Cz. 2: Spacerowania po Splicie ciąg dalszy, tym razem na wysokościachDochodzimy o placu z kościołem i budynkiem
Chorwackiego Teatru Narodowego.
To jeden z najstarszych teatrów w Dalmacji, otwarty w 1893 roku.
Dobry pomysł na wyróżnienie się grupy zorganizowanej z tłumu.
Skręcamy obok teatru i przejściem między budynkami...
dochodzimy do placu...
... z uroczym domkiem.
Znów mamy ochotę coś przekąsić i udajemy się do baru serwującego kanapki na ciepło, w tym nasze ulubione ćevapčići w bułce. Obok, na gitarze i harmonijce ustnej, muzycznie umila czas pewien pan. Szkoda, że gra tylko światowe hity znane niemalże każdemu.
Żeby chociaż jedną dalamtyńską piosenkę zagrał... No nic, wrzucamy pieniążek i idziemy dalej, a nasz kolejny cel to...
dzielnica Varoš i Wzgórze Marjan. No może nie sam jego szczyt, bo nie dałabym rady, ale przynajmniej miejsce ze znanym punktem widokowym, przy konobie.
Spacer
dzielnicą Varoš:
Stoją tu piękne wille:
Dochodzimy do tarasu widokowego na
Wzgórzu Marjan.
Późnym popołudniem wychodzi słońce, dając tym samym niesamowity spektakl dla oczu.
Zerkamy tęsknie na wyspę Brač, doskonale widoczną przy tym świetle.
O ile w tym roku rzadko spotykaliśmy bugenwille (podobno wymarzły), o tyle kwitnących agaw było wszędzie pod dostatkiem.
Szczególnie imponujące były te, które porastają wzgórze Marjan. Szkoda tylko, że roślina ta kwitnie tylko raz w życiu i wszystkie te piękne okazy niebawem umrą...
W tym roku przywiozłam malutką sadzonkę agawy, która przyjęła się i obok wyhodowanej z nasionka pinii, oliwki, oleandrów, jest ozdobą mojego balkonu i namiastką Chorwacji.
Nie opuszczamy jeszcze Wzgórza Marjan...
... i postanawiamy zajrzeć do miejsca, które odwiedza niewielu turystów... mianowicie jest to XVI-wieczny cmentarz żydowski, który znajduje się zaraz za konobą z tarasem widokowym na Split.
Wychodzi na to, że budynek knajpki mógł być przed laty domem przedpogrzebowym...
Niestety nie umiem rozszyfrować napisu nad wejściem do konoby.
Za to schowek na wizytówki mają bardzo ładny.
Ze wzgórza schodzimy najkrótszą drogą, schodami prowadzącymi do samej Rivy.
Na samym dole zejścia jest skałka, z której wyrastają kapary (znana z jednego z programów R. Makłowicza).
KaparyNa koniec idziemy jeszcze do mojego ukochanego w Splicie miejsca, mianowicie na betonowe molo, gdzie podziwiamy miasto w złotych promieniach zachodzącego słońca.
Synek w tym czasie namiętnie studiuje mapę,
a Córeczka dostaje tzw. głupawki
Czuję duże zmęczenie i sama zastanawiam się, jak będąc chora, dałam radę tak wiele dziś przejść... to chyba zbawienny wpływ tego miasta.
Wracamy do samochodu, ale jeszcze po drodze Synek dostrzega swój ulubiony kamyk (ulubiony od zeszłorocznych wakacji, podczas których spędziliśmy w Splicie kilka dni).
Po raz kolejny zastanawiamy się nad historią tego, charakterystycznego obiektu, który od wielu lat pozostaje opuszczony i niszczeje. Ulokowany jest w tak reprezentacyjnym miejscu Splitu, że pojawia się niemal na każdym zdjęciu.
Podziwiam przemyślane, piętrowe konstrukcje domostw u stóp wzgórza Marjan.
Och, jak chciałabym mieć mieszkanie w takim miejscu! Pora wracać do Kašteli. Wieczorem, korzystając z pralki, odświeżam nasze ciuchy i rozwieszam je na balkonie. Rano będą suche i pachnące.