mysza73 napisał(a):travel napisał(a):O ho ho
Pierwszy raz i od razu Pag ? Z grubej rury zaczęliście
Też tak se pomyślałam
Co prawda ja na Pagu nigdy nie byłam
, ale się tu naczytałam, że on dla odważnych jest
Uwielbiam czytać relację "pierwszaków"
Miło mi
Postaram się nie zawieść oczekiwań
Anakin, mistrzu suspensu, czekałam! Aczkolwiek u mnie suspensu ni cholery się nie uświadczy
Abakus - widzisz, problem w tym, że ja bym z pieśnią na ustach rozstawiła ten namiot sama (no dobra, z pomocą), i on o tym doskonale wie, wie też, co by nastąpiło potem i umie zważyć, czy to się opłaca (w banku pracuje, dobry w liczeniu jest
). A wszystkie te dywagacje i wydziwiania wynikały właśnie z tego, że mi kazano siedzieć na tyłku, żebym odpoczęła
Co do braku prawka to jest inny temat i raczej nie do żartów, więc nie będę kontynuować tematu. Mnie to nie przeszkadza, jeździć lubię i ciężko znoszę jazdę w charakterze pasażera (zarówno, eee, psychologicznie, jak i fizycznie, choroby lokomocyjnej dostaję). Taki mam trochę męski charakter, pcha mnie do działania, pomijając te (rzadkie) momenty, kiedy wyłazi ze mnie BABA i zbolałe kurczątko, co to siamo nie umie i potrzebuje silnego męskiego ramienia
piotrf - dziękuję
No ale dobra, lecimy dalej, bo drugi raz pierwszakiem już nie będę. Chociaż myślę, że tylu rzeczy nie zobaczyłam (czasem dlatego, że rodzina nie dawała się z plaży wyciągnąć, czasem specjalnie, żeby było po co wracać...), że jeszcze sporo tego pierwszakowego entuzjazmu we mnie zostanie przy kolejnej wyprawie
Ale najpierw słowo wyjaśnienia, skoro już się rozsiadłam w blasku zachodzącego słońca na tych niewygodnych kamieniach, dlaczego tak popędziłam z tą relacją. Ano, bo taki właśnie był początek tego wyjazdu. Pełen stresu, czy czasem któreś państwo nie zatrzaśnie przed nami wrót jak Słowenia, pełen żalu, że właśnie w Słowenii przepadła nam rezerwacja noclegów i mieliśmy do wyboru albo skrócić pobyt (niedoczekanie!), albo wymyślić jakąś alternatywę na szybko. A jeszcze Daćka sprawiała nam problemy - akumulator się rozładowywał podczas nawet trzech dni postoju, mechanik nie umiał znaleźć przyczyny (stąd prostownik w bagażniku
). No i jeszcze wyjechaliśmy z opóźnieniem przez wybory zapowiedziane w ostatniej chwili...
Naprawdę, aż do tego momentu, kiedy siadłam na plaży, cały czas czułam podskórny niepokój, że coś nam nie wypali. Dlatego też Salzburg potraktowaliśmy trochę lekceważąco, bo chcieliśmy już być TAM, na miejscu. Aczkolwiek Młody był zadowolony - te jesiotry!
Potem gnałam prawie pustymi krajobrazami, i niby mnie zachwycały widoki za oknem samochodu, ale jednak jakoś tak... powierzchownie, a w głębi czaił się stres. Kumulacja stresu nastąpiła na Jadrance, bo z jednej strony droga wymagająca jednak skupienia, z drugiej rozpraszające widoki, a z trzeciej - nagle coś mi zaczęło w samochodzie dziwnie jakby stukać czy coś. Auto niby niestare, ale już przed wyjazdem kaprysiło, zdenerwowałam się do tego stopnia, że zjechałam do pierwszej możliwej zatoczki, zgasiłam silnik, wysiadłam, i dziwne dźwięki uderzyły we mnie ze zwiekszoną mocą. No kurde, cykady!!!! Obśmialiśmy się jak norki, przecież tyle razy o takich reakcjach czytałam, nie powinnam się tak dać złapać
No i potem cały ten skumulowany stres w połączeniu z perfekcjonizmem (niestety) ze mnie wylazł przy rozbijaniu namiotu i poszedł sobie dopiero jak wreszcie poczułam, że jestem na miejscu
Do późnej nocy leżałam w hamaku, nasłuchując tych cykających choler, i czując wielką błogość.
Kolejny dzień zaplanowaliśmy leniwie, na odpoczynek i poznawanie kempingu. Plan w pełni wypalił
Zaczęłam od kawy, jak co dzień, ale w zdecydowanie niecodziennych okolicznościach przyrody
A potem poleźliśmy na plażę wszyscy, już z całym osprzętem, więc można było tyłek usadzić na czymś "miękciejszym" niż kamloty.
I tu nastąpiły lekkie rodzinne niesnaski
Tytułem wstępu: Małżonek mój przed wyjazdem stanowczo twierdził, że on się kąpać nie będzie. Nie lubi i koniec, nie sprawia mu pływanie żadnej przyjemności, jedzie nad to morze, bo my chcemy, poświątliwy taki. Będzie sobie siedział i książki czytał.
No to dobra. Dla porządku zapytałam jeszcze, czy aby na pewno nie dokupić w decathlo jeszcze jednej pełnotwarzowej maski, bo my z Młodym mamy jedną na spółkę, przetestowaną w ubiegłym roku na Cyprze, ja i tak częściej pływam w okularkach, bom krótkowidz, więc albo okularki i widzę, co widzę, albo maska i GoPro, żebym potem mogła obejrzeć na ekranie, co widziałam
Nie, nie kupować, bez sensu tracić piniondz.
No to nie. My z Młodym oddaliśmy się wodnemu szaleństwu, a on siadł i czytał. No niech czyta, jak lubi, przecież nie będę zmuszać do zamoczenia tyłka.
Życie podwodne nas zachwyciło. Co prawda w charakterze tego życia występowały jeżowce, te takie ni to ogórki, ni kupy, excuse le mot, i z rzadka jakieś pojedyncze rybki, no ale rozumiecie, to był dziewiczy zachwyt, jak to słusznie anakin zauważył
Małżonek twardo siedział, a słońce twardo wspinało się coraz wyżej, piekąc niemiłosiernie. W końcu nie wytrzymał, zanurzył stopy. Na boso niewygodnie, w japonkach też niebaudzo, wrócił do namiotu po buty do wody. Wlazł po kolana. Stwierdził ze zdziwieniem, że nawet fajna ta woda i zrobił jeszcze dwa kroki. Tam się akurat zaczynał taki niefajny odcinek pełen jeżowców, najlepiej było go przepłynąć, bo dalej był już piasek. No to przepłynął. Dotarł do nas, pokazaliśmy mu "zdobycze" w kamerce, i stwierdził, że jednak spróbuje w masce.
No i okazało się, proszę Państwa, że to nie tak, że on nie lubi wody. On nie lubi ZIMNEJ wody
a taka w Jadranie to jest całkiem spoko i można korzystać
Zabrał dziecku maskę, i do końca pobytu się o nią wykłócali (potem kupiliśmy drugą, ale jakąś podróbę, nie byla taka fajna). Wspięłam się na wyżyny i nie powiedziałam "A nie mówiłam"