Dzień 3 - po środku zielonego, śnieg i schody, schody, schodyDobry dzień na wycieczkę. Słońce gdzieś za chmurami. Jest ciepło ale bez upału. Pierwsza fakultatywna na tym turnusie to wyjazd na Jezerski Vrh, potem zjazd agrafkami do Kotoru, zwiedzanie starówki, dla chętnych wyjście na twierdzę św. Jana. Tyle... plan prosty jak budowa cepa albo tunel Sozina.
No to może trochę go skomplikujmy. Chcemy rzucić okiem na naszą mieścinę z drogi Petrovac - Podgorica, a potem przebić się do drogi Budva - Cetinje, a potem to już z górki, chociaż pod górkę. Sprawdzam trasę w nawigacji z tym co pokazuje moja dokładna przecież (tak myślałem) mapa papierowa, wszystko gra, od punktu B do C prowadzi jedna droga, będzie dobrze.
Jedziemy. Najpierw postoje na widoki, które możecie podziwiać poniżej, wszystko zgodnie z planem.
Niewiele dalej zjeżdżamy z utartych szlaków. Początkowo nic szczególnego, wąska ale porządna droga przez rozmaite wioski, Krzysiek prowadzi nas jak po sznurku. Jedno co dziwi, że dróżek, rozjazdów, rozgałęzień jest sporo, a na żadnej mapie tego nie ma, my mamy jechać drogą "główną" ale czasami ciężko rozpoznać, która to jest. W okolicach ostatniej wioski, której istnienie możemy potwierdzić na mapach (Utrg) droga ostro się zwęża, ale tego się raczej spodziewaliśmy. Co z tego, że żeby minąć się z jakimś dostawczakiem trzeba wjechać całkiem w krzaki, że trzeba zdjąć żółwie z drogi żeby ich nie rozjechać, że ciężko klaksonem przegonić miejscowe barany, jest fajnie tego w all inclusive nie ma. W pewnym momencie robi się jeszcze ciekawiej, Hołek każe zawracać ni stąd ni z owąd, a jak zawrócisz to znów każe zawrać, Czarnogóra chłopa wykończyła. Czas wyciągnąć mapę papierową. Poważne miny i hmmm.... tak naprawdę ostatnia ludzka osada jaką jesteśmy w stanie zlokalizować to Utrg. W sumie to nie wiemy gdzie jesteśmy ale jedziemy dalej. Wspominałem już że nie lubię się wracać. Droga coraz "fajniejsza", wąska na lusterka, z jednej strony skały z drugiej przepaście ale ... jest mamy jakiś nowy asfalt, to będzie to ... do czasu kiedy na jakimś wzniesieniu asfalt się nie skończył ... przed nami sam tłuczeń z dziurami wypłukanymi przez wodę głebokimi jak blizny na twarzy Francka Ribery'ego. Po prawej skała, po lewej przepaść, zawrócić się nie da, cofać też raczej nie. W dole widać jakieś dachy, ktoś tam żyje no albo dawno umarł. Po kilkuset metrach najbardziej emecjonującej jazdy w życiu da się zawrócić
.
Przerwa żeby się wam lepiej czytało. Ja tak sobie bajdurzę ale tego nie da się opowiedzieć to trzeba przeżyć
Zdjęć nie ma bo ja musiałem się naprawdę koncentrować na tym żeby nie znaleźli nas dopiero za kilkadziesiąt lat w jakimś wąwozie, a P. jak stwierdził później był w szoku
Z dalszej już tej "lepszej" części drogi nakręcił filmiki, później je tu wrzucę.
Wracamy pięknym nowym asfaltem do poprzedniego rozjazdu. Tam sprawdzamy wskazanie z GPS z pozycją na mapie. Na mapie jesteśmy dokładnie po środku zielonego. Wiosek, które są na mapie papierowej nie ma w nawigacji, w nawigacji są takie co nie ma ich na papierowej, a w rzeczywistości są jeszcze inne. Żałuję, że nie spisałem numeru do czarnogórskiej marynarki, pewnie mają jakieś śmigłowce żeby nas stąd wyciągnąć
Droga za rozjazdem jest niemniej atrakcyjna, w jednej trzeciej szerokości ma wyrwę jakby bo wyrwanym kablu ale prędzej po jakimś dzikim strumieniu, później tylko resztki powalonych drzew, wymarła wioska z jakimś wielkim pomnikiem zarośniętym krzakami, wydaje mi się, że ostatni raz byli tutaj partyzanci Tito i spotykamy naszego wybawcę. Listonosz na jakimś "komarku", mówi nam, że jeszcze tylko 6 km potem w lewo, 5 km i w prawo i będzie "magistrala". Rzeczywiście jak gdyby nigdy nic zza któregoś krzaka wyłania się piękna droga: Podgorica - Cetinje. Jesteśmy uratowani
cdn ...