Po kilkuletniej przerwie i powrocie do CRO (Korćula) widze sporo zmian. Nawet na Lastovie... czyli fajnym zadupiu. Ten proces postępuje podobnie jak u nas. Buduje się więcej, inwestuje, rozwija, a to kosztuje i skądś trzeba zarobić, by ten stan rzeczy utrzymać. Tak naprawdę każdy z nas chce nie brzydkich betonowych klocków nad wodą, lecz ładnych domków z kamiennymi schodkami i ogródkami. Lepszy jest odbiór takiego otoczenia. Rośnie w portfelu, rosną oczekiwania. Byle nie do przesady, jak mają typowi turyści wczasowo-hotelowi, nie umiejący docenić lokalnego klimatu i nie rozmawiający z miejscowymi. A co do cen, to mój gospodarz z Korćuli przyznał rację, że:
- w sezonie 2018 Chorwaci mieli dużo turystów, a w tym roku (2019) mniej. Średnie obsadzenie wynosiło w wielu regionach ok. 70%. I odczuli spadek....
- Chorwaci w ciągu ostatnich kilku lat nieco przesadzili z cenami widząc napływ turystów z Zachodu, i chcieli "dostosować" ceny pod nich. Skończyło się to lekką czkawką, bo ci którzy dotąd chętnie jeździli ten wzrost cen zauważyli, a nie wszyscy żyją samą miłością do Adriatyku, lecz przede wszystkim portfelem i muszą pilnować budżetu.
- są rejony gdzie średnie ceny sa po prostu wyższe (np. Hvar zawsze droższy od Korćuli) i ta tendencja jest stała.
Osobiście po wizycie na Korćuli mogę powiedzieć tyle, że moje poprzednie wakacje (Krk 2014) były w porównaniu do tych bardzo słabe a o wiele droższe, i tylko dzięki inwencji własnej oraz chęci zwiedzania udało się trochę zatrzeć bardzo niekorzystne wrażenia z pobytu na Krku. Tam jednak ceny od dawna są pod Włochów, Austriaków i Niemców. Tyle że stosunek ceny do jakości warunków czy usług jest często bardzo niekorzystny i to zawsze zostawia złe wrażenia.
Inaczej też oceniamy wakacje jako całokształt, gdy trafi się nam wredna pogoda, albo spotkają nas jakieś nieprzyjemności. Tak to już jest. Jak mamy niefart, to i szybciej znajdujemy każdy minus.
Na Korćuli (12 dni w środku września) było wręcz znakomicie, ale przyczyniło sie do tego kilka czynników.
Spokój, bo po sezonie (w czteroapartmanowym budynku byliśmy tylko my, więc ideał), bardzo ładne otoczenie (wszystko zadbane, przemyślane, piękny ogródek i obejście, blisko do morza, świetna cena kwatery do jej wyposażenia i przepiekny widok z tarasu, znakomite warunki zaoferowane przez chyba najlepszego i bardzo otwartego gospodarza jaki mi się trafił, i ta niesamowicie odczuwalna i zauważalna uprzejmość oraz kultura miejscowych wobec nas (proszę, hvala ljepa itd) na każdym kroku- od ciecia biletowego, przez pracownika stacji benzynowej, po sąsiadkę właściciela kwatery.
Tyle że to są wyspiarze z Korćuli, czyli miejsca gdzie komercha jeszcze tak nie wypaczyła spokojnego i przyjaznego podejścia miejscowych. Oni żyja własnym trybem, ale cieszą się autentycznie, że przyjezdni wybrali właśnie ich wyspę na wypoczynek. I to się odczuwa. Babinka z sąsiedniej posesji pyta czy mi się podoba tutaj, sąsiadka z drugiej strony zagaduje o pogodzie i podkreśla, że dzisiaj będzie ładnie księżyc świecił itd. Jest zdecydowanie większa otwartość, bo nie ma masówki i każdy w drugim człowieku widzi człowieka, ciekawego być może przybysza, a nie turystyczną stonkę. W Korćuli nikt nie pyta przyjezdnych o takie rzeczy. Masa przyjeżdża, przewali się przez miasto i wyjeżdża. Zresztą...Chorwaci szybko widzą, czy przyjechał ktoś kto szanuje i docenia ich walory, i rozumie ich specyfikę, czy ma to w nosie, lecąc tylko na plażę. Ale starają się też dostosować, ułatwić co można. W sklepach od razu przechodzą na "czesko-polski" jak widzą że przyjechały polskie blachy.
Jest swojsko, przyjaźnie, klimat znakomity, więc i komitywa musi być.
Ale jak pojadę na Hvar do stolicy, do tego zbiegowiska, gdzie od dawna spływa znacznie większa kasa, to na pewno tego czaru nie będzie. Będzie nadal fajnie, ale już bardziej masowo-komercyjnie. Tak samo jak jest w mieście Korćula, bo tam też siłą rzeczy jest zbiegowisko, a ze zbiegowiska miejscowi żyją najbardziej. Owszem, oni rozumieją, że to właśnie dzięki nam- turystom ten ich cały biznes (knajpy, sklepy, port, usługi) się rozwinął, ale traktuja to jako normę i naturalną kolej rzeczy, więc nikt się nie rozczula nad drożyzną i popytem. Się kręci, to dobrze. W głebi wyspy zaś, miejscowi bardziej DOCENIAJĄ pieniądz turystów, bo tam jest go mniej. Całkiem proste to jest. I to się nie zmieni na prowincji, bo nie wszędzie da się przerobić wieś na turystyczno-hotelarskie zbiegowisko. I całe szczęście, bo to tam jest własnie ta Chorwacja, którą tak w większości lubimy i za którą sie potem tęskni.