Jeszcze przed wyjazdem zarezerwowałem auto w wypożyczalni, która zezwala na przejazd przez zielona linię. To było bardzo istotne, gdyż bez zobaczenia tureckiej części nie można powiedzieć, że poznało się Cypr. Miałem wprawdzie możliwość odebrania samochodu pod hotelem, ale pomyślałem, że skoro będziemy w centrum Limassol, to możemy tam odebrać samochód. Nie znając miasta, zdałem się na wybór miejsca przez agenta na Cyprze. Podał centrum handlowe Orfanides. Wychodząc z zamku, pytam pani w kasie o to centrum.
- Samochodem?
- Nie, na piechotę.
- Na piechotę?? To jakaś godzina marszu.
Lekkie zdziwienie z mojej strony; musiało nastąpić jakieś nieporozumienie. Umawiałem się w centrum. Cóż, trudno - trzeba zadzwonić. Niestety, okazuje się, że mój telefon na kartę w Erze nie ma zamiaru się donikąd dodzwonić - dostaję informację po grecku oraz po angielsku, że nie ma takiego numeru. Na szczęście Bea ma Orange na abonament i to już funkcjonuje na tej wyspie. Połączenie nawiązane i dostaję potwierdzenie, że tak się umówiłem i byłby problem z dostarczeniem wozu na starówkę. Wprawdzie nie wiem, dlaczego - przecież ruch kołowy nie jest tu zakazany - ale trudno. Mamy wziąć taksówkę i podjechać. Postój jest po drugiej stronie ulicy. Taksówek kilka, kierowców ani jednego. W okolicznych barach panuje spory zgiełk, gdyż na ekranach telewizorów właśnie widać, że jedna drużyna strzeliła drugiej bramkę. Hałas sięga kilku ulic. Gdy podchodzimy do taksówek, ktoś odchodzi od baru - taksówkarz. Dokąd chcemy jechać?
- Ofranides - mówię.
- Który? - pada w odpowiedzi.
Nowy zgryz. Skąd mam wiedzieć, który.
- Są dwa. Jeden zwykły, drugi bardziej pod turystów.
Ba! Nie mam pojęcia, myślałem, że jest jeden. Ale taksówkarz szybko problem rozwiązuje, dzwoniąc pod numer, który mu podaję. Chwila rozmowy po grecku i wsiadamy do taksówki. Zatrzaśnięcie drzwiczek - 3,5 euro, cała jazda kosztuje nas według licznika 8 euro. W drodze się dowiadujemy, że przyjeżdża tu sporo Polaków, żeby wziąć ślub.
- Z Cypryjkami? - pytam naiwnie.
Pan wyprowadza mnie z błędu. Nie, pary z Polski lubią się pobierać na Cyprze.
Teraz moje myśli zaczynają krążyć wokół samochodu, w którym za chwilę usiądę za kierownicą. Jak sobie dam radę? Po pierwsze - na tej wyspie wszyscy jeżdżą pod prąd. Jeździłem już w ruchu lewostronnym, zarówno w Szkocji, jak i w Irlandii - mam nadzieję, że ten problem opanuję szybko. Ale jest jeszcze drugi. Do tej pory zdarzało mi się jeździć pod prąd, ale własnym autem. Autem, w którym wszystko jest na swoim miejscu. A teraz? Dźwignia zmiany biegów po lewej stronie. Gdy będę chciał wrzucić dwójkę, złapię za klamkę?? Jak w ogóle się manipuluje biegami, nie będąc mańkutem?! A co ze światłami i wycieraczkami? Też odwrotnie? Chęć skrętu będę sygnalizował przecieraniem szyby, a na deszcz zareaguję wrzuceniem kierunkowskazu?.. Pytań i obaw sporo.
Dojeżdżamy na parking pod Orfanides, gdy dzwoni do mnie Keith z wypożyczalni. On się dodzwania na Erę bez kłopotu. Już czeka z samochodem. Po chwili się witamy, podpisuję papiery i zasiadam za kierownicą, oczywiście po prawej stronie. I tu niespodzianka - klamka u drzwi jest po prawej stronie, ale dźwigni zmiany biegów po lewej... brak! Dostaliśmy auto z wyższej półki, z automatyczną skrzynią biegów. Czyli o moją ułomność, polegającą na praworęczności nie muszę się martwić. Za to będzie mi brakowało pedału sprzęgła. Jeździłem już takimi wozami - w USA zawsze dostawaliśmy samochód z automatem - ale na pewno z początku będę się mylił. I rzeczywiście.
Wyjeżdżam z parkingu, włączając się do ruchu i przy okazji uruchamiam wycieraczki. Dojeżdżam do ronda. Najpierw lecimy głową do przodu, gdyż chcąc zredukować bieg, odruchowo naciskam na sprzęgło - którego nie ma - trafiam więc nogą w hamulec i przyciskam go zdecydowanie. Sorry! Wjazd na rondo - pamiętam - w lewo a nie w prawo. Zjazd i znowu wycieraczki zamiatają przednią szybę. Oj, muszę pamiętać, że migacz jest po drugiej stronie. Kolejne rondo - pamiętam o wszystkim. Dojeżdżam do autostrady i włączam się do ruchu. Ba! Gwałtownie hamując. Nędza! Pamiętaj, że tu nie ma sprzęgła!!
Dojeżdżamy w pobliże naszego hotelu i zjeżdżam z autostrady. Kilka uliczek, kilka skrętów - wszyscy jeżdżą pod prąd, ale ja również pamiętam, by się nie wychylać - ze dwa razy uruchamiam wycieraczki, za to udaje mi się nie zmieniać biegów. Zatrzymujemy się jeszcze pod Carrefour'em, by zrobić zakupy, ale okazuje się, że w ten jeden dzień tygodnia zamykany jest już o 15:00. Nieco dalej, w mniejszym sklepie już blisko hotelu udaje nam się kupić wodę mineralną oraz wino na dobry początek i po chwili parkuję na dużym placu pod hotelem. Jeszcze jedno niespodziewane, gwałtowne przyhamowanie, za to obywa się bez przecierania przedniej szyby i możemy wysiadać. Ufff... pierwsze koty za płoty.
Wracamy do pokoju i zagłębiamy się w mapach i przewodnikach - trzeba przygotować plan dnia następnego. Robimy przerwę, schodząc na wieczorny obiad, po czym wracamy do pokoju. Winko, plany, winko, aż nadchodzi pora spoczynku. Od jutra zaczynamy prawdziwe zwiedzanie Cypru.
Tiaaa... odcinek bez żadnej fotki. To może - wyprzedzająco - jedna fotka z dnia następnego: