napisał(a) erde » 28.01.2014 22:47
Początkowo wracaliśmy znaną drogą w kierunku Tirany. W Vore skręciliśmy na niedokończonym rondzie na nową drogę, kierując się do skrzyżowania w okolicach Kruje. Po drodze, spod jadącej przed nami ciężarówki, wyłonił się nagle dość spory, ale płaski i trójkątny kamień, wzięty w pierwszej chwili za jakąś kremową torbę. Ze względu na brak pobocza i jadące obok nas i za nami samochody, nie mogłem go ominąć ani też raptownie hamować. Zresztą silne hamowanie mogło by obniżyć i tak już niski przód samochodu. Kamień był płaski, więc chwyciłem mocno kierownicę i wziąłem go dokładnie między koła. Ufff, przód przeszedł, ale za ułamek sekundy wyrzuciło nas w górę. Do dziś nie wiem co było przyczyną takiego stanu rzeczy. Najprawdopodobniej jakaś część kamienia jednak nieco wystawała, a tył samochodu był niższy od przodu. Tak czy inaczej kamień postawiło i pomimo czterech dorosłych osób w samochodzie, tylne koła straciły na moment kontakt z jezdnią, a na desce zapaliło się wszystko co mogło się świecić , włącznie z informacją o przebitych oponach i uszkodzonym silniku, który rzeczywiście zgasł. Na szczęście prędkość nie przekraczała setki i nie starałem się omijać tej niespodziewanej przeszkody, więc nie rzuciło nas w bok, bo najpewniej nie pisał bym już tej opowieści.
Na Youtube jest filmik z bardzo podobnej sytuacji. Duża prędkość na autostradzie i próba ominięcia przeszkody, doprowadziły do uniesienia i zarzucenia tyłu samochodu, co w efekcie doprowadziło do czołowego uderzenie z pełną prędkością w barierę ochronną. Nie muszę pisać, co zostało z tego samochodu.
Natychmiast nacisnąłem pedał sprzęgła i rozpędem dotoczyliśmy się do stacji benzynowej. Wyłączyłem zapłon i chwilę trwaliśmy w bezruchu. Wyszedłem z samochodu i nie widząc żadnych uszkodzeń z przodu, zaglądnąłem pod jego spód. Tu tez nic nie widać. Biorę lewarek i unoszę bok samochodu. Wahacze całe, koła, pomimo informacji o braku ciśnienia, też. Jedynie straszy rozerwana osłona spodu w okolicy zbiornika paliwa, ale paliwo nie wyciekało, za to zaczęła się robić mokra plama pod silnikiem. W Albanii Honda nie ma serwisu, a samochód był na gwarancji, więc opanowała nas mała nerwówka. Jak się tu i z kim dogadać, do kogo dzwonić, ogólnie co robić. Mieliśmy namiary od Hondy, więc załoga zaczęła szukać numeru do Polski, by się dowiedzieć co robić i kto ma załatwić lawetę z Podgoricy. Ja jeszcze raz zaglądam pod samochód i sprawdzam organoleptycznie ciecz na ziemi. Małe hurra, bo to ani nie olej, ani płyn chłodniczy. Okazało się, że to czysta woda z rozmrażającej się klimatyzacji. Pod zbiornikiem nadal sucho. Opuszczam auto na ziemię, na wszelki wypadek wciskam wyłącznik udarowy i z duszą na ramieniu przekręcam kluczyk. Krótka karuzela światełek i dyskoteka zatrzymuje się we właściwym miejscu. Pali się to co powinno, a komputer pokładowy już nie zgłasza awarii. Na twarzach delikatne oznaki radości i naciskam przycisk startu. Silnik przyjaźnie zamruczał i nasze gębuchy już nie kryły radości. Uznajemy, że możemy ruszać w dalszą drogę. Jechaliśmy bacznie obserwując wskaźniki i zachowanie samochodu. Nic złego się nie działo, więc szybciutko wróciliśmy na kwaterę. Na tarasie zdegustowaliśmy, dla celów leczniczo – relaksujących, przywiezione z Albanii kropelki, czyli koniak Skanderbeg, kupiony w Kruji po 2 € za 0,5 litrową butelkę. Atmosfera zrobiła się bardzo miła, więc, optymistycznie nastawieni do otaczającej nas rzeczywistości, podjęliśmy decyzję, że następne całe nasze wakacje spędzimy w Albanii. W 2012 roku naszą bazą wypadową stało się Durres. W tym roku już zarezerwowaliśmy lokum nad morzem jońskim i jak wszystko dobrze się ułoży, znów zawitamy w kraju tysięcy bunkrów. Trzeba wykorzystać to, że jeszcze nas turystów tam lubią, że nam turystom tam się podoba, że jeszcze jest dla nas tanio i wreszcie dla tego, że jest tam miejsce dla każdego. Są pięciogwiazdkowe hotele, ale też dzikie plaże i dziewicze góry, a przede wszystkim życzliwi ludzie.