No dobrze. Teraz zatem będzie o Kuterevie, w którym zatrzymaliśmy się po drodze na wybrzeże... ale którego opis chciałam zostawić sobie i Wam na deser. Mam nadzieję, że lepiej pójdzie mi pisanie o miejscu, do którego mam "serce", bo do Primośten jakoś niespecjalnie miałam
Wioska Kuterevo znajduje się w pobliżu miasteczka Otoćac i słynie z sierocińca dla niedźwiedzi. Sierociniec jest projektem jednej z chorwackich organizacji ekologicznych, zaś pracujący w nim (za darmo) ludzie to wolontariusze z różnych krajów. Matki ich podopiecznych tracą życie na drogach lub podczas polowań. W Chorwacji niedźwiedzi jest całkiem sporo – kilkaset, może nawet do tysiąca – i prowadzi się ich regularny odstrzał. Osierocone misie, które trafiają do Kutereva, zostają w nim już na zawsze; nie można ich wypuścić na wolność, między innymi dlatego, że przyzwyczajają się do ludzi. Ale warunki do życia mają znakomite – duże i przestronne wybiegi, drzewa, krzaki, sadzawki do kąpieli. Obserwować można je zza otaczającej wybiegi siatki.
Plan mamy taki, żeby przenocować w Otoćacu, więc po zjeździe z autostrady do miasteczka rozglądamy się za kwaterami. Są, głównie na obrzeżach miejscowości, ale w centrum również. Sam Otoćac – przyjemny, spokojny, nieduży. Jednak nie znajdujemy nic, co by nas przyciągnęło. Małżonek zarządza, że uderzamy do Kutereva – 15 kilometrów dalej. Tam też mają być kwatery.
Wjeżdżamy w wąską górską drogę. Przydaje się GPS, ustawiony na Kuterevo, ponieważ oznaczenia są takie sobie. Pięknie tutaj; rzeka Gacka malowniczo meandruje sobie pośród łąk. Jedziemy wolno, bo droga kręta, mijamy jakieś maleńkie wioski, a po drodze natrafiamy na takie oto widoczki:
Pan od owiec, jak zobaczył, że fotografuję, to nawet pomachał
Z szerokim uśmiechem na twarzy.
Im dalej jedziemy tą drogą, tym bardziej wydaje nam się, że prowadzi donikąd
Ale... oto jest! Tablica z napisem "Kuterevo" i znaki wskazujące drogę do misiowego sierocińca. Mijamy jakieś kwatery, skupione w jednym miejscu. Ale nie zatrzymujemy się i już za chwilę – trochę niespodziewanie – docieramy na miejsce, do niedźwiadków. Parkujemy, wysiadamy. Skoro już tu jesteśmy, noclegu poszukamy później.
Wita nas przemiła młoda dziewczyna, Chorwatka. Tak jak wspominałam, wszyscy ludzie, którzy pracują w schronisku, to wolontariusze. Są przesympatyczni i dobrze porozumiewają się po angielsku, więc dogadać się łatwo. Nasza przewodniczka opowiada nam o misiach, mieszkających w schronisku – najpierw oglądamy dwa najmłodsze – i o niedźwiedziach w ogóle; o ich zwyczajach, populacji, odstrzale. Dowiadujemy się też, że kuterevskie misie są prawie w 100% wegetarianami. Jedzą trawę, siano, owoce (uwielbiają truskawki!), a mięso dostają dwa, trzy razy w miesiącu.
Bardzo nam się tutaj podoba. Niestety, sielankę zakłóca wypadek, który przydarza się jednej z naszych córek, i wygląda bardzo, bardzo poważnie. I wtedy przekonujemy się, że wolontariusze z Kutereva to naprawdę wspaniali ludzie. Pomagają nam ratować dziecko (jest wśród nich studentka medycyny), bardzo się przejmują. Na szczęście nie trzeba szukać bardziej profesjonalnej pomocy, młoda dochodzi do siebie i wszystko dobrze się kończy. Poznajemy wolontariuszkę z Polski, bardzo sympatyczną Adę, która radzi nam szukać noclegu w restauracji, znajdującej się ok. 800 metrów przed misiami i to tam właśnie się udajemy (przestraszeni i przygnębieni wypadkiem córki nawet nie oglądamy całego sierocińca).
Docieramy do restauracji i pytamy o kwatery. Gospodarz mówi tylko po chorwacku, ale zaraz zaczepia jakąś przechodzącą obok panią, miejscową, która służy nam za tłumacza. Dogadujemy się i dostajemy pokój z łazienką, aneksem kuchennym i balkonem. Jest małżeńskie łóżko i sofa, na której będą spać dziewczynki. Okno wychodzi na drogę (pustą, bo jesteśmy na końcu świata), pod naszym balkonem jest wejście do restauracji.
- Nasza kwatera. Po lewej wysłużone autko gospodyni :)
Zjadamy kanapki z zapasów na drogę i ponownie udajemy się, tym razem spacerkiem, do misiów. Nasza wcześniejsza przewodniczka-Chorwatka wita nas z otwartymi ramionami i wyściskuje naszą córkę. Zwiedzamy pozostałą część sierocińca, przyglądamy się starszym misiom. Trafiamy akurat na porę karmienia – niedźwiedzie wsuwają trawę aż miło
Z każdym z wolontariuszy można zamienić słowo, każdy ma do opowiedzenia coś ciekawego. Cudowni ludzie
Spędzamy w sierocińcu sporo czasu – nie chce się wychodzić. Na koniec kupujemy w miejscowym sklepiku jakieś drobiazgi: pocztówki, breloczki z miśkami. Nie mają określonych cen, każdy daje tyle, ile uzna za stosowne. Wszystko idzie "na niedźwiedzie".
Powrót od misiów:
Panie siedzące po prawej były bardzo zaciekawione naszymi dziećmi i próbowały wciągnąć nas w rozmowę. Załapaliśmy tyle, że pytają czy to bliźniaczki. Naprawdę nic nie rozumiemy po chorwacku... niby bracia Słowianie, a my głąby jakieś, czy co?
CDN