Następnego dnia wstaliśmy bardzo wcześnie i o szóstej byliśmy już na lotnisku.
Po drodze zatankowaliśmy autko, które zostawiliśmy na parkingu w miejscu, z którego go odbieraliśmy. Oczywiście zrobiliśmy mu sporo fotek na pożegnanie. Kluczyki wraz z papierami, tak jak było ustalone, wrzuciliśmy do skrzynki (takiej na listy), która wisiała na ścianie przy stanowisku wypożyczalni.
Na lotnisku było dziwnie pusto.
Potem przeszliśmy wszystkie procedury lotniskowe i nie pozostawało nam nic innego, jak oczekiwanie na godzinę odlotu samolotu.
Zrobiliśmy drobne zakupy na bezcłówce.
Bramki zostały otworzone i udaliśmy się do samolotu.
Wylosowałam miejsce przy oknie, więc mogłam jeszcze z samolotu podziwiać piękne widoki.
Przed nami startował jeszcze ten samolot.
I przyszła nasza pora na start naszego samolotu, który nastąpił bez żadnego opóźnienia.
Z góry mogłamy podziwiać widoki, bo pogoda tego ranka była świetna. Aż żal było opuszczać Chorwację.
Podczas lotu pogoda zaczęła się psuć.
Nad Polską było już nieciekawie.
Lot trwał krótko, bo odległość ze Splitu do Katowic przecież jest niewielka.
I tak skończyła się nasza czwarta wizyta w Chorwacji, która była bardzo fajna, ale nie do końca.
Po pierwsze mieliśmy problemy z Mamuśką, a po drugie pogoda zepsuła się na kilka dni, z których jeden musieliśmy przesiedzieć na kwaterze, bo lało przez cały dzień. A w planach mieliśmy w tym dniu wizytę w Parku Narodowym Krka. Będziemy więc musieli jeszcze kiedyś wrócić do Chorwacji, żeby to Krka odwiedzić.
Ale najbardziej cieszę się z tego, że wreszcie udało nam się zobaczyć Grgura Ninskiego w pełnej okazałości.
KONIEC