Odcinek specjalnyCzy znaleźliśmy Bračną duszę i co było w tajemniczym pudle?Pudło. Zwyczajne, nie za małe, nie za duże, a w nim życie. Uratowane małe życie...
Pewnego upalnego dnia w połowie naszego pobytu na wyspie Brać naszła mnie ochota na loda "King"
Podjechaliśmy więc do jednego punktu, ale gdy otworzyłam papierek lód wyglądał jakby już raz się roztopił i ponownie zamroził. Nie ryzykuje- szkoda zdrowia. Jedziemy więc do dużego Konzumu w Sutivanie. Podjeżdżamy, szukamy miejsca do zaparkowania, ale zatrzymujemy się, bo dostrzegamy, że coś czarnego leży obok zaparkowanego już auta.
Kotek. Maleńki. Nie rusza się, leży bezwładnie.
- Nie żyje - powiedziałam cicho ze smutkiem.
- Myślę, że żyje. Sprawdźmy - odpowiedział mąż.
Podchodzimy do biedaka, który jak się okazało ledwie oddycha, ale jedak żyje.
Biorę go delikatnie w dłonie, przelewa się, syczy na mnie ostatkiem sił. Jest taki maleńki i chudy. Widać mu wszystkie żebra.
Nie możemy go tak zostawić!
Pytamy przechodniów czy ktoś, coś ale nie otrzymujemy żadnej zadowalającej odpowiedzi.
Mąż poszedł do sklepu, gdzie młody chłopak powiedział, że pewnie ktoś go zabrał matce i pozbył się problemu, co się często zdarza i raczej domu dla niego nie znajdziemy. Schroniska ani przytułku dla zwierząt nie uświadczymy. Najbliżej w Zagrzebiu. Proponuje abyśmy podjechali z nim do pobliskiego mini - zoo i może tam nam pomogą. Tak też robimy, ale najpierw próbujemy napoić małego. Niestety - nie reaguje na wodę.
Jedziemy do mini- zoo z kłębiącymi się myślami w głowie - co robić!? Dzwonię po drodze do weterynarza w Supetarze (namiar miałam,na wrazie czego, gdyby coś złego przytrafiło się naszemu psu), ale nikt nie odbiera. Jest Święto i dochodzi prawie 20:00. Gdy dojeżdżamy już szutrową drogą do zoo mijamy starszego Pana,który zatrzymuje się, bo myśli, że chcemy zobaczyć zwierzęta i zapłacić za wejście do parku. Wychodzimy z auta i pokazujemy mu kotka, prosimy o pomoc. Niestety, jego zachowanie zmienia się diametralnie, nagle przestaje rozumieć po angielsku, jasno daje nam do zrozumienia, że nam nie pomoże.
Odchodzimy więc i bezsilność nas paraliżuje. Łzy napływają do oczu, w naszych rękach ważą się losy tego małego stworzenia, które z minuty na minutę wygląda gorzej, słabiej. Jest za mały, aby samemu zdobywać pożywienie, nie wspominając już o jego stanie. Nagle mam olśnienie! Przecież w Konobie Oliva, w której czasem jadamy są dwa koty. Może tam nam pomogą. Jedziemy, więc w górę cały czas w strojach, oblepieni solą po kąpieli w morzu, pies z tyłu stęka, denerwuje się nerwową atmosferą. Wbiegamy na taras konoby i wita nas uśmiechnięta kelnerka Nina. Uśmiech szybko schodzi jej z twarzy, gdy widzi nasze miny, a zaraz potem małą czarną kulkę w moich dłoniach. Opowiadamy jej krótko, co i jak - ona biegnie po miseczkę mleka do kuchni. Najpierw zamaczam kotkowi pyszczek, lekko się ożywia i zlizuje mleko, następnie stawiam go delikatnie obok miseczki i podtrzymuje dłońmi. Zaczyna pić, najpierw nieśmiało, potem szybciej i szybciej. Wypija dużo mleka, co jest dla niego nie lada wysiłkiem, bo natychmiast pada i zasypia. Niestety Nina mówi, że mają już swoje dwa koty i na więcej właściciel na pewno się nie zgodzi
Nie wie też, co mamy zrobić. Następuje kulminacyjna chwila, nerwy puszczają mówimy, że zabierzemy go do Polski tylko nich ktoś go przetrzyma dla nas przez tydzień albo nie mając wyjścia wracamy jeszcze dzisiaj do Polski, bo niestety w apartamencie nie możemy mieć jeszcze kota. Nina patrzy na nas, myśli szybko i mówi, że zaraz zapyta właściciela czy będzie możliwość, aby zaopiekowali się kotem dla nas przez tydzień. My w tym czasie jedziemy do Supetaru zobaczyć czy faktycznie nie ma weterynarza. Na miejscu całujemy klamkę i wracamy do Olivy. Nina uspokaja nas, że szef się zgodził. Niechętnie, ale zgodził się przetrzymać kotka przez tydzień. Kamień z serca. Kładziemy go w donicy, w chłodnej ziemi pod lawendą, mały śpi jak zabity. Wreszcie ma bezpieczne, spokojne miejsce. Inne koty przyszły zobaczyć, co się dzieje. Na szczęście to ich kotka ze swoim małym, więc nie ma problemu - syczy kilka razy, ale odchodzi nie robiąc małemu krzywdy. Siadamy, pijemy wodę. Chcemy przywieść do konoby mleko, jakieś jedzenie dla małego, ale Nina mówi, że nie ma problemu, mają mleko dla swoich kotów, resztki ryb i mięsa, więc jeść będzie miał co. Wracamy do domu wykończeni tą sytuacją. Ogarniamy się i zaczynam poszukiwania domu dla kota w Polsce. Sami mamy trzy psy, nie możemy go zostawić
Los nam sprzyja. Pierwszy strzał okazuje się strzałem w dziesiątkę. Pisze do mojej koleżanki ( także pozytywnie zakręconej na punkcie zwierząt), ona nie może, bo ma cały zwierzyniec w domu, ale jest szansa, że jej mama, której kot odszedł jakiś czas temu będzie zainteresowana. Po krótkiej chwili dostaje informację, że KOT MA DOM! Szczęście jest wielkie!
Przez cały kolejny tydzień jesteśmy w konobie Oliva prawie codziennie. Kotek dochodzi do siebie niesłychanie szybko. Dostaje mleko, już drugiego dnia próbował jeść mięso. Ma problemy z chodzeniem, jego organizm był wycieńczony. Po tygodniu wszystko poszło w zapomnienie. Mały wyraźnie się zaokrąglił, zaczął chodzić bez problemu, ma żywe oczy i co najważniejsze przybrał na wadze. W tym czasie zaprzyjaźniamy się z Niną i innymi pracownikami Olivy - są to ludzie o dobrym smaku, ale również sercu. Kotek okazał się kotką i nazwaliśmy ją Braćka z wiadomego powodu
Kombinowaliśmy jak tu przetransportować ją do Polski. Właściciel Olivy wynalazł nam karton po mikrofalówce, wydrążyliśmy w nim dziurki, wysypaliśmy w połowie żwirek dla kota, kupiliśmy jedzonko dla kociąt i tak w piątek rano ruszyliśmy w drogę do domu. Bračka całą drogę była bardzo grzeczna. Albo spała smacznie w kartonie albo na moich kolanach. Nasz pies uwielbia wszystkie zwierzęta, więc z tym nie mieliśmy problemu. Miałam wrażenie, że kotka wie, że to jej droga do nowego, lepszego życia. We Wrocławiu weterynarz stwierdził, że ma mniej-więcej 7 tygodni i poza niedożywieniem nic jej nie dolega
Dostała suplementy uzupełniające dietę i zalecenia.
- Biedaczek w dzień znalezienia :(
Bračka trafiła do nowej właścicielki i obie się w sobie zakochały. Śpią razem, spędzają ze sobą mnóstwo czasu, więc mam nadzieję, ze wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie, na co się zanosi...
Odpowiedź na pytanie nasuwa się sama. Bračną duszę znaleźliśmy dosłownie i w przenośni. Wyspa okazała się naszym rajem z białego kamienia. Kolejne miejsce w Chorwacji, do którego będę chetnie wracała, miejsce w którym zostawiłam odrobinę serca...
Dziękuję Wam za obecność, uwagę i motywujące komentarze. Było mi niezmiernie miło dzielić się z Wami moimi wrażeniami, uczuciami i chwilą..
Pozdrawiamy Was ciepło i zapraszam jeszcze wkrótce na małe podsumowanie naszej podróży do białego Chorwackiego raju
P.S. Gratuluję trafień i domysłów, co było w tajemniczym pudle
Wina, kamienie i inne drobiazgi też z nami przyjechały, więc wszyscy byliście blisko