Przed dojściem do mostu Galata spaceruję w okolicach dworca Sirkeci.
Moją uwagę przykuwają pływające bary oferujące grillowaną rybę pakowaną do potężnej bułki.
Most Galata wygląda na stary, a ku memu zdziwieniu pochodzi z XIX wieku, w środkowym fragmencie może być podnoszony. Panoramę wieńczy wieża Galata, pozostałość obwarowań zbudowanych przez genueńczyków ( skąd u licha oni się tam wzięli? ).
Aby z nabrzeża szybko dostać się na Istiklal Caddesi, przez te kilka dni często używam urządzenia zwanego Tünel. Wejście znajduje się tuż przy moście, po zapłaceniu biletu wsiadam do wagonika przypominającego starą kolejkę na Gubałówkę, czyli pociąg wznoszący się skośnie w górę. Wagonik porusza się po zębatych torach, jak sama nazwa wskazuje, w tunelu wydrążonym w skałach, skrzyżowanie metra i kolejki z Zell am See. Sama Istiklal dla mnie jest zbyt ekskluzywna, same Hiltony i Continentale, ale trzeba tamtędy przejść aby dostać się na Taksim do autobusu. Pojazd w drodze do akademika przejeżdża obok pałacu Dolmabahce, rezydencji sułtanów od XIX wieku. Piękny niski długi pawilon, przecudnie położony nad brzegiem Bosforu, niestety nie znajduję czasu aby tam zajrzeć. Autobus dalej podąża wzdłuż Bosforu na północ, mijając wjazd na most przez cieśninę, i potężną twierdzę Rumelihisari, zbudowaną wraz z azjatycką siostrzaną Anadoluhisari przez Mehmeta Fatih aby zamknąć Konstantynopol od strony Morza Czarnego. Poruszanie się autobusem po Istanbule jest ciekawe, wystarczy aby ktoś na ulicy pomachał ręką a kierowca się zatrzymuje w dowolnym miejscu i zabiera pasażera. Bilet kupiony w trafice należy wrzucić do skarbonki umieszczonej obok kierowcy.
Miasto łączy w sobie południowoeuropejską nowoczesność z delikatnymi wpływami Orientu. Na ulicach ogromny ruch, nieustanne wycie klaksonów, którymi taksówkarze nieustannie usiłują zwrócić na siebie uwagę przechodniów. Młode kobiety totalnie europejskie, ubrane jak w jakimkolwiek mieście na zachodzie, ładne, uśmiechnięte brunetki kaukaskiej urody. Z rzadka widzę jakąś panią w stroju restrykcyjnie islamskim, z chustą na włosach i w burce. Rewelacyjnie wyglądają starsze ''moherowe'' panie noszące jako znak rozpoznawczy kwieciste spodnie szarawary z lejącego się materiału, zwężone w kostce, szerokie powyżej, z krokiem na wysokości kolan. Faceci powyżej 30tki z obowiązkowym wąsem, starsi w wyświechtanych garniturach, młodzi wyglądają jak w każdym innym kraju.
Ze straganów ulicznych dobiega turecka muzyka - jakby to nazwać: turkodisco, turbopop. Muzyki europejskiej, amerykańskiej, popu i rocka tam nie uświadczyłem. Ale można było kupić, do kraju wróciłem z zakupioną kasetą wtedy moich idoli Dire Straits Brothers In Arms. Z pewnością nie była to kaseta oficjalna, opis na okładce bardzo skąpy, jakość taka sobie, a szczytem była zmieniona kolejność utworów w porównaniu z oryginałem.
Ulice miasta nie stanowiły większego zagrożenia, pomimo dużego natężenia ruchu aut przejście przez pasy nie było skrajnie niebezpieczne. Na fasadach sklepów wyłącznie tureckie nazwy, nie występowały tam wtedy sklepy światowych sieci. Auta krążące po ulicach są specyficzne, albo minimum 10 letnie wozy produkcji niemieckiej, albo klony włoskich fiatów z lat 70-tych, nazywające się Murat albo Dogan, produkowane w Turcji na licencji. Można się było poczuć swojsko widząc Dacię 1300, niestety po bliższym zbadaniu okazywała się oryginalną Renault 12 też produkowaną na miejscu.
Któregoś dnia w środę nadchodzi gwóźdź mojego programu w Istanbule, od tego dnia zacząłem planowanie pobytu w tym mieście. Po południu w środę udaję się w pobliże Dolmabahce na potężny stadion, gdyż ------ w meczu o puchar UEFA -------- rywalem Galatasaray ------- będzie ------- WIDZEW!!!!!!!!!. Kibicuję tej drużynie od końca lat 70tych, podziwiając za zadziorność, wredny charakter i spore sukcesy w Europie. Lata temu często bywałem na stadionie ŁKS na pucharowych meczach Widzewa. Nigdy nie zapomnę : z Juve 3:1 i awans do następnej rundy, z Liverpoolem 2:0 i awans ( rok wcześniej Liverpool zdobył Puchar Europy, rok później zagrał tragiczny finał na Heysel ... ), moim zdaniem były to największe sukcesy polskich klubów w pucharach europejskich. Meczu mojej drużyny w Istambule opuścić nie mogłem.
Stadion fantastycznie położony, za jedną bramką trybun brak i otwarty widok na Bosfor i Azję. Pierwotne plany, oparte na doświadczeniach z wchodzenia na polskie stadiony, zakładały że oszczędzę na bilecie wejściowym przełażąc przez płot albo coś w tym rodzaju. Otrzeźwienie przychodzi natychmiast, na widok ekipy wpuszczającej wzmocnionej Armią Turecką szybciutko kieruję się do kasy. Po drodze na trybunę bilet sprawdzają mi 3 razy, teraz to może standard, ale 25 lat temu przy moim polskim doświadczeniu, dla mnie ewenement. Kilkudziesięciotysięczny tłum fanatycznych kibiców, na szczęście mnie nie pobili. Niestety moja drużyna nie prezentuje klasy z czasów Bońka, szybko traci gola, w meczu nie mają nic do powiedzenia, a dzięki indolencji Galatasaray wynik brzmi tylko 1:0. W ponurym nastroju opuszczam stadion, a nazajutrz AIESECowi Turcy się ze mnie nabijają.
Cdn ........