Jako, że był to pierwszy tak daleki wyjazd przygotowania do niego trwały pół roku. Planowane były trasy przejazdu tak w jedną jak i w drugą stronę jak i trasy na miejscu, czytane przewodniki, oczywiście bardzo pomocne okazało się to forum. Po wzięciu pod uwagę wielu czynników zapadła decyzja o trasie dojazdowej. Jazda do Zakopanego, po noclegu dzień w ukochanych Tatrach, nocleg i rano podróż do Belgradu a tam na pociąg - autokuszetka do Baru i po drodze do Budvy zwiedzanie Starego Baru. Jeszcze tylko dodam, że trochę z lenistwa i wygody zarezerwowane mieliśmy noclegi w hotelu w Budvie z pełnym wyżywieniem ale jak później wykaże nie spowodowało to zatraty chęci zwiedzania kraju.
Wracając do dojazdu to życie zweryfikowało całkowicie plany. Wyjazd nastąpił wczesnym ranem 20 sierpnia w warunkach wszechogarniającej ulewy. Po drodze jednak przestało padać i dzień zapowiadał się całkiem dobrze. Po południu dojechaliśmy do Zakopanego a tu już czekała na nas pierwsza niespodzianka. Chłodno, wilgotno i co gorsza bardzo niski pułap chmur tak, że wcale nie było widać gór. Nie tracimy jednak nadziei, że jutro będzie słonecznie i wyprawa w góry (konkretnie w planach były Granaty) dojdzie do skutku. Wieczorem jednak zaczyna padać deszcz a nasze plany coraz bardziej rozpływają się w nim. Mokre skały Orlej, co prawda najłatwiejszej jej części ale zawsze, nie są zbyt bezpieczne. Na drugi dzień deszcz i znowu gór nie widać. Dzień stracony a tu rano trzeba już jechać dalej nawet nie zobaczywszy Tatr. Na przyrodę i pogodę nie ma rady wobec czego po śniadaniu wyruszamy na południe. Przez Łysą Polanę do Słowacji. Na pierwszej napotkanej stacji benzynowej spotyka nas niespodzianka, otóż wbrew zapewnieniom jakie czytałem w internacie nie posiadają winiet. Rzeczoną nabyliśmy dopiero w Popradzie. Autostrada ciągnie się wzdłuż Tatr wobec czego mieliśmy nadzieję zobaczenia tychże choć z samochodu. Ale nad Tatrami były takie chmury, że znów nic widać nie było. Nad nami słońce a tam chmury; taka złośliwość. Reszty drogi nie będę opisywał ponieważ przeszła bez większych przeszkód. Choć raczej informacyjnie dla wszystkich, którzy będą próbowali przez Sahy dostać się na Węgry napiszę jeszcze o winietach. Otóż w punkcie sprzedaży winiet zaraz po przekroczeniu granicy nie można było płacić kartą; całe szczęście, że przyjmowali EURO. Dla zainteresowanych szczegóły drogi do obwodnicy Budapesztu w wątku Droga Zakopane - Obwodnica Budapesztu. A potem już na M5 i prosto do Belgradu. Autostrada w Serbii płatna na bramkach w dwóch miejscach. W tym miejscu wtrącę kilka uwag z jazdy. Po pierwsze może mieliśmy szczęście ale policji na Słowacji nie widzieliśmy wcale. W jednym miejscu, na wjeździe do Banskiej jest dwupasmówka i ograniczenie zarazem to stali z zatrzymanym polakiem. Autostrada M5 z racji późniejszego odbicia do Rumunii zawalona wręcz lawetami rumuńskimi z samochodami z Niemiec i Austrii. Potem w Szegedzie całe to towarzystwo zjeżdża i robi się pusto. Granica Roszke - Horgoś również pusta; może przez to, że to połowa tygodnia była. Natomiast po przekroczeniu granicy człowiek znajduje się w innym świecie. Sama jakość drogi pozostawia wiele do życzenia, jak okiem sięgnąć pustki tylko pola a nie widać żadnych zabudowań. Droga też pusta. Dopiero bliżej Belgradu zaczyna być widać jakieś życie. Wjeżdżamy do Belgradu i "Krzysztof Hołowczyc" prowadzi nas prosto na dworzec kolejowy. Idziemy do kasy i tu spotyka nas prawdziwy szok. Wbrew dość obfitej korespondencji mailowej dowiedzieliśmy się, że owszem my możemy pojechać dziś ale samochód dopiero jutro. Po prostu na samochód należy bilet kupić z dniowym wyprzedzeniem. Plan zakładał, że po zakupie biletów pójdziemy spokojnie się najeść i zostanie jeszcze trochę czasu na zobaczenie kawałka Belgradu. Niestety trzeba było go szybko zweryfikować. Błyskawiczna decyzja - wyjeżdżamy z miasta, znajdujemy jakiś parking i tam zastanowimy się co dalej. Ale za miastem znajdujemy tylko małą zatoczkę taką na jakiej u nas zatrzymują się autobusy. Stajemy tam, pustka w głowie. Po chwili przychodzi jednak myśl. Nie ma co stać długo ponieważ goni czas i robi się coraz później. Wbijam w nawigację "Prowadź do" nazwę Bar i już po chwili mkniemy drogą w stronę Czarnogóry. Określenie mkniemy jest tu na wyrost gdyż wkrótce kończy się droga dwupasmowa i ta która została robi się coraz gorsza. Poza tym duży ruch ciężarówek. Jednak w dalszym ciągu nie wygasła w nas chęć, napędzana przez głód, stanięcia przy jakimś zajeździe i najedzenia się. Mijamy jednak przez cały czas tylko wioski a w nich nic godnego uwagi. Robi się coraz później a tu nie ma gdzie stanąć na przysłowiowy popas. Zaczęło zmierzchać gdy nagle skończyły się wioski i zaczęły się góry. Na drodze żywego ducha, przy drodze żywego ducha a tu zrobiło się w międzyczasie ciemno. Niekończące się serpentyny a poza nimi przepaście. Tego się tylko domyślaliśmy gdyż niedaleko krawędzi drogi widoczne w reflektorach były czubki drzew. Nie wiem jaką wysokość miała ta góra, na którą mozolnie się wdrapywaliśmy pod górę jechaliśmy w nieskończoność. Do tego ciemność i brak jakiegokolwiek śladu człowieka potęgowały atmosferę. Adrenalina robiła swoje. Odechciało się nam jeść i spać. W końcu dotarliśmy na szczyt bo zaczęło robić się z górki i samochód jechał siłą grawitacji. I tu znów powtórka tego co przedtem a właściwie to było jeszcze gorzej; co zakręt to ostre hamowanie a potem znowu kilkadziesiąt metrów w dół na złamanie karku. Wjechaliśmy w matnię, w labirynt, z którego nie ma ucieczki. Jedynym pocieszeniem było to, że nawigacja wie co robi i gdzieś nas zaprowadzi. W końcu po długim oczekiwaniu dotarliśmy do zabudowań. Ale i one się szybko skończyły i znów zaczęły się góry, i znów parę domów i znów góry. W międzyczasie na nielicznych skrzyżowaniach zaczęły pojawiać się drogowskazy na Podgoricę. Potem pojawiły się większe miejscowości. Ale jazda po górach nie skończyła się. Teraz postawiliśmy sobie za cel minięcie granicy i tam zatrzymamy się gdzieś na parkingu, coś zjemy i może prześpimy się trochę. Jednak granica jakby się od nas oddalała. W końcu dotarliśmy do jakiejś kontroli - granica Serbii. Kontrola paszportowa i jedziemy dalej. Ale ile można jechać dalej. Droga prawie polna a tu drugiego punktu nie widać. W końcu jest i to nawet szeroki z kilkoma budkami. Później, z mapy zorientowałem się dlaczego tak daleko trzeba jechać od jednej kontroli do drugiej. Droga po prostu jakiś czas biegnie wzdłuż granicy. Podjeżdżając widzimy samochód na szwajcarskich numerach z podniesioną maską i strażników granicznych w liczbie chyba czterech z latarkami dookoła tego auta. Trochę się wystraszyliśmy, że jak nas tak drobiazgowo będą sprawdzać to ile czasu nam tu zejdzie. Podjeżdżamy do jednej z tych budek. Ale chcą od nas tylko paszporty i zieloną kartę. Uff, jedziemy dalej. Widocznie mieli jakieś zgłoszenie. Mijając flagę i napis "Welcome to Montenegro" mamy już pewność, że zmierzamy w dobrym kierunku. Po przejechaniu miejscowości Bijelo Polje jedziemy jeszcze kawałek i stajemy na pustym parkingu obok jakiegoś bary, jemy bułki przygotowane jeszcze w Zakopanem i podejmujemy decyzję, że idziemy spać. Obudziliśmy się o 6.00, okazało się, że pobliski bar jest otwarty i był otwarty całą noc. Pijemy jednak tylko kawę i ruszamy w drogę. Resztę drogi aż do samego Baru przejechaliśmy bez większych niespodzianek. Chociaż nie; była jeszcze jedna. Odmówiła posłuszeństwa mapa w nawigacji; zawiesiła się i nie szło jej "odpalić". No ale najgorsze mieliśmy za sobą i tam świetnie się sprawdziła. Teraz drogowskazy co kawałek na Podgoricę pokazywały drogę. Już na miejscu przez pomyłkę wgrałem starszą wersję mapy przez co mieliśmy kłopot w drodze powrotnej już w Polsce ale o tym potem. Teraz zjeżdżamy do Monastyru Moracza i dalej jedziemy kanionem rzeki o tej samej nazwie. Czarnogóra pomału odkrywa swoje uroki.
Przepraszam wszystkich, których znużył mój przydługi wstęp ale chodziło mi o pokazanie przygód towarzyszących nam podczas drogi. A były one naprawdę mrożące. Potem stwierdziliśmy zgodnie, że tego nie da się opowiedzieć, to trzeba przeżyć. Zwłaszcza emocje towarzyszące po drodze w nocy, w górach i w kompletnie nieznanym terenie.
Jesteśmy już w Czarnogórze i snujemy już opowieść o pobycie tam i niniejszym pojawiają się pierwsze foty.





Przejeżdżamy bez przeszkód przez Podgoricę i tunel Sozina (jedyna płatna droga w MNE) i już jesteśmy nad Jadranem. Teraz prosto do Baru a potem do Starego Baru.