21.10.2017, sobotaRanek, a raczej środek nocy, w Krakowie wita nas paskudną mokrą pogodą… Po kilkunastu minutach jazdy jesteśmy na Balicach, kolejny raz słuchamy o zdzierstwie za parking – 10 zł za każdą rozpoczętą godzinę parkowania
Lotnisko mocno się zmieniło, od kiedy byliśmy tu ostatni raz… Wygląda zdecydowanie lepiej i nowocześniej… Tata oczywiście nam towarzyszy, chyba żebyśmy się nie zgubili
a tak naprawdę to trochę mu się na co dzień nudzi to ma jakąś rozrywkę… Sprawdzamy wymiary walizek i mimo dość dokładnych wymiarów to rzeczywiście mieszczą się do ryan. koszyka na styk, mocniej dopchane walizki i mógłby być problem… Tata tak nas prowadzi, że trafiamy do punktu nadania bagaży, no ale przecież my mamy tylko podręczny, przyzwyczajenie z odwożenia siostry na lotnisko… To na piętro i od razu udajemy się do kontroli…
Każdy z nas ma płyny, bo jednak sporo ich się zbiera, a woreczki mikroskopijne, więc trzeba 3 walizki rozłożyć…. Moja idzie szybko i już jestem po drugiej stronie…. Pan M. przechodzi i zaczyna grzebać w walizce – zapomniał notebooka wyjąć z walizki
syn przechodzi bez problemu, choć wyjął wszelkie ładowarki i elektronikę to zapomniał wyjąć płynów (no dobra ja zapomniałam mu ich wyjąć)…. Taka dokładna ta kontrola….
Teraz czeka nas jeden z najnudniejszych etapów podróży…siedzenie i patrzenie się przed siebie…. Sklepy lotniskowe nudne, cena za kanapkę 26 zł powala mnie na podłogę, dobrze, że mam swoje kanapki w torebce, siedzimy i siedzimy i siedzimy, ale końcu jest informacja, która bramka to nasza…
Coś się w końcu zaczyna dziać. Jak tylko pierwsza osoba ustawia się w kolejce to z nuudóóóów sami też się ustawiamy, zawsze to jakaś rozrywka
Lot mamy o 6:15… W końcu pojawiają się pracownicy, skanują karty i dokumenty, walizkami się w ogóle nie interesują i można schodzić po kilku schodkach w dół…. I tam znowu stoimy…. Czyżbyśmy czekali na autobus??? Kolejka rośnie, za szklanymi drzwiami przemykają pracownicy i autobusy, ale żaden dla nas…. Za nami stają 2 pary znajomych 50+ i przysłuchuję się ich rozmowie:
nie kupowaliśmy miejsc, ale potem stwierdziłam, że jak mam ginąć w samolocie to sobie je dokupię, bo wolę umierając trzymać swojego chłopa za rękę niż obcego…. W końcu, jak już tracę nadzieję, magiczne szklane drzwi się otwierają i można się ruszyć… a tu niespodzianka, nie ma autobusu tylko pieszo idziemy do samolotu….
Dość szybko wszyscy zajmują swoje miejsca (nawet nie ma zamieszania z wymienianiami się miejscami), patrzymy jak ludzie upychają swoje torby i stwierdzam, że zdecydowana większość z nich znacznie przekracza dopuszczalne wymiary… I jakoś nie widzę, że tylko pierwszych 90 szt. będzie na pokładzie, a reszta w luku, bo nawet ostatni pasażerowie wchodzą z walizkami…. W samolocie jest trochę rodzin z dziećmi, mam nadzieję, że będzie cisza i spokój, a nie biegające przedszkole….
Już od 3 tygodni na
http://www.flightradar24.com śledzę samolot do Chanii, wiem jaką trasą leci i że przylatuje średnio 20-30 min wcześniej niż godzina rozkładowa…. Ale chyba nie dzisiaj…
Siedzimy w samolocie, pooglądaliśmy instrukcję, za oknem, ciemno, a my dalej siedzimy w samolocie
…. I nie widać, żeby wypuścili nas na pas… No tak mgła
…. Teraz to sobie niech będzie, bo z samolotu to już mnie nie wyrzucą… W końcu po 20 min. ruszamy na pas i ostatecznie z 30 min. poślizgiem startujemy….
Jest przed godz. 7, za oknem nic nie widać, więc trzeba pospać…..