Nasz pierwszy raz, czyli pierwszy wyjazd na Bałkany, to niezbyt odległy rok 2009 i pobyt w Neum, w miejscu styku Bośni i Hercegowiny z Adriatykiem. W tym Neum przez które większość śmiga tranzytem do Dubrownika zatrzymując się, co najwyżej, na tanie tankowanie. W tym Neum wreszcie, w którym nie ma ani jednego zabytku i widok na otwarte morze przesłania potężny półwysep Peljesac. Przyznaję, że wybór miejsca na urlop był rzeczywiście nietypowy, ale okazał się, pod każdym względem, udany. Neum miało być spokojną wrześniową tanią bazą wypadową do zwiedzania i taką też było. Zainteresowanych odsyłam na stronę: bosnia-i-hercegowina-2009-neum-doskonala-baza-wypadowa-t41582.html.
Szukając nowych wyzwań z opcją „ Jak nie Chorwacja, to ….” następny wyjazd zaplanowaliśmy znów nietypowo, bo do Czarnogóry, najmłodszego państwa Europy. Tak naprawdę, to myśleliśmy o Albanii, ale jakoś nie mieliśmy odwagi. Wizyty na starych bazarach w Sarajewie i w Mostarze odsłoniły nam skrawek innej ciekawej kultury, nie do końca rozumianej przez swoją odmienność i chyba niesłusznie oskarżanej o wszystko co najgorsze. Najbliżej wschodnich klimatów w byłej Jugosławii był Ulcinj, zwany przez wielu czarnogórską Albanią. Rzeczywiście w tym rejonie dominują muzułmanie, głównie Albańczycy, a z Ulcinja już tylko krok do nieodkrytego jeszcze państwa tysięcy bunkrów, czyli najprawdziwszej Albanii. Mieliśmy w planach jednodniową wycieczkę do nieodległej Szkodry, by na własne oczy zobaczyć, choć przez chwilę, ten tajemniczej kawałeczek Europy. Mieliśmy wiele obaw, ale ciekawość wzięła górę. Wiele słyszeliśmy o albańskiej mafii, o wszechobecnych śmieciach i paskudnych dziurawych drogach, o brawurze, braku umiejętności i nieodpowiedzialności albańskich kierowców. Postanowiliśmy, że w Ulcinju poznamy trochę tego specyficznego folkloru, nie do końca jednak wierząc we wszystkie niepochlebne opowieści. Zawsze bierzemy poprawkę na komentarze tych co to marząc o Hiltonie w jakiś dziwny sposób trafiają do slumsów zamiast na Lazurowe Wybrzeże.
Plaża w samym Ulcinju jest bardzo mała i uznaliśmy, że pomimo września może być mocno oblężona. Założyliśmy, że ma być tanio, cicho, gdzieś na uboczu, z dogodnym dojazdem do piaszczystej wygodnej plaży, najlepiej z zacienionym przy niej parkingiem, z leżakami i parasolami i wreszcie z knajpką z zadaszonym nadmorskim tarasem. Wymagania niezbyt skromne, ale od czego są marzenia. Poszperaliśmy na forum i znaleźliśmy wymarzone miejsce dla naszej emeryckiej ekipy. Wybraliśmy Doni Stoj leżący przy drodze łączącej Ulcinj z osadą Św. Mikołaj nad graniczną rzeką Bajaną. Z góry założyliśmy dojazdy do plaży samochodem, więc ponad kilometrowa odległość naszego lokum od plaży nie miała być problemem. Zresztą byli i tacy dzielni piechurzy, którzy deklarowali, że z przyjemnością będą pokonywali ten dystans na piechotę, tak dla zdrowotności. Życie zweryfikowało te postanowienia i ani razu nikt od nas na piechotę tam się nie udał. Do Ulcinja było też daleko, bo aż 12 km. Miało to tę zaletę, że tylko raz dotarła tu jakaś niewielka wycieczka. Po porannych kąpielach i ewentualnym plażowaniu (ja bym wolał zadaszony taras, szum morza i lekturę przy kawusi) resztę czasu mieliśmy spędzić na zwiedzaniu i jazdach po krętych górskich drogach Czarnogóry. Zakupy miały być robione w jakimś pobliskim sklepiku i przy okazji powrotów na kwaterę lub podczas wieczornych wypadów do najbliższej cywilizacji, czyli do Ulcinja. Klamka zapadła. Znalazłem kwaterę, wpłaciłem zaliczkę i ze spokojem, bo miałem na to aż pół roku, mogłem się zabrać do przygotowania szczegółów naszej eskapady.