Jest rok 308. Świat wygląda mniej więcej tak:
Dioklecjan pochylił się nad grządką marchewek. Zryta przez nornicę rabatka, z poprzewracanymi kiściami warzyw, zirytowała go.
- Panie, przyszedł Taliusz - rozległ sie głos niewolnika.
- Niech wejdzie. Od kiedy abdykował i zamknął się w pałacu w Splicie, Dioklecjan rzadko miewał gości. Przeklęte nornice...
- Witaj Taliuszu. Dawno cię nie było u mnie. I cóż tam słychać na mieście?
- Lud chce, abyś Panie wrócił.
- Lud chce... Czy myślisz, że staję się młodszy i zdrowszy?
Dioklecjan udeptał ziemię wokół kolejej marchewki. Taliusz przestąpił z nogi na nogę i rzekł:
- Idą ciężkie czasy, dominus noster. Potrzeba nam kogoś, kto potrafił walczyć z inflacją, odważył się wprowadzić ceny maksymalne i walczyć z sektami. Ci chrześcijanie...
- Galeriusz zwalcza ich tak, że niedługo każdy z nich będzie męczennikiem - zaśmiał się Dioklecjan. To konserwatysta z krwi i kości - stoi na straży wiary i tradycji jeszcze mocniej niż ja.
- Potrzeba nam kogoś, kto nie boi się reform, Panie. Ty poprawiłeś ściągalność podatków, nie bałeś się wprowadzić podatku pogłównego, zreformowałeś administrację i ...
- Nie staję się młodszy i zdrowszy, Taliuszu.
Stali w ciszy, zza kolumnady pałacu, słychać było krzyki na okrętach przypływających do portu lub właśnie wypływających na wody Adriatyku.
- Za kilka lat znajdą mnie tu w moim warzywniaku, a przyszłe pokolenia nie będą nawet wiedzieć czy zmarłem schorowany, czy odebrałem sobie życie... Nicość, Taliuszu, nicość. Jest mi bliżej Jowisza niż waszych ziemskich spraw.
- Idź już - dodał po chwili.
-----------------------------------
Kto chce sprawdzić czy taka - wymyślona przeze mnie rozmowa - mogła mieć miejsce, po tym jak Dioklecjan odszedł na "skromną" emeryturę do pałacu, który sobie zbudował, niech przeczyta sobie wpis o Dioklecjanie na wikipedii. Z pewnością nasuwa się jednak refleksja: niemal dwa tysiące lat minęło, a ludzie na całym świecie wciąż żyją tymi samymi sprawami - jedynie detale się różnią...
Pewna jest też jeszcze jedna rzecz: dziś jedziemy do Splitu, zobaczyć pałac, który 1700 lat temu wyglądał tak:
Słońce wstaje nad Campem Tomas. Zwykle jesteśmy jednymi z pierwszych, którzy wstają. Puszczam na full "Jesteś szalona",na pobudkę naszym balującym rodakom ... Ryk niesie się po campie... Wszyscy wyłażą z namiotów... Nie, żartuję, ale to fajny pomysł.
Szybkie śniadanie i pakujemy się do auta. Wkrótce dojeżdżamy do Splitu, jedynego miasta, którego ogólny plan sobie wydrukowałem w domu. Duże miasta to duże strefy płatnego parkowania i nieźle mieć szkic głównych arterii.
Powielamy schemat wjazdu do strefy płatnego parkowania, natychmiastowego wyjazdu z niej i stajemy pod jakimiś blokami. Jest raczej obskurnie, śmierdzi moczem, na trawniku bawią się dzieci.
Ruszamy w kierunku pałacu Dioklecjana. Zahaczamy o kawiarnię gdzie kupujemy obowiązkową kawę. Kawiarnie na przedmieściach mają kilka plusów: cisza i spokój, dobre ceny, no i można poobserwować tubylców, raczej niż turystów. Dla wielu dojście 1-2 km do zabytkowego centrum to problem, ale ja patrzę na to jak na okazję, by spojrzeć na miasto poza obszarem przygotowanym dla turystów, gdzie trawniki nie są pomalowane na zielono, a życie toczy się normalnym dla danego miejsca torem.
Mury pałacu najokazalej prezentują się od frontu. Przestrzenie między kolumnami, były w oryginalnym pałacu puste:
Pałac Dioklecjana jest najlepiej zachowanym pałacem z czasów rzymskich na świecie, co wystarcza jako rekomendacja, i to zapewne wystarczyło, by wpisać go do rejestru UNESCO, choć nie wiadomo jakby sprawa się skończyła, bo po 2000 roku były plany biznesowej rozbudowy na terenie pałacu. Pomysł na szczęście upadł, gdyż pałac by na tym nic nie zyskał, a z listy UNESCO zniknąłby za karę, tak jak Drezno, które postawiło most nie licząc się z zaleceniami UNESCO.
Przez wieki morze albo odsunęło się od południowej ściany pałacu, albo co bardziej prawdopodobne, ludzie nadsypali ziemię, aby odsunąć żywioł od budowli: