Długo długo...drapaliśmy się po głowach
zastanawiając się czemu tak towarzystwo ułatwia sobie życie
podróżując samolotami, samochodami
przez co i wyjazdy robią się... takie same...
i ogólnie coraz trudniej zebrać dobrą ekipę na prawdziwie widzewski tour!
Gdzie stary klimat, gdzie słynne ATFowe: "im trudniej tym lepiej"?
I w końcu zapadła decyzja: robimy wyjazd dla twardzieli,
żadnych samochodów, żadnych tanich linii lotniczych.
Tylko solidna ekipa, tylko Widzew... i jakieś wyzwanie.
ATF powstał w 1999 roku, więc plan jest prosty... wchodzimy co najmniej na 1999 metrów
odpalić coś nielegalnego i napić się czegoś za co można dostać mandat!
I tylko gdzie?
Góry Świętokrzyskie odpadają, Tatry zbyt przechodzone...
a przecież musi być dziko i bez ułatwień!
Problem ten gryzł nas przez trzy miesiące,
aż w końcu wyselekcjonowana dziesiątka hardcorów
(w tym 8 facetów i 2 przedstawicielki płci pięknej)
opanowała cały tył autokaru... ruszając na poszukiwanie odpowiednich do naszego planu gór.
Był jakiś alkohol, były śpiewy, były nielegalne fotograficzne przygody na granicy, ale w końcu gdzieś my dotarli... właśnie:
- kaj my som teraz?
- Aaaa.... Lwów
- A kaj nasz cug?
- Już od pół godziny w trasie....
Być może klienci biura podróży podnieśli by raban,
ale w ATF Travel to był tylko pomysł na wymyślenie innego sposobu podróży niż wygodny pociąg z miejscami do leżenia.
Ruszyliśmy więc na najpierw typowe ukraińskie śniadanko na dworcu podmiejskim
(co by nie mówić - drugi dworzec wcale rodowity nie był)
w postaci procentów i hot-dogów
a następnie za całe dwanaście złotych dwoma elektrickami ruszyliśmy szyjać ładnych widoków
W Stryju przesiadka, pouczenie anty-piwowe na dworcu przez milicję (tam cywilizowanie pouczają, u nas psy szaleją z mandatami)
no i kierunek Ivano-Frankowsk.
Po drodze okazało się, że nie tylko huligany ale i Casanovy z nami jadą:
Tak czy owak meldujemy się popołudniu w Ivano-Frankowsku, gdzie po pół godzinie Uliczny Kierownik od Marszrutek załatwia nam busa do pewnej zabitej deskami ukraińskiej wioski.
170 km najpierw drogi (43 pln od osoby), potem wertepów, a na koniec szutrówki i w końcu meldujemy się w Dżembroni
Zagubiona miejscowość u stóp Karpat...
i zarezerwowany nocleg u babci Paraski.
Panie w luksusach na prawo:
panowie w nieosiągalnym nigdzie indziej klimacie na lewo:
Miejscowy sklep... i to jest nastawienie na klienta.
Świeże piwo z beczki, wędzona kiełba z chlebem, ser biały wędzony... pani nam oferowała śniadanie, kufle bez problemu wypożyczyliśmy do naszej kwaterki....
Oczywiście tego wieczoru odbyła się uroczysta kolacja na ławie przed sklepem.
Powiem Wam, że atmosfera.... niepowtarzalna.
Przed godziną 22 towarzystwo wróciło do obu chat babci Paraski... gdzie ekipa rozpoczęła naradę... turystyczno-alkoholową
Ogólnie nocleg nie był zbyt tani (80 hrywien-35 pln), ale ten klimat był warty każdych pieniędzy
Dobranoc - jutro wymarsz w Czarnohorę - ponoć najbardziej dzikie góry Europy!