Ponieważ zaoszczędziliśmy dziś na obiedzie, a piwko było tylko jedno, postanawiamy przysiąść gdzieś przy nabrzeżu
dla odmiany przy winku. Zanim jednak zaczniemy się nim raczyć, wstępujemy do winiarni za kościołem i nabywamy na wynos kilkulitrowy bukłaczek przedniego wina
w przyzwoitej cenie
. Zakup cenny, bo zapasy łódkowe już na wyczerpaniu, a przed nami jutro dłuuuuuuuuuuugi rejs.
Teraz już bez stresu można zasiąść i nacieszyć się korczulańskim wieczorem
. Do wina na przekąskę zamawiamy paški ser i rybne "chipsy": tu zamiast giric podają nam guveni.
Restaurant-Pizzeria "Doris" ma tę zaletę, że siedząc na zewnątrz pod parasolkami, możemy jednocześnie oglądać meczyk, jaki właśnie się rozgrywa pomiędzy Chorwatami i Angolami. Niestety, gospodarze
dostają łupnia, a obsługujący nas kelner ma
coraz gorszy humor. Oby się to nam nie odbiło na rachunku! Zarządzamy więc profilaktyczny odwrót, zanim porażka będzie jeszcze bardziej drastyczna...
Nasze przewidywania co do wyniku meczu były niemalże prorocze
.
Postanawiamy, że nie będziemy się już dłużej błąkać po nocnej Korčuli w poszukiwaniu "bezpiecznego" miejsca. Nie nęci nas żadne kuriosum...
Wrócimy na Talithę
przerwać samotność kapitana. Tyle, że jakoś nie mamy ochoty na nocny transport od brzegu Luki w pontonie
nabierającym wodę. Po ciemku chyba nie udałoby się ominąć zamoczenia ciuchów... Zrealizujemy więc wcześniejszy plan i wrócimy na łódkę wodną taksówką
. Cena 10 kun od osoby warta tego, żeby dotrzeć "do domu" suchą nogą
.
Co prawda, w taksówce jesteśmy mniejszością która zamierza wysiąść na środku zatoki
reszta zmierza na sam koniec zatoki w rejon kempingu dobrze znanego Maslince
. Z taksówkarzem uzgadniamy, że w pierwszej kolejności wysadzi nas
. Dla niego to żadne dziwy, nie raz podrzuca na jachty żeglarzy powracających ze starówki. Ewakuujemy się sprawnie, wywołując jednakże wielkie
zdziwienie w oczach sporej części współpasażerów
.
Po powrocie na łódkę czeka mnie
poważna rozmowa z kapitanem odnośnie jutrzejszej trasy. Jędrek bowiem
kręci nosem i zaczyna się łamać ze Starim Gradem, że to jednak
za daleko i może by tak do Palmižany?
A co z obietnicą???? Przecież jeszcze rano pasowało, nie było żadnych przeszkód "odległościowych" ! Nie dam się
, będę egzekwować obietnicę, nawet jeśli był dana pod wpływem
dużej ilości wina i bezmyślności!
No dobra, może jednak się da
. Tyle, że trzaba wstać rano o 6-tej i wypłynąć przed śniadaniem... Oprócz kapitana (odpoczywał przecież całe popołudnie i wieczór
więc może wstać skoro świt) potrzebnych będzie jeszcze dwóch do manewrów przy kotwicy, żeby rano ruszyć z Luki. Mirek ma wbudowany zegar biologiczny, który tak czy owak zrywa go z koi sporo przed resztą
jeden więc jest. Drugim będzie Grzegorz
przecież tak jak ja, ma sentyment do uliczek w Starim Gradzie, a jak nie do uliczek, to przynajmniej do sklepiku z winem
przy nabrzeżu... Ja też wstanę
, może to nawet będzie jeszcze przed porannym brzaskiem, zrobię herbatę, a przy okazji
dopilnuję, czy załoga wzięła się za odpływanie.
Przy takich planach na czwartkową pobudkę, nie będziemy dziś już "ucztować". Trzeba się wyspać! Pomimo obaw, że na wycieczkowcach będzie wieczorem głośno, jest przyzwoicie
. Odgłosy przytłumione, najmocniejsze jest oświetlenie, ale ono nam nie przeszkadza, zwłaszcza gdy już przytulimy się po poduchy w kajucie...