... dzień powrotu, a raczej "odwrotu" w stronę domu-wyjątkowo upalny- spowodował, że pozbyliśmy sie skórzanych kurtek, spodni, a agnieszka zdjęła nawet rękawiczki. chciałem jak najszybciej dojechać do dubrovnika, ale agnieszka nalegała, żeby jeszcze zobaczyć stary bar i cyknąć kilka fotek. kompromis - jedziemy tam dosłownie na chwile, cykamy pare fotek z motoru i w droge. agnieszka wyjęła aparat z sakwy i powiesiła na szyi. jechaliśmy od ulcinja w stronę baru magistralą adriatycką. gdy zobaczyłem drogowskaz-"stary bar", skręciłem w prawo. dalej jechało się boczną, wąską i wyjątkowo krętą drogą. jechaliśmy powoli i naprawdę nie wiem jak to się stało, gdy na zakręcie (ostry - 90 stopni!) uślizgnęło się przednie koło. niby normalna sprawa, nie raz dochodziło do takiej sytuacji. tym razem jednak nie udało mi sie "wyprowadzić" - może to ten śliski asfalt i wyjątkowo wysoka temperatura (normalnie jak na lodowisku), a może masa załadowanego motocykla - całość to prawie pół tony. pamiętam tylko jak lecimy na prawy bok i jak szoruję łokciem po asfalcie.
agnieszka niestety miała mniej szczęścia - upadła tak niefortunnie , że aparat zawieszony na szyi wbił się w okolice żeber. poza tym okulary słoneczne - wbiły sie w łuk brwiowy, tworząc przy tym rozległą plamę krwi.
do tego jeszcze rozwalone dłonie (brak rękawic) i ogólne potłuczenia.
podniosłem sie szybko, a zaraz po tym podniosłem agnieszke ( z pomocą kierowcy starego yugo, który jechał za nami). człowiek ten powiedział , że niedaleko jest bolnica (szpital), i agnieszka siądzie z nim do auta, a ja mam jechać za nimi. dobra, ale czy motocykl w porządku?
miejscowi, którzy zbiegli sie szybko, pomogli mi postawić motor na koła. widze, zę wylała sie benzyna z gaźników, i troche jest potłuczony, ale ogólnie wygląda dobrze (przygotowania do wyjazdu nie poszły na marne).
chwila niepewności... i silnik zagadał.
to jedziemy.
szpital rzeczywiście był nieopodal. agnieszka zaczęła sie jednak buntować, że do żadnego szpitala nie pójdzie. mi na szczęście udało sie zachować zimną krew.
aga z ledwością położyła sie na wznak (silny ból żeber), jakaś kobieta opatrzyła jej rany, nie wiem kto jest kto - lekarz, pielęgniarka. co oni mówią? nic nie rozumię. agnieszka płacze, widze że bardzo sie boi.uspokajam ją i mówię że w porządku, ale w sumie to nie wiem nic. dzwonie do "naszego" towarzystwa ubezpieczeniowego. tam informują mnie, że za leczenie poniżej 100 euro płacimy sami. w porządku, jakoś to będzie. wiozą agnieszkę na usg - to po ichniemu "ultrazuk" czy jakoś tak. generalnie to niezła jazda - wszyscy mówią po serbsku , a ja za cholerę nic z tego nie rozumiem. nikt: lekarze, pelęgniarki, obsługa, nikt, dosłownie nikt nie mówi w innym języku. masakra!
ciągle jest z nami kierowca yugo, który przywiózł agnieszkę. z nim jakoś udaje mi sie dogadać, ale rozumiem najwyżej 15% z tego co mówi.
usg nie wykazało zmian. podchodzi do nas jakiś facet-to podobno lekarz: doktor stanisic. jego to już za cholere nie rozumiem. napieprza jak najęty, zwracam uwagę na mimikę jego twarzy. co chwila pojawia sie tam jakiś dziwny grymas, a ja mam wrażenie że specjalnie mówi tak, żeby go nie zrozumieć.
trzeba zrobić kolejne badanie - rtg. to bedzie jakieś 50 euro. stanisic mówi (podobno) że prawdopodobnie będzie trzeba zostać we szpitalu. jak długo? nie wiem! ile to kosztuje? nie wiem! ale ja też moge zostać jako "osoba towarzysząca" - gratis
wspaniale, ciesze sie bardzo...dzwonie do warszawy, nasz ubezpieczyciel "przyjmuje zgłoszenie".
po sesjii (dosłownie) rentgenowskiej (zrobili około 15 zdjęć !!!) , na maszynie wyglądającej jak sprzed II wojny światowej każą zapłacić. mówie że nie mam, że fax, ubezpieczenie itp.
jak to "nie mam"????
najgorsze jest to , że nie wiem dokładnie jakie urazy wykazały badania, i co sie dzieje. jakoś ciągłe gadanie" dobro, dobro" mnie nie uspokaja. zchodze do motoru po przewodnik "czarnogóra" wydawnictwa "bezdroża". widziałem tam numer do polskiej ambasady w belgradzie. dzwonię: raz, dwa, trzy, pięć... nic. drugi numer-zgłasza sie ktoś, chyba pomyłka. kierowca yugo daje mi swoj telefon, ale tu tak samo. nic! jasna cholera!!! walę przewodnikiem o ścianę, ale za moment go podnoszę - jest tam przecież numer do serbskiej ambasady w warszawie. dzwonie - odbiera ktoś mówiący łamaną polszczyzną. opisuję szybko co sie stało i prosze o numer do belgradu. jest! dzwonie. tak , udało sie ! normalnie zbawienie. sekretarka łaczy mnie z konsulem. wspaniale, może pzetłumaczy mi dokładnie, jakie uszkodzenia ma agnieszka i jak długo musimy zostać w szpitalu.
mówie szybko (za chwile kończą sie środki na mojej karcie), może troche chaotycznie . ale mam wrażenie , że facet po drugiej stronie słuchawki nie ma wcale zamiaru mi pomóc. tekst, że "trzeba sie było uczyć języków" to było już totalne przegięcie. normalnie wyszedłem z siebie. jasna cholera! od czego on k... jest???? powiedział ze dzisiaj nigdzie juz nie bedzie dzwonil i mam poczekac do jutra . normalnie- zabic to mało!!! ale co zrobić? umawiam sie z nim, ze zadzwonie na drugi dzień rano.
cdn...