Na horyzoncie zaczyna się wyłaniać ostatni, najniższy wodospad
Roskiego Slapu.
Roski Slap to seria małych kaskad zwanych przez miejscowych "naszyjnikiem."
Trawertynowa bariera rozpościera się tu na
450 metrów szerokości i 650 metrów długości. Mamy godzinę, aby obejść całość wyznaczonym szlakiem. Udaje nam się, choć musimy zapie.., tzn. spieszyć się, czego bardzo nie lubię. Zostaje też moment by kupić sobie po dużym naleśniku z czekoladą.
Na swój sposób Roski Slap bardziej mi się podoba od Skradinskiego Buka. Jest tu ciszej, spokojniej, mało ludzi, a rozlewiska mają dużo uroku.
Ta droga przez rzekę sięga czasów romańskich:
No i czas wracać.
Podczas gdy łódź płynie z powrotem, możemy odpowiedzieć na pytanie
co bardziej warto zobaczyć: Jeziora Plitwickie czy Wodospady Krka? Odpowiedź nasuwa się prosta: co ma piernik do wiatraka? Jeziora Plitwickie to kompleks jezior połączonych małymi wodospadami, a Park Narodowy Krka to wielki wodospad, kaskady, młyny, jezioro, wyspa z klasztorem, kanion i różne inne ruinki na brzegach rzeki o których nawet nie wspomniałem. W kategorii niepowtarzalności, Jeziora Plitwickie są bardziej niepowtarzalne ale może ktoś, kto więcej świata widział i zna miejsce gdzie występuje podobne zjawisko. Na niekorzyść Krka działa ta droga toaleta
A na niekorzyść Plitwic roje, tabuny, masy ludzi.
Jeszcze
kilka rad praktycznych:
a) na wyspę Visovac można się też dostać z sąsiednich wiosek łódkami miejscowych (tak napisano w przewodniku i faktycznie widziałem jakieś łódki). Cena nie jest mi znana.
b) Z Roskiego Slapu można zrobić jeszcze rejs w górę rzeki kolejnym stateczkiem. Przewodnik opisuje tą cześć jako bardzo malowniczą, więc zapewne warto, ale w jeden dzień to obskoczyć jest chyba niemożliwe.
c) Do Roskiego Slapu można dojechać samochodem i będzie respektowany bilet "użyty" już przy Skradinskim Buku, choć domyślam się, że musi to być tego samego dnia.
d) Mapka którą dostajemy z biletem jest absolutnie wystarczająca na to co myśmy oglądali.
Schodzimy z przystani do podnóża Skardinskiego Buka inna drogą (dość podobną fragmentami do Jezior Plitwickich), co owocuje takim ujęciem wodospadu:
I powrót na kemping Tomas. Siadamy na krzesełkach i delektujemy się ciszą i prywatnością.
Po lewej beka i pierdzi rodzina Francuzów (w nocy chrapią). Za nami starsze małżeństwo Polaków na leżakach godzinami obserwuje każdy nasz ruch. 50 metrów powyżej śmigają auta na Jadrance. Na sosnach siedzą stada cykad i dają ogłuszający koncert, przy którym rodzime świerszcze rumienią się ze wstydu, gdyż nie potrafią tak głośno. Wakacyjna idylla.
Oto jedna z hałaśliwych cykad:
Około 20:00 właściciel kempingu robi na (płaskim) dachu biurokibla dyskotekę. Chyba jedynie na zamówienie tych Polaków, którzy wczoraj dawali wszystkim popalić. "Jesteś szalona" znowu zalewa świat, tak że nawet jazgot cykad zostaje zagłuszony.
Trzeba się bawić. Idę do właściciela po
wino Babic, którego możliwość zakupu wypisana jest na tablicy przed biurem razem z maslinkami i innymi frykasami. Według przewodnika czerwone wino Babic to znak firmowy tych okolic. Właściciel mówi, że domowe i kasuje 50 kun (ok. 27 zł).
Rozlewam Mojej Lepszej i sobie. Pijemy łyk i patrzymy po sobie. Maaaan, co to jest?! Mój ojciec robi z czarnej porzeczki świetne wino, a nikt nie reklamuje go w przewodniku! Ale nie ma wyboru, trzeba się bawić i trudno. Dzielnie obciągamy jedną trzecią butelki. O 23:00 polskie wrzaski na dachu cichną i muzyka ustaje.
Cisza.
Cykady tez już poszły spać.
Do namiotu dociera lekki szum nieśmiałych fal...