Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Czarnogóra. Ja, Magda & Ula i Wiola z BB.

Nasze relacje z wyjazdów do Chorwacji. Chcesz poczytać, jak inni spędzili urlop w Chorwacji? Zaglądnij tutaj!
[Nie ma tutaj miejsca na reklamy. Molim, ovdje nije mjesto za reklame. Please do not advertise.]
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 09.10.2006 22:37

Janques, pięknie malujesz słowem i fotografią :)

Wstyd się przyznać ale od dawna nie wkładałem polskiej karty do komórki, nawet nie wiem czy do mnie Shtrigi piszą, zaraz sprawdzę :oops:
kulka53
Weteran
Posty: 13338
Dołączył(a): 31.05.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) kulka53 » 10.10.2006 10:12

Janques, Twój opis podróży, zwiedzanych miejsc i Twoje zdjęcia to mistrzostwo świata... :)
Chętnie czytałoby się dalej, ale z drugiej strony może to dobrze, że nie piszesz wszystkiego od razu... jest na co czekać :)
Byliśmy właściwie we wszystkich opisanych przez Ciebie (do tej pory) miejscach i opisywane przez Ciebie odczucia praktycznie pokrywają się z naszymi.
Czekam na piękny Durmitor i magiczną Czarnogórę :)
Pozdrawiam
Janqes
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 361
Dołączył(a): 11.07.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janqes » 10.10.2006 15:00

kulka53 napisał(a):Janques, Twój opis podróży, zwiedzanych miejsc i Twoje zdjęcia to


Proszę nie kończyć zdania bo to gruba przesada :wink:

Fajnie jeśli się komuś podoba, jeśli ktoś coś sobie przypomina. A może też i komuś się przyda?

Pozdrav!
mama_Kapiszonka
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2042
Dołączył(a): 30.05.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) mama_Kapiszonka » 10.10.2006 15:14

Gdzieś już coś podobnego widziałam :-D

Obrazek
zawodowiec
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3461
Dołączył(a): 17.01.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) zawodowiec » 10.10.2006 16:36

zawodowiec napisał(a):Wstyd się przyznać ale od dawna nie wkładałem polskiej karty do komórki, nawet nie wiem czy do mnie Shtrigi piszą, zaraz sprawdzę :oops:

Z ostatniej chwili: Shtrigi 2 godziny temu wyladowaly w Wawie :)
Janqes
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 361
Dołączył(a): 11.07.2004
Część XI

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janqes » 15.10.2006 19:11

Od Metkovica po Opuzen i dalej tereny już bardziej znajome. Nie dlatego, że ponownie znajdujemy się w Chorwacji, jak to było wczorajszego dnia, wcześnie rano. Nie można przecież porównywać Slavonii do Dalmacji. To tak, jakby porównać Wielkopolskę do Bieszczad. Mało tego, prócz rzeźby terenu również klimat jest inny. Cieplej, słońce wyżej. Wilgotność również inna. Wszystko to wpływa na roślinność, uboższą niż na północy, co nie znaczy brzydką. Inną po prostu. Tam były łany zbóż, tutaj pnie się winorośl. Tam przy drogach rosły brzozy, tutaj cyprysy. Tam można było zrywać jabłka, a tutaj figi.
A kto jest sprawcą? Co to wszystko powoduje? Właśnie! Całe pasmo gór począwszy od Słowenii, aż po Albanię. Naturalna granica, wysoki mur, trudny do zdobycia przez masy, zarówno zwrotnikowego, jak i chłodnego powietrza.

Adriatyk po raz pierwszy widzimy ze wzniesień okalających rozlewisko Neretvy. Piorunujące wrażenie robi widok na wyżyny Rujnica. Nizina kształtuje się już praktycznie w okolicach hercegovińskiej Capljiny, jednak jej typowa delta mieści się w okręgu od Ploce do Opuzen. Niegdyś teren bagienny, dzisiaj za sprawą kanałów melioracyjnych, doskonale nawodniony i przystosowany pod intensywne uprawy. Tutejsza ziemia odwdzięcza się urodzajnymi plonami dwa razy do roku. Różnokształtne poletka przypominają bardziej obrazy z kalejdoskopu.

Mimo dogodnych pobocznych zjazdów, nie zatrzymujemy się. Jadranka w miarę spokojna, z żalem spoglądamy na kłębiące się przed nami chmury. Fotki i tak nie wyjdą przy szarawym niebie. Poza tym mamy ubiegłoroczne. Co za dużo to niezdrowo.
Membrany wykonują swoją robotę. Na zmianę Rammstein z polskim rockiem. Czujemy, że żyjemy.

Za miejscowością Klek ponownie wjeżdżamy do Bośni. Ale tylko na kilkanaście kilometrów. Granica po raz kolejny okazuje się czystą formalnością. Jednak tutejsza, w porównaniu do Bośniackiego Samaca opływa złotem. Kojarzy się bardziej z punktami poboru opłat spotykanych na autostradach. Jest sygnalizacja, monitoring. Jest też rosły, niewzruszony mężczyzna w białej koszuli. Jechać... jechać...

Za Neum poimy Kropka. Biedactwo zmachało się na ostatnich kilometrach. No cóż... wieczór nadciąga nieubłaganie. Kolejki do dystrybutorów jak za czasów PRL'u. Nic się nie zmieniło od ostatniego roku. O przepraszam! Podziemne toalety tym razem przystosowane do ludzkich oczekiwań. Nawet papier się znalazł!
W sklepie duży ruch. Sporo obcokrajowców, ale rodaków najwięcej. No i też robią najwięcej szumu. Czasami strach się odezwać po polsku. W kolejce do kasy oczekuje ekipa powracająca - jak się domyśliłem - z wakacji do domu. Kilka chwil wcześniej widziałem ich wysiadających z trzech samochodów. Niezły konwój. A biorą prawie wszystko! Hurtowo! Od fajek po ciasteczka, czekoladki, chipsy i picie. Nie wiem, ale jakoś nie wydaje mi się, żeby tutejsze ceny były aż tak okazjonalne. A gówniarz wrzeszczy jeszcze i jeszcze...

82.02 marki należności. 40 litrów bezołowiówki nasze. Rachunek Magda reguluje kartą. Możemy śmigać dalej...

- Ale przecież nie zawsze udaje trzymać się planu. Zapiski i wyliczenia swoje, a życie swoje. W sumie zresztą tak nie chcę. Po co się spieszyć?
- Oczywiście. To nie wyścig, żeby pilnować każdej godziny. Nic nie planujemy. Jak wyjdzie tak będzie. Określę jedynie główne punkty wycieczki i to powinno starczyć. Noclegi też tak zaplanuję, żeby potem się nie stresować.
- A wiesz już gdzie najpierw pojedziemy? Morze czy góry?
- No właśnie tego jeszcze nie wiem. Choć czwartego dnia powinniśmy dojechać do Czarnogóry i tam znaleźć jakiś nocleg. Może Petrovac? Krakus bardzo chwalił na forum.


Przed oczami widzę naszą rozmowę na gadu-gadu, jeszcze przed wyjazdem. Próbuję przenieść to, co wcześniej z grubsza ustaliliśmy, na siatkę rzeczywistości. Do kolejnej granicy dzisiaj z pewnością nie dojedziemy. Nie ma szans. A po ciemku nie bardzo mamy ochotę. Góra do Dubrovnika. Mają tam ponoć kilka kampów.

Z zamyślenia wyrywają mnie pierwsze krople deszczu. Krople, potem strugi. Droga staje się mazista, aczkolwiek pewnie czuję się za kierownicą. Jakoś nie mamy szczęścia do krystalicznej pogody na Riwierze Dubrovnickiej. Przepraszam? Czy ktoś narzeka?
Po lewej stronie co rusz inne widoki, choć skład niezmienny. Woda, wyspa, niebo. Najpierw górzysty Peljesac, potem Sipan i Lopud. Plus wiele mniejszych. Ochy i achy jak najbardziej na miejscu!
Za Slano asfalt ponownie suchy jak pieprz. Nareszcie jednoślady mają pole do popisu. Redukcja biegu i żegnaj...
Halo! Halo! A dlaczego pan nie ma kasku na głowie?
Pojechał... Znaczy poleciał.

Godzina 18:10. Wjeżdżamy na biały, wysoko uniesiony na jednym pylonie most F. Tudjmana przed Dubrovnikiem. Wydaje się być taką nowoczesną sofą prowadzącą do bram miasta. Od jakiegoś czasu rozglądamy się również za polem namiotowym. Niby są znaki informujące o kampingach, ale cos trudno nam na nie trafić. A to za 3 kilometry będzie, a to za 5 kilometrów. Nic takiego nie spotkaliśmy!
Nie zwracamy też większej uwagi na to, co akurat znajduje w dole, po naszej prawej stronie. Wzdychamy jedynie z nadzieją, ze przyjedziemy tutaj innym razem i ponownie skosztujemy pysznej rybki z samego centrum Starego Miasta.
Piękne jest... Nie ma słońca, a mimo to można by patrzeć i patrzeć.
Ja sam zbytnio nie mogę się wychylać, muszę uważać na drogę. Małe odbicie kierownicą i papa. A tego raczej nie chcemy!
W centrum ruch typowy, czyli człowiek przy człowieku. Jednak jest to pora małej wymiany. Ci co chcieli zwiedzić Dubrovnik powolutku odjeżdżają. Druga grupa ludzi natomiast zjeżdża się do miasta na wieczorne kolacje i spacery. Taka codzienna zmiana turnusu.

Cholera! Nie tylko okularów przeciwsłonecznych i klepek do chodzenia zapomniałem. Maszynki do golenia też! - tak mi się przypomniało...

Kupari. Niewielka miejscowość między Dubrovnikiem, a Cavtatem. Tutaj cumujemy. Sam auto-kamp robi na nas pozytywne wrażenie. Doskonale urządzony, wszelkie dogodności na miejscu. Również dobrze rozwinięta infrastruktura. Są alejki, są ścieżki. Jest podział na pole namiotowe i przyczepy kampingowe. Są też bungalowy. W sumie ponad 400 miejsc pod namiot. O ile dobrze zauważyłem. A działki całkiem spore. Bistro, sześć kompleksów toaletowo-prysznicowych. Ciepła woda, prąd, telefony, prysznice dla zwierząt, myjnia samochodowa i centrum rekreacyjno-sportowe. Niedaleko stacja benzynowa. A wszystko zatopione w cieniu drzew. Wieczorem i w nocy doskonale oświetlony. Jedyny mankament - dla niektórych pewnie zbyt oczywisty - magistrala. Mimo dość sporej odległości i szerokiego pasa zieleni oddzielającego ją od auto-kampu, trzeba przez nią przejść, jeśli się idzie na plażę. Ale to nie nasze zmartwienie. I pewnie, gdybyśmy tutaj dłużej przebywali, by nim nie było.

Odprawa w recepcji bardzo sprawna. Jeden dokument potwierdzający nasze dane osobowe i możemy wjechać. Wiele miejsc zajętych, choć ludzi mało. Większość pewnie przesiaduje jeszcze na plaży, lub bawi się 6 kilometrów dalej, na Starym Mieście w Dubrovniku, dokąd co chwila odjeżdżają miejskie autobusy.

Namiot rozbijamy w segmencie C.
O 19:30 sprawdzam po raz pierwszy wydajność, a raczej przydatność nowej, turystycznej kuchenki. Dziś na kolację gołąbki z makaronem plus herbatka z cytryną. Nareszcie we własnym, wcale nie ciasnym eM!
Posiłek pomagają przyrządzić nam - zupełnie niespodziewanie, wręcz zszokowani - rodacy, którzy chwilę później, obok nas, również postanowili się rozbić. W sumie nie wiem, kto jest z nas bardziej zaskoczony. My czy oni?
Bo jak to można nazwać? 2281 kilometrów przejechane, a napotykam na znajomego z Gostynia... To jest wręcz niepojęte. Ale protestować przecież nie będziemy. Nie będziemy też udawać, że się nie znamy... Okazało się, że oni wracają z 2-tygodniowych wczasów z Czarnogóry. Jak miło!

Spokojnie tutaj. Cisza. Za nami, w oddali, po hercegovinskiej stronie, majaczy Vlastica. 910 metrów n.p.m. Pysznie! Można połykać widoki całymi kawałkami! Bez przełykania, nie zakrztuszając się!

Do Dubrovnika nie jedziemy. Bardzo żałujemy nocnego spojrzenia. A to tak blisko! Na wyciągnięcie ręki... Silniejsza jest jednak chęć zanurzenia się w śpiworze...
Gaszę światło.
Dobranoc.

(c.d.n.)
wojan
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 5547
Dołączył(a): 17.06.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) wojan » 15.10.2006 22:37

No i niech mi ktoś powie ,że nie warto czekać na kolejne odcinki...
Janqes,zdjęcia mogłeś dać z zeszłego roku :lol:
Pozdrav.
Janqes
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 361
Dołączył(a): 11.07.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janqes » 16.10.2006 17:55

wojan napisał(a):No i niech mi ktoś powie ,że nie warto czekać na kolejne odcinki...
Janqes,zdjęcia mogłeś dać z zeszłego roku :lol:
Pozdrav.


Cześć Wojanie!

No właśnie się mocno zastanawiałem nad tymi fotkami. Chciałem wzbogacić tekst o doznania wzrokowe, jednak górę wziął fakt, iż relacja ma być "czysta oryginalnie" :wink:

Ale proszę nie płakać :mrgreen:
Jeszcze będą.

Pozdrawiam!
Janqes
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 361
Dołączył(a): 11.07.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janqes » 17.11.2006 22:47

No i tak minął miesiąc od ostatniej aktualizacji... 8O

Na szczęście zimę mamy długą (co ja gadam :mrgreen: ), a ja pamięć dobrą, więc należy być optymistą :lool:

Pozdrawiam
wojan
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 5547
Dołączył(a): 17.06.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) wojan » 18.11.2006 00:32

No....a już myślałem,że o nas zapomniałeś :D Zima długa,pamięć dobra ,ale to nie powód coby nas torturować tak długim milczeniem. :lol:
Pozdrav.
wojan
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 5547
Dołączył(a): 17.06.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) wojan » 25.12.2006 10:40

Janqes :!: :!: :!:
Żyjesz :?: :D
:papa:
boybondek
Odkrywca
Avatar użytkownika
Posty: 72
Dołączył(a): 22.02.2006
Temat postu

Nieprzeczytany postnapisał(a) boybondek » 06.01.2007 09:12

Witam, Jankes dziękuję za wspaniały opis i zdjęcia z podróży.
pozdrawiam
Janqes
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 361
Dołączył(a): 11.07.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janqes » 10.01.2007 15:39

wojan napisał(a):Janqes :!: :!: :!:
Żyjesz :?: :D
:papa:


Cześć!

Witam wszystkich!

Oczywiście, że pamiętam! Pamiętam, bo mnie to męczy. To, że coś zacząłem, a nie skończyłem. No i to, że parę osób się niecierpliwi.

Obecnie jestem na etapie zmieniania pracy zawodowej. Też przy okazji piszę pracę na uczelni.

Nie obiecuję kiedy, ale postaram się nadrabiać straty.

Pozdrawiam wszystkich miłośników, zwłaszcza tych, którzy mimo braku sezonu potrafią znaleźć kapkę czasu na forum cro.

Też mam zaległości w czytaniu pozostałych relacji. Piszcie piszcie, to nie zginie :D

Cześć
w imieniu moim i Magdy.
wojan
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 5547
Dołączył(a): 17.06.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) wojan » 10.01.2007 17:45

Uff ..no to mnie przynajmniej ulżyło..żyje :!: :!:
Janqes pisz to co ważniejsze,na ciąg dalszy relacji poczekamy.
Pozdrav.
Janqes
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 361
Dołączył(a): 11.07.2004
Część XII

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janqes » 13.01.2007 23:42

Delikatne promienie słoneczne, w tańcu z cieniem padającym znad otaczających nas drzew, majestatycznie muskają poszycie namiotu. Piątkowy ranek otwiera przed nami swe rześkie, prężne ramiona. Magda głęboko wtulona w pozwijany jak wąż śpiwór, zdaje się korzystać jeszcze z każdej minuty nocnego snu. Niezrozumiały, cząstkowy gwar z pobliskiej myjni, przez drobniutką siateczkę w dachu, dociera do moich uszu...
Nie wstanę! Nie wstanę, póki nie odnajdę w myślach rytmu muzyki, przy jakiej bawili się tej nocy nastoletni Francuzi. Ni to house, ni to music club. By to licho wzięło... i tak się ich nie zapytam. A wiem, że będę marudził, będzie mnie to męczyło.
Otwieram namiot. Blask piorunująco bije po oczach. Od razu dochodzę do siebie. W tej samej chwili zauważam przed naszą działką, ale po drugiej stronie alejki, dwa ogromne, lśniące chopery. W myślach łączę je z nocnymi, przeraźliwymi odgłosami silników, jakie zgotowali nam ich właściciele. Tak. To muszą być oni!
Godzina 8:00.
Odświeżeni, umyci, najedzeni, powoli, bez pośpiechu ładujemy tobołki do bagażnika. Tropik na końcu. Musi jeszcze przeschnąć, zwilżony poranną rosą. Sąsiedzi, zarówno ci z lewej, jak i ci z prawej, jeszcze śpią. Wszak Beldzy wojowali do późnej nocy, wspólnie debatując w swojej ogromnej twierdzy, przystosowanej - zdawałoby się - do każdych warunków campingowych. Wyposażenie, wszystkie elementy turystycznego życia, potwierdzają ich przynależność do grupy prawdziwych miłośników tego typu spędzania urlopu. Organizacja pracy, jak na siedmioosobową ekipę, którą wczoraj zaprezentowali to prawdziwy kunszt.


Obrazek


Aaaaa.... chyba się zadrapię! Coraz bardziej daje o sobie znać kilkudniowy zarost. No ale w końcu przestanie... Przestanie prawda? Moje błagalne wołanie o pomoc chyba nic nie da. Strzyżarko-golarka jest daleko... daleko stąd. Specjalnie kupiłem ją sobie przed wyjazdem. Ale to tak przeważnie jest. Planujemy coś, później to realizujemy i w najważniejszym momencie okazuje się, że co? No, że kiszka... Widocznie męski umysł nie ogarnia wszystkiego. Oczywiście nie przyznam racji, jakby kobieta nigdy nie zapomniała!

Piękny dzień. Błękitne niebo, gdzieniegdzie w górze białe baranki. A puszyste jak babka drożdżowa mojej babci!
Przed 10:00 meldujemy się w campingowej recepcji. Komu w drogę, temu czas. Jednak nie tylko my opuszczamy Kupari. Między samochodami oczekującymi na wyjazd przeciskają się gromady dzieciaków w nadmuchanych już pontonach i kołach ratunkowych. No tak... plaża czeka!
Magda reguluje rachunek w wysokości 20 euro. W zamian za to otrzymuje paszport i broszurki na przyszłość. Kto wie, kto wie? Może kiedyś? Bardzo nam się tutaj podobało. Czysto, mądrze, bezpiecznie.
Przed wyjazdem ostatnie pożegnanie ze znajomymi z Polski, którzy jak stwierdzili, pozostaną jeszcze kilka dni na miejscu. W końcu muszą odpocząć po dwutygodniowym pobycie w Czarnogórze!
Do granicy pozostało nam niewiele. Od Kupari do pierwszej bramki jest zaledwie 30 kilometrów. Po drodze mijamy znak na Cavtat. Właściwie po raz pierwszy ukazują się przed nami tak dorodne i wysokie cyprysy. Co prawda w Dalmacji napotyka się je na przydrożnych wzgórzach, jednak takiego zbiorowiska chyba próżno szukać. Fajnie wygląda. Szkoda, że kierowca musi siedzieć przodem do kierunku jazdy, a nie bokiem. Taki już nasz los!
Po raz pierwszy też, od początku naszego wyjazdu tak długo stoimy na granicy. Dwie równorzędne kolejki po kilkanaście aut w każdej. Niestety tylko jedna posuwa się do przodu. Tak, tak! Prawda! Nie nasza...
Oczywiście nie narzekamy i się nie martwimy. Podziwiamy uroczą panią w jeszcze urokliwszym kapeluszu, która raz po raz każe wysiąść, otworzyć bagażnik i udowodnić, że się nie przewozi nielegalnych, zwiniętych w kłębek, bądź upchanych między gaśnicę a koło zapasowe, towarzyszy.
Podjeżdża Polak. Spojrzenia w paszport. Jeden, następnie drugi.
- Izvolite - zwracając dokumenty.
- Hvala - z ulgą domykam opuszczone okno.
A właściwie gdybyśmy musieli wywalić wszystko z auta, to wyszłoby to nam na dobre. Moglibyśmy w końcu zrobić w nim porządek.

I piątego dnia dotarli do celu... Oj nareszcie! Nareszcie Czarnogóra! Chciałoby się krzyczeć i podskakiwać.
O popatrz! - wskazuje Magda na przydrożne rowy. Tam papierek, i tam, a taaaam!!! Ło Matko!
Próbujemy udowodnić sobie jak bardzo prawdziwe są opinie ludzi będących już w tym kraju. Szukamy związków i faktów zdających się potwierdzać relacje, jakoby Czarnogórcy to brudasy. No faktycznie. Koszy na śmieci to oni nie znają. Ale w zasadzie to czy na naszym własnym podwórku jest czyściej? Jeśli już są miejsca przeznaczone na takie cele, to i tak od trzech lat nie opróżniane.
Nam to nie przeszkadza. Właściwie po kilku takich "wymuszonych" i zarejestrowanych obrazach, przywykliśmy, nie zdając sobie sprawy co jest dalej. Ale o to chodzi! O przygodę i niespodzianki!

Igalo. Hercegnovski Zalev... Widzimy! Widzimy po raz pierwszy błękit wody! Już? Już teraz? Już teraz zatrzymujemy się, żeby dać nura do wody? Bardzo chętnie! A może potem? Jeszcze troszkę. Właściwie tutaj nie ma gdzie. Od Herceg Novi - pierwszego większego miasteczka na czarnogórskim wybrzeżu, aż - jak się potem okazało - do Kotoru brzeg Zatoki Kotorskiej podmurowany jest niewielkim murkiem, od którego co jakiś czas odchodzą na kilka, kilkanaście metrów pomościki z cumującymi przy nich miejscowymi łódkami. Oczywiście znajdują się miejsca zakrzewione i zejścia do wody, jednak nie jest to typowe wybrzeże ze skałkami, o piasku nie wspominając. Kwestia wprawy i przyzwyczajenia.
Tubylcy nawet nie zwracają uwagi na to, że rozkładają się praktycznie na drodze, pod kołami przejeżdżających samochodów. Każdy ma tutaj kawałek swojej zatoczki, swojego zejścia i śmiesznym by było, gdyby chcąc potaplać się w wodzie, jeździliby do znanych kurortów. Ewentualnie szukali szczęścia w przytulnych i niedostępnych miejscach nad pełnym morzem.
Pierwsze co rzuca się obcemu kierowcy w oczy to delikatne nieprzestrzeganie przepisów przez tutejszych. Nie, żeby to było jakieś wielce niebezpieczne i chaotyczne. Bardziej śmieszne i zaskakujące. No skoro policja nie zwraca na to uwagi, to przecież dlaczego by nie być panem i królem szos? Całkiem zdrowe podejście! Nawet podoba nam się.
Harmider jak to w każdym większym skupisku turystycznym. Czarnogóra może nie tyle, co jest przygotowana na zagranicznych gości, ale robi co może, ażeby zachęcić i uatrakcyjnić swoje walory. Fakt faktem, że liczba Niemców i Francuzów zdecydowanie zmalała na korzyść Włochów i Serbów, zwłaszcza belgradzkich.


Obrazek


Nasz plan na dzisiaj? Hmmm... a plan! No tak! Więc plan mamy taki, że jedziemy przed siebie. Ale czy dojedziemy? Dobre pytanie. Postaramy się.
Plan planem, a po drodze tyle ciekawych miejsc. Wszędzie chciałoby się zatrzymać, popatrzeć, czasami popstrykać na pamiątkę.
Powolutku okrążamy zatokę. Po prawej w oddali Tivat, po lewej wzgórza Krivisije. Mijamy Bijele, tuż zaraz Kamenari skąd odpływają małe promy na drugi brzeg do Lepetane, później Risan i Perast ze wspaniałą zabudową. Wszystkie miejscowości z historią i duszą. Obiecujemy sobie, że tutaj przyjedziemy, natomiast teraz jedyne co nam pozostaje to fotel i szyba w samochodzie. Dobre i to. Naprzeciw Perastu, pośrodku przesmyku łączącego Zalew Tivatski, z Zalewem Risanskim i Kotorskim unoszą się na wodzie dwa dziwaczne statki z jeszcze dziwniejszymi pomostami kapitańskimi i kajutami. Pierwszy z nich, jakby tankowiec, bardziej zanurzony, choć z widocznym bocznym napisem na burcie - Gospa od Skrpjela, drugi za to z wysokimi zielonymi masztami - Sveti Djordje.
Ekhem... wysepki te widoczne już w oddali, teraz, z bliska robią przepiękne wrażenie. Jak dwa delfiny wyskakujące ponad taflę wody.


Obrazek


Obrazek


Dobrota i Kotor. Wzniesienia po lewej coraz wyższe i okazalsze. Lovcen z niewidocznym Stirovnikiem 1749 m. n.p.m. Właściwie nie wiemy, czy niewidocznym, czy też nie, bo wysoko nad szczytami rozciągają się ciężkie, choć porozrywane na mniejsze części chmury deszczowe. Coraz częściej zasłaniające blask Słońca.


Obrazek


Palmy? Jakie palmy? Nie łudźmy się marzeniami, że skoro na Kvarnerze, czy też nawet na Istrii spotykamy karłowate drzewka rodem z Afryki, to tutaj, 500 km dalej będą wysokie jak maszty radiowe. A pewnie! Są, zdarzają się częściej niż w Chorwacji. I znacznie większe. Jednak to nie Algieria. Proszę o tym pamiętać. Ale nam to zupełnie nie przeszkadza! Tak samo jak śmieci.
W Kotorze ruch zdecydowanie gęściejszy. Dotąd jechaliśmy 50 km/h, tak teraz 20-30 km/h. Mijamy stare miasto z wysoko ulokowaną starą twierdzą, do której prowadzą szczątki schodów, a gdzie na szczycie z dumą powiewa czerwono krwista flaga narodowa. Wpadniemy tutaj. Odnotowane.
Za Kotorem nie kierujemy się na Budvę i całe wybrzeże, ale odbijamy w lewo, tuż za miejskim targowiskiem. Właściwie do końca nie jesteśmy przekonani o słuszności wyboru. Zegarek wskazuje południe. Co prawda żar w słońcu niemiłosierny, jednak z każdą chwilą niebo przybiera brunatnego, ołowianego koloru. Ale tylko tutaj. Tylko nad Lovcenem. W oddali, jak tylko okiem sięgać błękit wody i szarość smukłych wzniesień odbijających jasność promieni słonecznych. Od czasu do czasu przelatuje po nich wielki cień obłoków przypominających olbrzymie kruki z rozpostartymi skrzydłami. Grrrr... ciary przechodzą. Zmieńmy film!


Obrazek


A właściwie lepiej nie! Bo to, co czekało na nas, za zakrętem, za zakrętami, za górką i za kolejnym zakrętem, ale tym razem bez zabezpieczającego psychikę murka, zdarzyć się nie powinno. A właściwie nie byliśmy na to przygotowani. Kaski na głowach, spadochrony na plecach, kontakt z ubezpieczycielem w kraju. To podstawowe rzeczy jakie należy zabrać ze sobą udając się w drogę... dróżkę... górską dróżkę z Kotoru do Cetinje. Nie oszukujemy! Tym bardziej, kiedy spada na ciebie w jednej sekundzie trzy miliony litrów wody. A może trzy i siedemset tysięcy? Ale ulewa! Silnik zgaszony, wycieraczki ze skulonymi ogonami schowały się pod szybę. Nie jadę. Przejdzie - pojadę! A ci tubylcy z golfa dwójki są świrnięci.
Przeszło - jedziemy...


Obrazek


Co to była za muzyka tej nocy? Chyba zwariuję! A taka fajna...
Magda blada i cicha jak głaz. Ja za to podekscytowany z błyskiem na zębach. Świetna droga! Cały czas pod górkę, cały czas zakręty i murki. Murki, murki, przepaść. Murki, przepaść, zakręt, przepaść. Ekstra! Kropek też czuje, że żyje. Szkoda jedynie tej pogody. Bo widoki niesamowite. Co rusz przystaję, wychodzę, wciągam świeże, górskie powietrze i pstrykam. Magda trzyma się bocznej skały. Później jej to wynagrodzę!
Z żalem dojeżdżam do ostatniego, ale za to najpiękniejszego punktu widokowego nad Zatoką Kotorską. Po prawej, w dole Kotor z wodami zalewu, po lewej nasłoneczniony Tivat z lotniskiem i pasem startowym cieniutkim jak niteczka. Daleko, daleko na horyzoncie Adriatyk. Bajka. Ech...


Obrazek


Żal też tego człowieczka, który jako jedyny, dzień w dzień wspina się na szczyt ze swoim przenośnym straganem. Ale widoków to mu żałuję...
Na szczyt Lovcenu nie dojeżdżamy. Trzeba trzymać się planu. Przed nami jeszcze 200 kilometrów. Zjazd północnym zboczem masywu do Cetinje również nas zaskoczył. Podekscytowani zachodnim podjazdem nie sądziliśmy, iż coś jeszcze nas tak oczaruje. Myliliśmy się. Drugiej strony także nie zapomnimy. Jeśli ktoś szuka ostatnich jeszcze w Europie odludnych miejsc, koniecznie musi tutaj trafić. Wąskie dróżki, dzikie przełęcze i to poczucie inności. Taki jest Narodowy Park Lovcen.


Obrazek


Nie z tej planety musi też być kierowca tego turystycznego autobusu, który ledwo co mieści się szerokością na jezdni, a ciągnie jeszcze za sobą dodatkową przyczepę. My ledwo co mieściliśmy się na łukach mających po 350 stopni... Jego pasażerowie albo są nieświadomi co ich czeka, albo już nieźle wprawieni. Gorzej jeśli któryś trzeźwieje!

Cetinje z góry widać już na kilka dobrych kilometrów przed pierwszymi domostwami. Jest to 20 tysięczne miasteczko, które za czasów panowania króla Mikołaja w XX wieku, było stolicą Czarnogóry. Mimo niewielkiej odległości w linii prostej od morza, charakter Cetinje jest zupełnie inny niż nadmorskich kurortów. Inne są ulice, inne znaki, niekiedy pisane cyrylicą, inne też domy przystosowane do odmiennego, górskiego klimatu. Życie wydaje się płynąć bardzo wolno. Wpływ ma na to historia i duch miasta. Większość ludności to osoby starsze, pamiętające okresy komuny, nieprzywykłe do wielkich zmian.
Wjeżdżamy na główną ulicę miasta. Tak nam się zdaje. Ulicę Lenina. Czyżby tego Lenina? Zupełnie w ciemno. Przypomina ona bardziej rykowisko dzikich zwierząt, ewentualnie kreci plac zabaw. Bezcelowe też, zdaje się być szukanie jakichkolwiek znaków wskazujące kierunek na Podgorice.
Dopiero w dialogu angielsko-niecmiecko-rosyjsko-serbskim z tutejszą staruszką udaje nam się uzyskać pomoc. Kilka przecznic, niewielki ryneczek z licznymi dawnymi ambasadami i jesteśmy na szosie prowadzącej do stolicy kraju.
Droga wyśmienita! Z poboczem. Niewiele tu takich, ale czuć jej świeżość. Większość kierowców to Czarnogórcy, ewentualnie Serbowie mknący swymi podstarzałymi golfami w kierunku Belgrad - wybrzeże, wybrzeże - Belgrad. Trasa atrakcyjna widokowo. Momentami na najwyższych podjazdach widać w oddali, ze delikatną mgiełką Jezioro Szkoderskie. Przynajmniej jego zachodnią część. Ale trzeba mieć naprawdę sokoli wzrok. Szkoda, że nie ma pobocznych zjazdów, tak jak to jest na Jadrance.
Godzina 14:00. Po deszczu ani śladu. Zresztą suchą drogą jechaliśmy już przed Cetinje (c.d.n).


Obrazek
Ostatnio edytowano 10.02.2011 23:23 przez Janqes, łącznie edytowano 1 raz
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Nasze relacje z podróży



cron
Czarnogóra. Ja, Magda & Ula i Wiola z BB. - strona 6
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone