Life's a journey, not a destination. Życie to podróż, a nie cel. Sens angielskiego powiedzonka można sprowadzić do
carpe diem, ciesz się chwilą, tym co napotykasz dzisiaj w życiu, zamiast czekać ze szczęściem na moment "po", po wykonaniu zadania, po pracy, po studiach, po ...
Po spakowaniu na przykład. Pakowania Pierre nie cierpiał. Wstali rano, kiedy Camp Tomas owiewały ranne mgły. Dzień ósmy wyprawy. Yvonne robiła jedzenie, Pierre przenosił rzeczy z namiotu do bagażnika, a dzieci jeszcze spały w swoim namiocie. Musieli się spieszyć, aby być w Omis na 9:00, bo tak byli umówieni na rafting. Z informacji znalezionych na cro.fr wynikało, że lepiej "zabukować" spływ, czego nie omieszkali zrobić dwa dni wcześniej, podczas wypadu do Splitu.
Omis zachwycił ich swoim położeniem: położony między morzem a górami, z których powoli wytacza się rzeka Cetina, by leniwie zakończyć swój żywot w falach Adriatyku.
Dolina Cetiny zawsze funkcjonowała jako główna droga handlowa między adriatyckim wybrzeżem, a ziemiami w głębi Bałkan. We wczesnym średniowieczu Cetina stanowiła granicę między Słowianami, a resztkami państwa rzymskiego. Okolice Sinja wyrosły z czasem na centrum wczesnego państwa słowiańskiego. Kilkaset lat później na Cetinie powstała granica między Imperium Osmańskim, a Republiką Wenecką.
Zasięgnęli języka przy moście, u wodnych taksówkarzy, rozwalonych leniwie na swoich łódkach i zabijających poranne godziny drzemką. Odesłano ich na drugą stronę rzeki, gdzie w drugiej, może w trzeciej kamienicy od mostu znajdowała się agencja raftingowa.
Młoda, trochę niepozbierana Chorwatka, zaproponowała im atrakcyjną, w ich mniemaniu cenę 380 kun za całą rodzinę, biorąc połowę jako kaucję, dała mapki i łamaną angielszczyzną opisała jak wszystko będzie wyglądać. Za jej namową zdecydowali się wykupić też zdjęcia, które będzie robił fotograf agencji (100 kun). See you in two days!
Wyjechali z Camp Tomas już o siódmej rano, biorąc poprawki na ewentualne korki, szczególnie w Splicie. Czarne Megane posuwało się wolno po Jadrance, wzdłuż wybrzeża Adriatyku, które na tym odcinku nie zachwyca: dużo szybko budowanych willi z przeznaczeniem na noclegi, przemysłowe obiekty, mało porywających krajobrazów.
Pierre zaparkował na dużym parkingu w środku miasta, 5 kn / godzinę - jedyne miejsce podczas całego wypadu, kiedy nie chciało im się zaparkować gdzieś dalej, poza strefą parkingową. Byli pół godziny przed czasem, akurat tyle by przejść się trochę wzdłuż nabrzeża i popatrzeć na góry, za którymi gdzieś miał być początek spływu.
Punktualnie o 9:00 podjechał autobus, do którego wpakowali się razem z kilkunastoma innymi uczestnikami tej przygody. Ruszyli drogą przez tunel, lewym brzegiem rzeki i wkrótce zaczęli piąć się po zboczach doliny, którą płynie Cetina. Zrobiło się malowniczo: małe osady, rzeka prześwitująca między drzewami w dole i wąskie kręte drogi.
Pierre żałował, że zostawił swój aparat w bagażniku samochodu. Bał się, że zamoczy kamerę, a skoro i tak zapłacił agencji za robienie zdjęć w czasie spływu, nie zdecydował się na ryzyko utraty aparatu, który został razem z pieniędzmi i dokumentami w bagażniku auta.
Podróż autobusem dobiegła końca. Kierowca gestem i słowem nakazał wszystkim wysiadać i zabrać swoje bagaże. Byli na rozstaju dróg, obok tablicy z mapą okolicy, którą Pierre zaraz zaczął zgłębiać. Dzieci bawiły się w berka, Yvonne przysiadła pod drzewem. Inni raftowicze albo stali w oczekiwaniu na dalszy ciąg, albo kupowali piwo w sąsiednim minibarze.
Minęło 10 minut, minęło 20 minut. Nic. Twarze uczestników zaczęły zdradzać zniecierpliwienie. Pierre oferował Yvonne kilka żartów odnośnie bycie wystawionym do wiatru. I wtedy nadjechał minibus. Wysiadło z niego trzech ludzie, którzy mieli być skipperami. Przeprosili za spóźnienie i zabrali się za pompowanie gumowych pontonowych łodzi. Każda składała się z trzech niezależnych poduszek, co bez zwątpienia zwiększało bezpieczeństwo.
Po kwadransie wszystko było gotowe. Każdy skipper wybrał osoby do swojej łodzi i poprosił o pomoc w przeniesieniu pontonu nad rzekę.
Pierre z rodziną znaleźli się w pontonie dwudziestokilkuletniego Ivana. Ivan udzielił im krótkiego wprowadzenia.
- Cetina, choć ma zaledwie 105 kilometrów długości jest najdłuższą rzeką Chorwacji. Wypływa z dwóch kraterów u podnóża gór Dinara i Gnjat. Przepłyniemy 10 kilometrów w jakieś 2-2,5 godziny. Pierwszy odcinek jest dość spokojny, potem będzie ciekawiej. Ubierzcie kapoki oraz kaski i nie ściągajcie ich. Faceci niech siądą z przodu, dzieci w środku. Kiedy krzyknę "lewo"; wiosłuje ten po lewej, kiedy krzyknę "prawo", wiosłuje prawy. Jak krzyknę "mocno", wiosłujecie oboje. W razie wypadnięcia trzymajcie ręce i nogi przy sobie. Ktoś umie pływać? Nie? Nie ma sprawy, ja tez nie umiem... (śmiech)
W łodzi Pierra i Yvonne znalazło się czeskie małżeństwo. Wkrótce Pierre i Yvonne nawiązali z nimi kontakt, gdyż Czech mówił słabą angielszczyzną. Początek spływu nie był łatwy. Pierre nigdy nie był na raftingu. Kiedy padało "lewo" miał wrażenie, że wiosłuje albo za mocno, albo za delikatnie. Z tego powodu na dwóch pierwszych zakrętach wpadli na krzaki. Pierre o mało nie zahaczył głową o konary i nie wylądował na starcie w rzece. Skupiony na wiosłowaniu nie miał czasu cieszyć się tym co się działo.
Kiedy wiosłowanie przestało być problemem, spływ stał się czystą przyjemnością. Lekka dawka adrenaliny, piękne krajobrazy i przyjemny chłód idący od rzeki dawały poczucie bezpiecznej przygody. Dzieci witały dzikimi piskami radości każdą fontannę wody, wzbudzaną przez spadający po małych bystrzynach ponton. Yvonne, która faktycznie nie umiała pływać, i na co dzień od wody trzymała się z daleka, zdawała też dobrze bawić.
Są dwie legendy wyjaśniające pochodzenie nazwy "Cetina". Jedna nawiązuje do rzeki Cetyni w południowej Polsce. Według tej teorii, Serbowie, którzy mieli emigrować z tej części Polski do nowej ziemi nad Adriatykiem, nazwali nową rzekę ku pamięci tej starej. Według innej legendy, Dalmaci nazywali tą rzekę Kertona, a nowo przybyli Słowianie zaakceptowali tą nazwę, adaptując ją do fonetyki swojego języka.
Iwan, na spokojniejszych odcinkach ubarwiał spływ opowieściami.
- W górze rzeki tez jest ciekawie, ale bardziej niebezpiecznie. Tam tylko kajakiem da się radę spłynąć. Jedną z atrakcji jest 45-metrowy wodospad. Kiedyś gościu wszedł pod niego, ale został wessany przez próżnię, która się tam wytwarza. Znaleziono go niemal przyklejonego do ściany kilkadziesiąt metrów niżej. Fajnie jest też na Oblaciku. Oblacik, to po chorwacku "obłok" - seria kaskad, które tylko profesjonaliści mogą próbować spłynąć. Nazwa wzięła się od tego, że w zimie, kiedy wody jest najwięcej, całe miejsce tonie w chmurze, którą tworze krople kaskad. Jeden zawodowy skipper zginął tam...
Płynęli przez kolejne bystrzyny o wdzięcznych nazwach "Ferrari", "Labirynt", "Łokieć", "Jawornica" i tak dalej.
Oprócz pontonów ich agencji, płynęły też inne agencje, które mijały ich, gdy zatrzymywali się na krótkie postoje. Już po kwadransie, napotkali na załogę z konkurencji, która wysiadła z łodzi, tylko po to, aby oblewać każdą napływającą łódź. Wkrótce wszyscy w łodzi Pierra byli totalnie mokrzy. Nikt nie miał strojów kąpielowych, ale przy 30 stopniach w cieniu, nie miało to znaczenia, bo ubrania szybko wysychały.
Po kilkudziesięciu minutach przerwa na papierosa. Kto chciał wychodził na brzeg, albo kąpał się w chłodnej, krystalicznej wodzie Cetiny.
Duże wrażenie zrobiły "Tisne Stine", czyli "Wąskie Ściany" - miejsce gdzie skały ponad 50-metrowej wysokości tworzą kanion szeroki na zaledwie 10 metrów. Tu kręcono scenę z Winnetou, kiedy odważny Apacz skacze w przepaść.
Dłuższy postój wypadł przy skale, gdzie śmiałkowie próbowali wejść w rolę Winnetou, skacząc z niedużej skałki do wody. Pierra zaciekawił fotograf, który siedział obok w kajaku przez 8 godzin i co chwila robił zdjęcia każdemu skoczkowi. Facet na taśmie produkcyjnej i to zapewne z pampersem. Ciekawie było też obserwować różne techniki skoków: od pozycji "na motocyklistę" do "połkniętego kija".
Skiperzy agencji Iwana też co jakiś czas zatrzymywali się w czasie spływu i obfotografowywali pozostałe pontony agencji, tak aby każdy, kto zapłacił te 100 kun, dostał obiecane zdjęcia.
Zdumienie Pierre i Yvonne wzbudził urzędnik Urzędu Skarbowego, który wyłonił się na brzegu za jedną ze skał. Wziął od Iwana nazwę agencji, policzył osoby w pontonie i skrupulatnie wszystko zapisał. Iwan stwierdził, że to normalne. Pierre zapytał się Iwana czy nie chciałby założyć własnej agencji raftingowej, na co ten odparł, że ta praca to tylko "summer job" i własny biznes nie byłby łatwy, bo na Cetinie działa około 40 agencji raftingowych.
- Ale uwaga, zbliżamy się do najtrudniejszego momentu na naszym spływie. Trzymajcie wiosła mocno i szybko reagujcie. Na skali od 1 do 6, spływ po Cetinie to 2-3, czyli łatwy albo średni, ale tutaj, przez kilkadziesiąt metrów jest trudniej.
Rzeka zawęziła się znacznie, po bokach pojawiły się duże głazy i z ciszy łagodnego spływu weszli w hałas gwałtownych bystrzyn.
- Lewo! Mocno! Prawo! Ku...a prawo! Praaa...
Głos Iwana zniknął w huku wzburzonej wody. Ponton zakręcił się i pchnięty siłą kaskady wpadł na stromy kamień, potem obrócił się ponownie i przewrócił do góry nogami. Wszyscy nagle znaleźli się pod wodą. Nikt nie zdążył nawet krzyknąć. Woda pociągnęła ponton kilka metrów dalej i wepchnęłą go pod wielki głaz po drugiej stronie.
Czechów i Iwana znaleziono kilka zakrętów dalej. Woda wyrzuciła ich spod pontonu i przeżyli. Francuzi - zakleszczeni pod skałą, przygnieceni przewróconym pontonem - utopili się.
* * *
Z wiersza "Rzeka życia", nieznanego poety:
Płyń Cetino, czysta i chłodna,
Tocz się jak łza ze szczytów Dinary,
I nieś pozdrowienie krajowi mojemu ukochanemu,
I mój smutek nieś, po morze samo.
[..]