Wracamy szutrową drogą do pierwszego drogowskazu na Polis, gdzie odbijamy od wybrzeża, kierując się w głąb półwyspu Akamas. Nazwa pochodzi od mitycznego syna Tezeusza, kochanka Afrodyty - oczywiście, jednego z ogromnej rzeszy jej kochanków. Wpadamy na główną szosę z Pafos i skręcamy na północ. Rozglądamy się wokół, gdyż w tej okolicy znajduje się mnóstwo opuszczonych w 1974r wiosek. Po kulminacyjnym wybuchu narastających przez lata konfliktów między ludnością grecką i turecką, zamieszkujący w przeważającej mierze te tereny Turcy zmuszeni byli uciekać do północnej strefy, poza obecną zieloną linię. Grecy nie pałali ochotą do zaludnienia tej nieurodzajnej ziemi i teraz tylko tu i ówdzie można zobaczyć żywą duszę. Odchodzi od szosy kilka dróg o kiepskiej nawierzchni, ale do opuszczonych wiosek nie kierują nas żadne opuszczone drogowskazy, a że czas nas już ponagla, nie zapuszczamy się w nieznane, tylko docieramy do północnego wybrzeża, gdzie skręcamy w lewo, dojeżdżając wkrótce do Loutra Afrodhitis. To tutaj Akamas ujrzał boginię w kąpieli i oboje się w sobie zakochali.
Tabliczki informują o zakazie kąpieli oraz picia wody z sadzawki - brrr... na samą myśl o napiciu się tej wody ciarki przeze mnie przebiegają. Akurat dwie panie obmywają sobie twarze - Bea wysuwa teorię, że obmycie wodą upiększa ciało. Jeśli tak, to strach pomyśleć, jak te panie wyglądały chwilę wcześniej; dobrze, że nie przyspieszyliśmy kroku na ostatnich metrach. Jakoś nie wywiera na nas to miejsce specjalnego wrażenia; może gdybym tu widział kąpiącą się Afrodytę, wtedy może bym życzliwszym wzrokiem spojrzał na całokształt, ale chwilowo bogini tu nie ma. Może poczekać trochę? Bogini obmywa tu swe ciało po każdym spotkaniu z kolejnym kochankiem, tak że każdy następny ma czystą Afrodytę. Ale dzień ma się ku końcowi - nic z tego, musimy wracać.