Dalmacja jachtem: 2009Ostatecznie popłynęliśmy w siódemkę, bo miejsca po Romanie jakoś nikt nie chciał zająć. Może nas
nie lubią???
Gocha niestety tym razem nie zdążyła z zastępstwem
. Gdy my ruszaliśmy w drogę, ona była gdzieś przy granicy serbsko-węgierskiej. Co prawda została jej już końcówka trasy, która w tym roku wyniosła 12 400 km, ale to było i tak stanowczo za daleko, żeby wpasować się na nasze last minute.
*** *** ***
Piątek 04.09. - Sobota 05.09.Z Wrocławia ruszamy piątkowym popołudniem, po drodze tradycyjnie wyłapując Kapitana. Z jego domu do czeskiej granicy mamy już przysłowiowy rzut kamieniem. W tym roku znów możemy pojechać naszą ulubioną trasą przez Červenohorské sedlo (o otwarciu drogi wiem dzięki wzmiance w relacji janusza.w.
, który tamtędy jechał odkrywać greckie wyspy). Niestety, przełęcz otulona jest mgłą i kolorami nadchodzącej nocy, nie zatrzymujemy się więc ani na moment. Trzeba będzie pomyśleć o jakimś weekendzie w Filipovicach, to sobie tu przyjdziemy na spacerek.
Przy zjeździe serpentynami mgły przemieniają się w deszczyk, z początku niepozorny, niestety
nasilający się wraz z pokonywanymi kilometrami. Przez Czechy jest jeszcze jako tako, nocny przejazd od granicy w Mikulovie do Wiednia też ujdzie - mimo kółek na szybie kreślonych przez wycieraczki, o tej porze dnia (a właściwie nocy) teren budowy autostrady szczególnie upierdliwy nie jest i objazd inną drogą nie ma wystarczającego uzasadnienia. Na autostradzie z Wiednia do Grazu
leje już na dobre, tak samo na objeździe słoweńskich kosztownych dróg. Wybraliśmy trasę przez Mureck, Lenart i Ptuj, znaną nam już z poprzedniego roku. Tegoroczne modyfikacje z przejazdem przez most Puhov idą szybko i gładko
, jakbyśmy tędy jeździli codziennie
. Szczegółowe mapki z ptujskimi rondami i croplowe opisy spisały się na medal
.
Granica Gruškovlje -Macelj zaskakuje nas pozytywnie: nie ma najmniejszego nawet korka
, od razu podjeżdżamy do bramek, przy których nikt nie jest zainteresowany zaglądnięciem w nasze dokumenty, a tym bardziej w głąb auta. Cro stoi przed nami otworem
, tyle że leje łzy na nasze powitanie
i będą one kapały przez jeszcze spory fragment drogi...
Na szczęście, wraz z przejazdem przez kolejne tunele robi się nieco optymistyczniej, świat jaśnieje
nie tylko dlatego, że po nocy przychodzi dzień. W końcu zza zasłony chmur nieśmiało wygląda słoneczko. Kiedy zjeżdżamy z autostrady w stronę Trogiru, jest już wymarzone jadranskie lato, może jeszcze trochę zbyt wietrzne i zamglone, ale dobrze rokujące na najbliższe dni
.
Zdjęcia zamieszczane w relacji tradycyjnie będą "dziełem" wspólnym. Chciałabym co prawda wstawiać fotki gównie moje i Grześka, ale nasz stary olimpusik w tym roku wyraźnie daje do zrozumienia, że
jego dni są policzone... Szczególnie Trogir wypadł blado i nieostro (przede wszystkim dlatego, że jakieś krasnoludki przestawiły tryb na makro, a sierotka Marysia nie dostrzegła i musiała niemal wszystko wrzucić do kosza). Będę więc się wspomagać fotami Zbynka i Mecenasa, których w tym roku popełnili jednak duuuużo mniej, niż ongiś. Głównie dlatego, że ich znacznie młodsze i lepsze canony
też się w tym roku zbuntowały... Do tego stopnia, że pod koniec zrobił się z nich sprzęt jeden: z pierwszego body z drugiego obiektyw (albo odwrotnie?). Na szczęście to dopiero w połowie rejsu, więc coś się wybrać da do relacji.
Był jeszcze aparat Kapitana, ale On z kolei był w tym roku jeszcze mniej zainteresowany foceniem niż na ubiegłych rejsach (a też się wtedy lenił
) i w zasadzie poza porcyjką z Trogiru, zdjęć z innych miejsc cyknął zaledwie kilka.
Tegoroczny rejs jest więc pod względem ilości zdjęć dość ubogi, chociaż tragicznie nie jest
.