Chorwacja 2005 -- Rażanj k/ Rogoznicy
części: pierwsza i druga
27 sierpień godz 19 wyjeżdżamy, auto zapakowane, humory dopisują
(już jutro o tej porze będziemy się wylegiwać nad ukochanym
Jadranem).
Pogoda jest w sam raz na podróż, słonecznie nie za ciepło, no to ruszamy.
Krótki, tradycyjny postój za Żywcem (duża kawa tuż przed wyjazdem :).
Granica w Zwardoniu, dojazd co roku gorszy. Budowa nowej drogi
dojazdowej to koszmar. Na granicy pytanie do Słowaka „macie
winietki” niestety, ale na pewno kupimy w Cadcy!? Dobra nasza
jedziemy dalej. Po kilku nieudanych próbach kupujemy winietki na
kilkanaście kilometrów przed wjazdem na autostradę.
Jazda przez Słowację bez przeszkód,dopiero przed Bratysławą zaczął
padać deszcz i niestety lało z małymi przerwami aż do zjazdu na
Plitvice z autocesty Zagreb-Split. Ponieważ nie mam zmiennika za
kółkiem,było to strasznie męczące. Chwilami zastanawiałem się czy
nie wracać do domu.
No ale zaczęło się przejaśniać,więc i humory zaczęły się poprawiać.
Z autocesty zjeżdżamy w Sibeniku i dalej Magistralą. Pogoda już
coraz lepsza, zaczynamy zdejmować swetry.
Dojazd do Rażanja bardzo „ciekawy” wąska ,bardzo kręta droga, a
końcówka to prawie cyrkowa jazda.
Na zdjęciu z lewej strony wjazd na posesję gdzie mieszkaliśmy.
Mieliśmy do dyspozycji całe piętro domku. Dwie sypialnie, kuchnia i
łazienka. Cena: 50 Euro w sierpniu i 30 Euro we wrześniu.
Teraz kilka słów o miejscowości i gospodarzach. Rażanj to
mała, cicha miejscowość na półwyspie, kilkanaście km od
magistrali. Typowe letnisko, w każdym domu pokoje lub apartamenty.
W pierwszym tygodniu było jeszcze dość sporo wczasowiczów,ale
drugi tydzień od 4 września to czysta sielanka. Na plaży o dług.
ok. 1 km trudno było znaleźć więcej niż 30-40 osób (sami niemieccy
emeryci).Dwa sklepy i dwie konoby w zupełności wystarczały. Miejsce
to jest bardzo malownicze usytuowane na opadających do morza
niewysokich wzgórzach. Dużo ścieżek do wieczornych spacerów.
Nasi gospodarze to przesympatyczni starsi ludzie, od razu
zapraszają nas na kawę i kieliszeczek Pelinkovaca. Pogoda jest już
typowo "Chorwacka", czyli pełne słońce, bezchmurne niebo, i
temperatura ok 30 st. C Do plaży jest ok 50m. Plaża oczywiście
skalista z bardzo naturalnie ułożonymi platformami do opalania i
wieloma łagodnymi wejściami do morza.
Po rozpakowaniu tobołów oczywiście plaża, rozeznanie terenu i
nareszcie można się wyłożyć i wygrzewać swoje stare
kości. Wieczorem siedzimy na tarasie przy crvenim domacnim winie i
chłoniemy przepiękne widoki.
Od następnego dnia tradycyjnie: rano plaża popołudniu zwiedzanie
okolic. Okazało się że Rażanj to świetny punkt wypadowy do
Trogiru, Primostenu, Rogoznicy i wielu malutkich, malowniczych miejsc.
Wybraliśmy się również do Sibenika, ale zrezygnowałem odłożyłem
zwiedzanie na inny raz. Nie po to uciekam z wielkiej
aglomeracji, żeby się gnieść w innej. Poczułem się tam jak w
Katowicach na rondzie. Tłok, korki a zaparkować samochód to
graniczyło z cudem.
Muszę również wspomnieć o niespodziace ,jaką zgotowali nam nasi
gospodarze. Otóż,przy załatwianiu spraw meldunkowych zwiedzeli się
z paszportów że nasza córa w czasie pobytu obchodzi urodziny.
Z tej okazji zaprosili nas na obiad. Gospodyni,z zawodu kucharka
przygotowała swoją Dalmatyńską specjalność.
Do przygotowania tej potrawy używała specjalnego garnka,a
właściwie rondla o średnicy ok. 50cm i wysokości 5-7 cm. Danie
składało się z małych ziemniaczków(na jeden gryz), różnych jarzyn
(kolorowa papryka,bakłażany,czosnek i inne których nie mogłem
rozpoznać).
Głównym składnikiem była jagnięcina specjalnie wcześniej
marynowana.
Wszystko to było obficie obsypane ziołami,które suszyły się na
słońcu już kilka dni wcześniej i podlane prawdziwą oliwą z oliwek.
Całość została wstawiona murowanego grila, przykryta szczelnie
wielką pokrywą i obłożona dokładnie żarem,tak że powstał wielki
kopiec. Po dwóch godzinach było gotowe,i tu zaczyna mi brakować
słów na opisanie smaku i zapachu tego jedzonka.To było
przepyszne. Objedliśmy się niesamowicie.
W ramach rewanżu zaprosiliśmy gospodarzy na kawe i Polską
Travarice,czyli domowej roboty Żubrówke(tzw. trawa żubrowa ze
starych ciężkich czasów zapeklowana przez kilka miesięcy w
Wyborowej)Bardzo smakowało,zwłaszcza gospodarzowi.
Nasza gospodyni wielokrotnie raczyła nas rybkami z grila
i przepysznym ciastem własnej roboty.
Tak niespodzianie minęły dwa tygodnie i trzeb było niestety
wracać. pozostały wspomnienia i plany na przyszły rok,o których w
innym miejscu
|