Witam ponownie. Ten fragment relacji będzie bez zdjęć (no, może jedno), bo byliśmy zajęci czym innym. Polecam poświęcić chwilę na tę lekturę ku ew. przestrodze przed niewłaściwym przygotowaniem itp.Tak jak wcześniej zasygnalizowałem, jadąc z wodospadu (-ów) Kravice miałem do wyboru powrót przez to samo przejście graniczne w Metković lub skręt w lewo na bośniackie Neum i powrót "normalnym" przejściem. Z racji tego, że w planie dnia był wjazd na górę nad Klekiem, wybór padł na przejście graniczne w Metković, bo tą drogą jest bliżej na tę górę. Ciągnęło mnie na nieznaną nam drogę w kier. Neum, ale plan był inny. Czekor68 potwierdził swoim postem, że warto tamtędy przejechać. Może kiedyś jeszcze nadarzy mi się okazja, a tymczasem zbliżam się do przejście w miejscowości w Metković. Zastajemy około 12-15 aut. Wszyscy stoimy około 10 minut, potem kawałek jazdy i postój. Gdy byliśmy bliżej widziałem ten sam, obrazek. Dwóch funkcjonariuszy odprawia wjeżdżających do Chorwacji, przy czym, co drugi-trzeci samochód jest kontrolowany dokładnie z bagażnikiem, schowkami, damską torebką itd. Po około 30-35 minutach dojeżdżamy. Dwa auta przed nami trwała odprawa pary Słoweńców na ich krajowych tablicach rejestracyjnych. Pełne przeszukanko. Przypomnę, że oba państwa są w UE, choć skądinąd wiadomo, że akurat te państwa nie przepadają za sobą. Nam się chyba udaje.
Po przekroczeniu granicy nawigacja odzyskuje swoje "oczy", więc ustawiam na miejscowość Slivno Ravno, przez którą wiedzie droga na górę, którą mamy w planach (tę, widoczną z plaży w Kleku, na zdjęciu bezpośrednio nad "naszym" domem, z małym kościółkiem).
Przejechaliśmy przez Opuzen i dalej Jadranką w stronę Kleku. O dziwo mijam tablicę kierunkową na Slivno Ravno, a navi "każe" jechać jeszcze trochę dalej i dopiero w lewo. Zwolniłem, a tam rzeczywiście jest wjazd, ale stromo pod górę, kamienistą drogą i chyba bez rozchylenia gałęzi drzew przez osobę spoza auta nie da się wjechać. Zjeżdżam kawałeczek dalej po prawej na przydrożny mały parking i postanawiamy zawrócić na ten oznakowany zjazd do w/w wsi. Oczywiście w tym miejscu jest na Jadrance ciągła linia i jak na złość spory ruch, a widoczność w prawo ograniczona skałą. Przeskakuję bezpiecznie wykorzystując sporo ze 140 koni mechanicznych silnika i wjeżdżamy na Jadranską Magistralę, po czym wracam do wcześniejszego zjazdu oznakowanego tablicą. Zwalniam, aby nie minąć zjazdu, a za mną kilka samochodów prowadzonych przez dosyć niecierpliwych driverów.
Zjazd w prawo w tę drogę do wsi na jeden zamach na prędkości jest niemożliwy, trzeba wyhamować prawie do zera, a jednocześnie jest obawa, że ktoś w jadącej za mną w kolejce aut nie wyhamuje. Trzeba nam skręcić jakieś 150 stopni w prawo. Na szczęście jest tam jakiś plac, więc zjeżdżam bez ekstremalnego hamowania, tam zawracam i już jadę prostą drogą pod górę do Slivno Ravno.
Droga dobra, ruchu żadnego. Po około 2 km dojeżdżamy. W centrum wsi jest kościół z małym cmentarzem. Jest też rozdroże (prawo-lewo) oczywiście bez żadnego oznakowania. O przepraszam, w prawo była mała tabliczka kierunkowa do jakiejś willi. Wybieram drogę w lewo. Ta droga jest już kamienista, ale całkiem ok. Po przejechaniu kilkuset (200-300) metrów moja żeńska, większościowa część wycieczki stwierdziła, że powinniśmy pojechać jednak w prawo w kierunku przeciwnym. Zaznaczam, że jest to miejsce, w którym nie widać żadnego punktu odniesienia względem pożądanej przez nas góry.
Zawracam, mijam kościół i jedziemy też kamienistą, krętą drogą również pod górę, nawet stromą. Tablica kierunkowa do willi powtórzyła się. Jedziemy dalej, zrobiło się ciasno, bardziej stromo, a podłoże nadaje się do jazdy tylko na 1-wszym biegu. Skończył się odcinek, gdzie można było nawrócić. Teraz jest to niemożliwe nawet na 50 razy. Nagle rozwidlenie i pojawia się trochę w oddali ta willa po lewej. Przy niej, na zboczu, duża winnica, kort tenisowy, sam dom też jest piękny. Zapewne jest też basen i ciekawy widok. Aha, to jesteśmy prawdopodobnie na dobrej drodze. Jedziemy dalej, znowu zrobiło się ciasno, klima na maxa, bo na termometrze 34 st.C, podłoże kamieniste, trochę żal opon w tej temperaturze na ostrych kamieniach, zaczęły się ostre zakręty. Niestety Mondeo nawet przy właściwym podejściu możliwym (prawie niemożliwym) łukiem, nie mieści się na raz w tych zakretach. Teraz już się domyślam, że jednak trzeba było chyba jechać w lewo, tak jak pierwotnie skręciłem przy kościele we wsi. Trudno, w aucie jest co pić, choć ciepłe, jak wody płodowe, ale zawsze coś. Podłoże coraz gorsze (większe kamienie). Co chwilę z góry i pod górę, ale zauważam, że chyba jednak z każdym metrem "tracimy wysokość" zamiast zyskiwać. Na horyzoncie w oddali pojawia się budynek zwieńczony krzyżem. Chwila nadziei, ale to nie ten właściwy, tylko jakiś inny kościółek. Każdy kolejny zakręt na dwa-trzy razy. W pewnej chwili spróbowałem wycofać na kawałeczku "szerszej dróżki". Koła jednak "przeskakują" trochę mimo aktywnego systemu ESP, bo jest pod górę. Szkoda opon, jedziemy dalej. Do pełni szczęścia brakuje nagłej burzy. W aucie zrobiło się jakoś cicho, nie mam już "nawigatorów", którzy (które) tak fajnie nas pokierowali w prawo. Navi oczywiście tej ścieżki nie widzi. Gałęzie z obu stron wycierają szyby, na szczęście miękkimi liśćmi i drobnymi gałązkami. Jest jeszcze coś, o czym nie wspominałem wcześniej. Droga jest z dosyć dużych, ostrych kamieni, ale po jej środku jest pas porośnięty zieleniną różnoraką. Zielenina ta, "gra" po spodzie pojazdu na tyle mocno, że słychać to w środku bardzo mocno. W duchu modlę się o dwie rzeczy: aby nie trafił się kamień w pasie tej zieleni, bo zapewne coś uszkodzę i żeby od podwozia nie zapaliła się sucha roślinność pod autem. O otworzeniu okien lub chwili przerwy i wyjściu z auta nie ma mowy, bo "naruszyliśmy ekosystem" i chyba wszystkie możliwe latające owady z okolicy wzbiły się w powietrze, a jedziemy prędkością mniejszą, niż spacer nietrzeźwego staruszka. Nikt w aucie nawet nie próbował zażartować na temat hipotetycznej burzy, ale widziałem, że wszyscy co jakiś czas patrzymy przez przednią szybę w niebo. Na szczęście niebo jest błękitne w polu widzenia, co w Chorwacji nie jest wcale gwarancją, że za 15 minut stanie się nagle granatowe. Ale nie, pod tym względem, pomijając żar, jest ok.
Zupełnie niespodziewanie odezwała się "pani" z nawigacji komunikatem "jeżeli możesz, to zawróć...". Wywołało to u nas konsternację, potem śmiech. Na monitorze pojawiła się droga poprzeczna do kierunku "zielonego trójkąta", którym w navi jest nasze auto. Skręcam chyba w prawo, widzę ciasny tunel zieleni i słyszę szum opon przejeżdżających samochodów. Cywilizacja!
Przez zielony, ciasny przesmyku wyjeżdżamy tuż przy Jadrance, dokładnie w miejscu, gdzie za pierwszym podejściem nawigacja kierowała nas do wsi Silvano Ravno, a ten ciasny przesmyk widziałem, tyle, że od strony drogi. Chwila oddechu, świeże, choć gorące powietrze z otwartych okien, ulga, kontrola wskaźników na tablicy rozdzielczej i przeskok na prawy pas (bo jesteśmy przy lewym). Jedziemy do domu do Kleku. Całość zwiedzania góry porośniętej czym tylko sobie można zażyczyć w Cro, z podłożem dla monstertracków, z zakrętami o szerokości dla skuterów, z owadami do badań dla Niesiołowskiego i samochodem nieco za długim i nieco za niskim, trwała około 30-40 minut. Doszło do tego zmęczenie całodzienną wycieczką.
Czwarty, zaplanowany punkt tej wycieczki nie został zrealizowany, choć baaaaardzo mi na nim zależało, ale jeżeli myślicie, że się się poddaliśmy, to jesteście w błędzie.
Jutro postaram się zamieścić jeden z ostatnich zapisów tej relacji. Zapraszam. C.D.N.
P.S.
Na takie wycieczki należy zawsze zabrać zapas płynów do picia (najlepiej wody), nawet ciepłe zapobiegną odwodnieniu. Trzeba mieć przynajmniej jeden sprawny tel. kom. z roamingiem, najlepiej mapę terenu, sprawną klimatyzację i układ chłodzenia silnika, sprawne zapasowe koło w samochodzie, zimną krew, zdrowy rozsądek i zawsze brać poprawkę na sugestie żeńskich nawigatorów.