Właśnie wróciłem z 3-tygodniowego pobytu i to był mój pierwszy wyjazd do Chorwacji. Połowa pobytu w północnej Dalmacji i druga na riwierze makarskiej + dużo wycieczek krajoznawczych połączonych z testowaniem lokalnego jedzenia.
Pomimo wszelkich walorów tego kraju, które doceniam i podziwiam i które mnie urzekły, to odnośnie jedzenia (we wszystkich jego aspektach) jestem w całkowicie rozczarowany, zwłaszcza, że moje wysokie oczekiwania budowałem na podstawie filmów znanego podróżnika kulinarnego - Roberta M. zamieszczonych na Yotube.
Zacznę od początku - restauracje - brak oferty dla klasy średniej. Do wyboru albo niskiej jakości lody, posiłki dla zapchania brzucha składające się wypełniaczy typu cienkie (zapewne) mrożone frytki i jakiś kawałek mięsa. W menu dania typu mięso + ryba (?!) + frytki. Czy taki mieszany zestaw nie jest absurdem? Analizując ofertę wielu lokali miałem wrażenie, że jest jakiś problem z dostępnością ryb, a ja nie przepadam za owocami morza. Z kolei pizza zakupiona w najwyżej ocenianej wg google pizzerii w Zadarze (50 zł) smakowała jak pizzerka w naszych piekarniach. Na placku niskiej jakości składniki - ledwo do przebrnięcia. Dało się zjeść z ketchupem przywiezionym z Polski. Na drugim biegunie były drogie resturacje z pretensjonalnymi kelerami ubranymi w garnitury - nic pośrodku. Wizyta w restauracji z gwiazką Michelin w Sibeniku - dwie kosteczki tuńczyka na sosie z sera pleśniowego i jakiś grysik za 120 zł. Napewno był to najlepszy tuńczyk jaki kiedykolwiek jadłem, ale chyba nie o to chodzi. "Zupa rybna" za 60 zł to jakaś polewka z wydziobanymi resztkami jak z makreli. Do tego 3 niezamawiane kiepskie przystawki rybne za które trzeba było bez uprzedzenia zapłacić, podobnie jak za butelkę wody bez smaku za dodatkowe 20 zł (brak mineralizacji - jak nasz żywiec). Smażalnie nad Bałtykiem z konkretną porcją ryby jawią się przy tym jak tani rarytas.
Rozczarowany lokalami, przeszedłem do zakupów w marketach - kaufland/plodine. Niestety w sklepach też nie było świeżej ryby (!). Zakupiony mrożony tuńczyk z alaski po przygotowaniu wyrzuciłem. Podobnie jak frytki, które przygotowałem własnoręcznie z ziemniaków, które posiadały słodkawy posmak. Ogólnie towary 3-ciej kategorii - oceniając, że Zachód to I kategoria, Polska II, a ceny od 100% wzwyż. To co było w miarę do zjedzenia pochodziło z importu jak np: soki w puszkach z Austrii. Wypróbowane różnego rodzaju pasztety w smaku jakby rozwodnione. Zdesperowany zakupiłem składniki do przygotowania tostów w tosterze który przytomnie przywiozłem ze sobą. Jednakże ser żółty okazał się drogi i podły w smaku, wędliny marki "dobro" bardzo słabe, nie mają podejścia do włoskich, podobnie kiełbasy.Większość chleba tostowego nadawała się do nakarmienia kaczek, których niestety nie było. Tikiriki zachwalane przez podróżnika kulinarnego Roberta M. to jakieś dziadostwo zalatujace PRL-em. Ogólnie "pieczywo", bułki słone i słodkie dostępne w tak zwanych pekarach pochodzą chyba od jednego producenta i nadają się jedynie do wyrzucenia. Łącznie z 3-tygodniowego pobytu wyrzuconych kilka kilogramów jedzenia, co nigdy mi się nie zdarzyło.
Zakładając, że popełniam błąd żywiąc się miejscowościach turystycznych, zacząłem się rozglądać, za tzw. jedzeniem lokalnym. Kupiłem różne produkty w dolinie rzeki Neretvy. Soki truskawkowe, morelowe i mandarynkowe - 1 l za 25 zł. W smaku ok, ale w biedronce też sa takie soki i chyba z 5 razy taniej i być może nawet smaczniej. Arbuz przy drodze też ok, ale w Niemczech 2 razy tańszy. Wino bośniackie i różne tanie wina obrzydliwe jak połączenie soku winogronowego, wody i spirytusu jakby się nie pomieszało. Dobre wino kosztowało kilkadziesiąt złotych, ale za tyle to mogę kupić w Polsce w Kauflandzie. Piwa kralovacko i ożujsko to drogie sikacze. Sery kozie/owcze zakupione w "krainie serovarskiej" na drodze do jezior plitvickich oczywiście oszukane po prostu krowie z dodatkiem, trudne do przejedzenia, nie do porównania do tego z naszych bacówek. Pomidory niedobre bez porównania do naszych malinowych.
Ogólnie rzecz biorąc od połowy pobytu dałem sobie spokój z poszukiwaniami i mocno zniesmaczony resztę czasu przebrnąłem na tostach i zupkach chińskich przywiezionych z Polski.