12-13.05.2016, Peschiera Del Garda
Dwa ostatnie dni spędziliśmy leniwie- nie mamy z nich za dużo zdjęć, bo po pierwsze- w miejsca typu plaża/basen rzadko bierzemy aparat, po drugie, fotki z miasteczka robiliśmy już na początku. Także z powodu małej ilości materiału, te 2 ostatnie dni zebrałam w 1 odcinek. Pogodowo nasze dni relaksu wypadły średnio- jak w tytule: jeden dzień słoneczny i jeden do kitu, czyli deszczowy.
Dzień słoneczny zaczynamy od spaceru promenadą:
A potem po raz pierwszy idziemy skorzystać z campingowego basenu

Wszystko fajnie, tylko woda ekstremalnie wręcz lodowata- S. zanurza się na chwilę i od razu wyłazi, ja z trudem włażę po kolana, ale po 30 sekundach jestem z powrotem na leżaku

. Woda musiała być naprawdę zimna- my jesteśmy z tych co to się kąpią w lipcu w Bałtyku, a w maju w Adriatyku-lodowatość nam nie straszna. A w basenie była
Niemcy o dziwo się kąpią- też marudzą, że zimno, ale jakoś siedzą w tym basenie. Ale to akurat dobrze, bo po zapachu można było sądzić, że ten basen to jedyny ich kontakt z wodą
Po leżakowaniu idziemy do centrum. Po drodze spotykamy taki fajny egzemplarz:
A ja ostatni raz siadam na
mojej ławeczce

W barze po drugiej stronie kanału jutro zjemy ostatnie spaghetti

I wypijemy ostatni Aperol-Spritz

Następnego dnia znów idziemy na spacer promenadą, tylko tym razem w przeciwnym kierunku. W deszczu wygląda dość smutno:
Jezioro przy tej pogodzie, też traci wiele ze swojego uroku:
Humory nieco poprawia nam spotkanie sympatycznej ptasiej rodzinki:
Pytanie za 100 punktów: ile jest małych łabądków? Oczywiście na zdjęciu widać 5, a tak naprawdę było ich 7- dwa wypadły Pani Łabędziowej spod skrzydła:
Gdyby pogoda była nieco lepsza, można by było pokusić się o spacer brzegiem jeziora aż do Lazise, ale, że pada- po dojściu do pierwszej miejscowości za Gardalandem-zawracamy. Idziemy do centrum, bo trzeba zjeść coś. A po drodze w porcie, napotykamy ciekawy obrazek. Miejscowa policja ćwiczy jakieś śpiewy przed jutrzejszą wizytą jakiegoś komendtanta

To trochę się na nich pogapimy
I pójdziemy na ostatnią

kawkę do naszej kawiarenki:
Kawiarnia jest tuż za centrum przy głównej ulicy- tam piliśmy zdecydowanie najlepszą kawę na całym wyjeździe. Na pożegnanie kupiliśmy sobie tam kilo ziarnistej, co by cieszyć się smakiem Italii jeszcze w domu.Własnie się nam skończyła parę dni temu
I tak nasz pobyt w średnio słonecznej Italii dobiegł końca- idziemy się pakować
14-15.05.2016, Powrót & Podsumowanie
Domek na campingu mamy do godziny 10-tej, wstajemy o jakiejś 7-dmej, z myślą o jakiś szybkim jego ogarnięciu(to ja), natomiast S. zachowuje się jakby się szykował na test białej rękawiczki

Dostaliśmy informację, żeby przed wyjazdem wyrzucić śmieci, i opróżnić lodówkę, żadnych tam kaucji za sprzątanie nie było, więc aż tak się angażować nie było trzeba, ale S. jest skrajnie pedantyczny, to se wyciąga jakieś wiadra, mopy i zachowuje się jak perfekcyjna pani domu
Także domek opuszczamy dopiero o 9.55- zdążyliśmy
Pogoda w dzień wyjazdu jak na złość się poprawiła, droga po włoskiej autostradzie minęła szybko, po austriackiej szybko, ale jak zwykle deszczowo, po niemieckiej też szybko, bo w tę stronę remonty pod Monachium jakoś mniej odczuwalne były.
Późnym popołudniem lądujemy na granicy niemiecko-czeskiej, w miejscowości Aš- tu mamy nocleg. Zaleta miejscówki jest taka, że znajduje się ona zaledwie kilka km. od niemieckiej autostrady. Na tym raczej zalety się kończą.
Początkowo wcale nie mieliśmy zamiaru tu spać, ale że nocleg w Chebie, który mieliśmy zarezerwowany-przepadł, to musieliśmy rzucać się na ochłapy, które zostały
Pierwsze negatywne wrażenia odczuwam wysiadając z samochodu-we Włoszech były dni kiedy było 15-16 stopni i wtedy wydawało nam się, że jest zimno. Tymczasem tutaj termometr pokazuje 3 stopnie

(no tak, zimna Zośka

)
Biegniemy do hotelu, gdzie wita nas recepcjonista, a powitanie brzmi mniej więcej tak:
klikMówi po jednym słowie, w każdym języku, ale jakoś się dogadamy
Negatywne wrażenie robi na nas jednak to, że zanim zdążymy powiedzieć "Dobri den", ten żąda już zapłaty, każe wypełniac jakieś świstki i prawie na nas krzyczy
Hotel nosi dumną nazwę J.W. Goethe, jest chyba jedyny w miasteczku i widać, że lata świetności ma dawno za sobą. W całym budynku śmierdzi fajkami i spalonym olejem z kuchni. Na bookingu ma ocenę 6,3, my zwykle staramy się nie brać niczego poniżej 8, ale ten wzięlismy bo nie za bardzo był wybór. Także hotel(choć pokój był przyzwoity jak na 1 noc) to opcja dla desperatów. A my byliśmy zdesperowani
To idziemy na spacer po Aš-u i czeskie piwko, a może nawet jakieś knedliczki czy smaženi sir

Miejscowość robi przygnębiające wrażenie- jakby czas zatrzymał się tutaj ze 20 lat temu, a ludzie i wszelkie bóstwa zapomnieli, że ta miejscowość w ogóle istnieje. W hotelowej restauracji nie mam miejsc, to idziemy dalej- w stronę centrum.
Mijamy knajpę
Ludovy dum, ale wygląda jak mordownia, strach wchodzić.... Wchodzimy do następnego lokalu- wygląda trochę jak świetlica- za barem Wietnamczyk, rozumiejący tylko wietnamski, kilku miejscowych żuli, grają na automatach. Wystrój osobliwy- trzy obrazy- na jednym wodospad, na drugim szczeniaczek, na trzecim goła baba
Repertuar barowy nędzny 2 rodzaje piwa, i 5 rodzajów wódek/likierów Božkov.Wszystko ma tę samą cenę 20 koron

(27koron=1euro). Z Wietnamczykiem mamy pewien problem, bo poczciwa chłopina, nie rozumie chyba, że będąc we 2 możemy chcieć 2 różne rzeczy

I tak- chcąc duże piwo dla S. i małe dla mnie-dostajemy 2 małe, chcąc 2 różne Božkovy, dostajemy 2 takie same
Czechy do tej pory znaliśmy z Pragi, Ołomuńca, Brna. czeskich gór... i we wszystkich tych miejscach bardzo nam się podobało, tymczasem Aš to naprawdę był inny świat.
Ale wróćmy do czesko-wietnamskiej speluny, najbardziej do gustu przypada mi Božkov Jablko, po pięci jabłuszkach i jednym piwku zaczynam się godzić z rzeczywistością- przynajmniej jest ciepło i mamy gdzie spać
Wracamy do hotelu, oglądamy jeszcze reportaż o czarownicach, o których
tutaj pisała
Maslinka.
W nocy budzą nas jakieś uliczne wrzaski i trzaski

Rano mamy identyczne myśli- czy Korsa jeszcze stoi? I czy jest cała? Bo jak się teraz okaże, że nie mamy czym wrócić do domu to pięknie

S. leci na parking- Korsa cała i zdrowa
Idziemy na śniadanko. Straszny pan w recepcji mówił wczoraj, że jest o 8-smej, więc schodzimy punkt 8-sma i..... dojadamy resztki po Niemcach

Resztki, jak resztki zjadliwe nawet są, ale warunki w jakich musimy spożywać wołają o pomstę do nieba. "Kelnerki" w dresach i z tłustymi włosami, paradują nad jedzeniem z fajkami w zębach, stolik przy którym siedzimy zalany jest kilkoma warstwami kaw i herbat, chyba nikt tu nie sprząta

Trza było suche bułki i kabanosy w Lidlu kupić, ale mądry Polak po szkodzie
Zwijamy się z tej meliny w tempie ekspresowym, jedziemy jeszcze do marketu gdzie kupujemy zgrzewkę Kofoli

I to by był jedyny plus wizyty w Czechach, które tym razem pokazały nam swoją
dark side.
Przemykamy szybciutko niemiecką autostradę i koło 15-stej jesteśmy już w domku. Nasze tegoroczne wiosenne wakacje dobiegły końca.
PODSUMOWANIEPonieważ nie pamiętam ile kilometrów przejechaliśmy, ile na co wydaliśmy(pamiętam tylko ogólną sumę), ile widzieliśmy miast i kościołów itp. typowego podsumowania nie będzie, będzie za to ranking rzeczy, które nam się najbardziej podobały oraz tych, które nas najbardziej wkurzały.
Zacznijmy od plusów:

Limone

Trenitalia

Spritz-Aperol

Wenecja-widoki z wieży/Mediolan- katedra & aperitivio

Mantova- miasto mniej
turystyczne, a odkryte trochę przypadkiem.
Minusy:

Tłumy, tłumy i komercja wszechobecna, mimo początków maja w ogóle nie było czuć, że jesteśmy tu przed sezonem.

Ruch uliczny- miliony rond, trąbiący z byle powodu, albo i bez powodu Włosi, korki o każdej porze, brak chodników dla pieszych w wielu miejscach.

Sjesta & coperto- chociaż jakoś się do tego przyzwyczailiśmy

Pogoda na Monte Baldo i w Wenecji(to akurat siła wyższa)

Znikomy odsetek Włochów mówiących po angielsku.
Ogólnie było super, ale italiomaniakami na razie nie zostaliśmy

Myślę, jednak, że to nie koniec przygody z Italią, na pewno kiedyś wrócimy, tym razem celując w jakieś bardzie południowe rejony.
Wyjazd był poniekąd zdradą Cro i zdrajcami okazaliśmy się typowymi- bawiliśmy się świetnie, ale za rok z podkulonym ogonem wracamy do żony

Tzn. do Chorwacji
UFF, KONIEC
Dziękuję wszystkim, którym, chciało się tu zaglądać
