Augusta Insula jest fajnie położona, będziemy mieć stąd piękne widoczki na całą Zaklopaticę
.
Nazwa konoby "Augusta Insula" nawiązuje do dawnej łacińskiej nazwy, jaką nosiła wyspa.
Dla jachtów jest przygotowany pływający pomost (na szczęście nie ma dużej fali i wszystko jest stabilne
), są muringi, prąd i woda. No i jest kameralnie, bo łódek zmieści się tu nie więcej niż kilkanaście, a dziś nawet tyle nie przypłynęło
.
Naprzeciw pomostu jest budynek restauracji, na dole od strony mini-mariny znajdują się w nim dostępne przez całą dobę toalety i umywalki. Niestety, prysznica w środku nie ma... Ale jak jest ciepło, to można sobie wciąć natrysk na zewnątrz. Cały czas w toaletach było czyściutko, przy umywalce były wyłożone środki czystości i papierowe ręczniki, ciepła woda bez przerw...
Konoba mieści się na piętrze budynku. Oprócz części zadaszonej są przytulne tarasiki z widokiem na przystań, sporo kwiatów i zieloności.
Trochę gorzej jest z
cenami dań. Można przeżyć szok! Zwłaszcza, jak ktoś się nastawi na rybę pierwszej kategorii... Stąd moje wcześniejsze stwierdzenie, że postój jachtu jest bezpłatny tylko
teoretycznie... Kalkulacja ceny za posiłki z pewnością uwzględnia wszystko, co mini-marina oferuje. W sumie tego się spodziewaliśmy płynąc do Zaklopaticy - to samo było w zatoce Opat na Kornacie w czasie naszego pierwszego rejsu. Ale i tak ceny nas trochę przerosły, to była nasza najdroższa kolacja na tegorocznej trasie. Fakt, kilka dni później w Korčuli profilaktycznie wcześniej zjedliśmy obiad na łódce, tam mogło być tak samo drogo
.
Ryba I kategorii była poza moim zasięgiem, tylko Zbynek i Mecenas poszaleli (jeden sobie zamówił škarpenę, drugi romba).
Reszta załogi skupiła się na najtańszych daniach z karty, i tak droższych niż w innych miejscach.
Przykładowo porcja panierowanych kalmarów lub sałatka z ośmiornicy kosztowały tu po 75 kun, w innych odwiedzanych konobach za podobne porcje wydać trzeba było 60 kun (w Kaštelach ośmiornica w sałatce była wg mnie smaczniejsza
). W Auguście bardzo smakowała mi
jarska musaka, specjalność szefa kuchni. Też 75 kun za porcję. My z Grześkiem wzięliśmy po porcji musaki i sałatki z hobotnicy -; wystarczająco, żeby się najeść i nie zbankrutować. Litr domačego plavaca - 80 kun.
Zbiorczy rachunek z Augusty był najwyższy na całym rejsie, oczywiście głównie
przez te ryby, które sobie wybrali bracia Szwestki. Trzeba jednak przyznać, że jedzonko było wyśmienite. Koty też to doceniały
.
A takie danie niestety nie dla nas było...
W żadnej innej konobie w Zaklopaticy już nie przysiedliśmy wobec powyższego - nawet na piwko...
Przed powrotem na łódkę był jeszcze spacer po zatoczce. Zaglądamy na nabrzeże w "Aragoście" i do tamtejszej knajpki. Chyba jednak w naszej "Auguście" jest sympatyczniej
.
Na dobranoc
przedsmak kominów, jakie jutro będziemy oglądać w Lastovie...