Dzień 14 – 28 czerwca 2017 r. (środa)
Brač objazdowo: od Selcy przez Povlję do SumartinBudzi nas głuchy odgłos.... Okazuje się, że Synek, z którym śpię na szerokim łóżku właśnie spadł na podłogę.... Łóżko jest bardzo wysokie, a Maluch mocno się wiercił. Mamy zatem rozbitą głowę i sporo płaczu (co ciekawe – chyba nie pierwszy raz się to dzieje, bo nasza gospodyni, gdy witamy się z rana, od razu wiedziała, co się stało). Na szczęście Synek szybko zapomina o nieszczęśliwym upadku i po śniadaniu wyruszamy na kolejną wycieczkę objazdową po wyspie.
Zaczynamy od oddalonej o 23 kilometry miejscowości
Selca, z której wywodzi się wielu mistrzów rzeźbiarstwa. Przed laty przybył tu czeski fachmistrz Stambucco i nauczył mieszkańców obrabiać biały kamień. Do tej pory większość obywateli nosi nazwisko Štambuk – od nazwiska owego nauczyciela.
Miejscowość poszczycić może się przede wszystkim charakterystycznym, imponujących rozmiarów kościołem, oczywiście zbudowanym z bračkiego kamienia. Podziwiamy obiekt i jego szczegóły architektoniczne.
Kręcimy się po uliczkach Selcy. Większość budynków jest z najpopularniejszego tu budulca.
Odkrywamy też założony w 1911 roku park Lwa Tołstoja z popiersiem pisarza. Rok po śmierci Tołstoja mieszkańcy wyrzeźbili jego popiersie i tak zaczęła się miejscowa tradycja rzeźbienia monumentów sławnych osób.
Przed kościołem parafialnym jest też kamienna rzeźba papieża Jana Pawła II.
W parku jest też kamienna ława. W pobliżu odkrywamy też rzeźbę z wizerunkiem Fiodora Dostojewskiego. Tutaj kamienny jest już tylko postument.
Postanawiamy wypić w Selcy kawę. Taki tu spokój i cisza. W kawiarenkach i lokalach bardzo mało osób.
W pobliżu miejsca, gdzie zaparkowaliśmy znajduje się też opuszczony budynek, który według tabliczki był niegdyś pałacem pewnej rodziny.
Ogólne odczucie po wizycie w Selcy mamy takie, że chyba brakuje tutejszym władzom pomysłu na wypromowanie miejscowości. Wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby nie fakt, ze miasteczko nie leży bezpośrednio nad samym morzem.
Po opuszczeniu Selcy mijamy jeden z wielu na wyspie kamieniołomów.
Kolejny cel naszej wycieczki to
Povlja. Do pokonania mamy 7 kilometrów. Po kilku porządnych zakrętach pośród gajów oliwnych naszym oczom ukazuje się zatoka, pośród której ulokowane jest miasteczko.
Korzystamy z okazji, że przygotowano tu tzw. punkt widokowy i pstrykamy pamiątkowe zdjęcia.
Po wjechaniu w obręb miasteczka, nie zjeżdżamy od razu nad samo morze, tylko zatrzymujemy się na chwil parę przed
kościołem św. Jana Chrzciciela stojącym tuż obok
ruin wczesnochrześcijańskiej bazyliki z przełomu V i VI wieku.
Następnie zjeżdżamy nad zatokę...
i obowiązkowo fotografujemy
symbol Povlji, czyli kamienną rzeźbę osiołka.
Spacerujemy nabrzeżem i przez cały ten czas mamy wrażenie, że jesteśmy jedynymi tu ludźmi.
Dziś jest gorący, ale pochmurny dzień. Chcemy chwilę odpocząć, dlatego szukamy plaży. Wędrujemy w stronę skałek, gdzie odpoczywa kilka osób. Po drodze mijamy piękną, ale malutką buugenwillę. Dla mnie to jeden z symboli Chorwacji, ale w tym roku niestety bardzo niewiele tych krzewów udało mi się sfotografować. Podobno większość bugenwilli wymarzła podczas tegorocznej zimy
Dochodząc do skałek dostrzegamy dziwną konstrukcję – pomnik, przypominający statek kosmiczny (?!). Brzydota obiektu sprawia, że aż robię mu zdjęcie
Siadamy przy betonowym nabrzeżu, dzieci pluskają się w betonowej niecce. Podziwiam tutejsze roślinki, które dają radę rosnąć wśród skał.
Czytam kilka stron niesamowitego „Pragnienia” Jo Nesbø. Jestem akurat w takim momencie akcji, że nie mogę się oderwać, mimo nawoływań Męża i dzieci, że pora znaleźć miejsce, by coś zjeść.
Wracamy do miasteczka, które jest chyba najbardziej sennym ze wszystkich, które do tej pory zwiedziliśmy na Braču. Dużo tu też niezamieszkanych, choć ładnych obiektów.
Udaje nam się dostrzec zatopioną barkę, która niesamowicie zafascynowała Synka. Biedak nie może zrozumieć, czemu nie przyjedzie jakiś dźwig i nie wyciągnie statku z wody. Dostrzegamy też nurka, który chyba penetruje wnętrze łajby.
Chwilę obserwujemy ładne motyle, które przysiadają na lawendzie rosnącej w dużej donicy.
Niestety nasze poszukiwania miejsca, by zjeść obiad spełzają na niczym, bo lokal, do którego wchodzimy serwuje dania dopiero od godziny 19. Do tego zaczyna siąpić deszcz. Trudno – dla nas to znak, żeby jechać dalej i poznać bliżej jeszcze jedną miejscowość, w której już chwilkę byliśmy (gdy przypłynęliśmy promem z Makarskiej) i pewnie, gdyby nie głód, nigdy byśmy do niej drugi raz nie podjechali. A zatem obieramy kierunek na oddalony o 9 kilometrów
Sumartin.
Parkujemy przy nabrzeżu i wyruszamy na rekonesans i poszukiwania knajpki. Nie docenialiśmy tego miasteczka, a z każdą minutą coraz bardziej nam się tu podoba. Sumartin ożywa, gdy z Makarskiej przypływa prom Pelješčanka, po jego odpłynięciu znów panuje leniwa atmosfera dalmatyńskich miasteczek.
Postanawiamy podejść nieco na wzgórze, by bliżej przyjrzeć się kościołowi świętego Marcina – patrona Sumartinu (sveti Martin).
W Sumartinie, pod koniec dnia, ale jednak, zza chmur wychodzi także słońce, co jeszcze dodaje uroku miasteczku.
Zaglądamy do rozlokowanych przy nabrzeżu restauracji, ale albo nie ma już miejsc, albo spotykamy takie, gdzie nikogo nie ma – co chyba nie najlepiej świadczy o danym miejscu. W końcu, Mąż posiłkują się komentarzami internautów, mówi, że dziś zjemy w konobie Top. Okazuje się to strzałem w dziesiątkę. Jakiś czas po zamówieniu na stole pojawiają się przepyszne dania.
Po posiłku spacerujemy po Sumartinie. Coraz częściej w naszych rozmowach pojawia się smutek, że niestety kończy się nasz pobyt na wyspie. Dlatego przeciągamy ile się da spacer w Sumartin.
Przyglądamy się pracy załogi kutra rybackiego,
a następnie idziemy na pobliski plac zabaw, gdzie dzieci korzystają z urządzeń, a ja zerkam z coraz większą nostalgią na Jadran.
Powrót do Bolu umilają nam piosenki Pana Tik Taka, które jako jedyne sprawiają, że nasze dzieci przestają marudzić w drodze powrotnej i zapominają też o chorobie lokomocyjnej.
W mieszkaniu, po zaśnięciu maluchów, wreszcie mamy czas na czytanie, klikanie, uzupełnianie CROniki i lampkę wina.