Modliszka poszla w swoja strone ..my w swoja czyli do knajpki.
Nie moglismy sie tylko zdecydowac...do ktorej .
Tu gdzie zazwyczaj jadalismy byl duzy ruch,stoliczki pozajmowane.
Poszlismy do pierwszej lepszej zatem,gdzie bylo ...''luzniej''.
Zamowilismy i czekamy ...czekamy.Strasznie dlugo to jakos trwalo zanim na stole pojawilo sie jedzonko.
Wszyscy juz bardzo zglodnielismy.
Przyniesiono nam winko i napoje wiec delektujemy sie a w tle leci muzyczka,gwar ludzi i szum morza.
Caly czas w glowie przewila sie jedna mysl...Juz jutro rano, po raz ostatni popluskamy sie w tym slicznym blekicie...a dzisiaj po raz ostatni tak sobie siedzimy wspolnie .
Czy zawsze to co powinno trwac wieki ...trwa zbyt krotko?!
Wreszcie na stole pojawiaja sie nasze dania.Owoce morza,zestaw mies..salata,pizza ,frytki laduja przed nami.W sama pore ,bo jakby tak jeszcze przyszlo z dwadziescia minut czekac ...zapewne umarlibysmy z ...glodu.
Na talerzu ladnie poukladane,az slinka leci.Posrod omulek,krewetek,kalamarnic jest i homarzec.
Patrze podejrzliwie ..czy to aby na pewno sie je...bo tak jakos ladnie wyglada...moze on tylko na dekoracje???
Dzieci nie za bardzo przepadaja za malzami, krewetkami ...a juz jak slysza ,ze osmiorniczka lub kalamarnica...krzywia sie z obrzydzeniem.
Ja wlasciwie mam tylko obiekcje co do slimakow...ale tych na szczescie nie serwowano.
Nie wiem czemu ale na slimaka nie dalabym sie skusisc za zadne skarby swiata.
Owszem zapewne gdybym nie wiedziala co jem...pewnie i bym zjadla...
Pati bardziej ciekawi jak tez ta omulka w srodku wyglada ,bo otwiera muszle na cala szerokosc i robi zdjecie.
Kiedy skonczyla sesje zdjeciowa malzy,na talerzu wyladowal homarzec.
A mnie przyszlo do glowy...''No to teraz powiedz homarku...''krowkaaaa'' ...
(Kiedy robimy pociechom zdjecia i trza sie usmiechnac...ta ''krowka'' wszystkich doslownie ''rozbraja'' i usmiechy mamy na cala gebe:) )
Glupio tak fotografowac jedzenie ale w koncu...w domu tego nie ma....
))
Przypomnialo mi sie cos odnosnie krewetek...ot malenka dygresja...:
Jeszcze wPolsce brobowalam przyrzadzic ..krewetki.
Pojechalam z sasiadami(zarazem dalsza rodzinka) na zakupy...no i pokupilismy to i owo.
(Moje Slonce bylo juz wtedy w Anglii.)
Zaprosilam ich na wieczor .Rysiu wpadl na pomysl ,ze moze zrobimy te ...krewetki..jakby co mi pomoze.Ja w zyciu ich nie przyrzadzalam...wiec nie mialam zielonego pojecia jak i...co...''Zdalam sie'' zatem na niego.
Kupilismy zatem mrozone ,bo swiezych nie bylo.
Po powrocie jak bylo umowione zaczal mi pomagac..
No wiec zaczelismy pichcic...
To byl jeden wielki ...koszmar i jeden wielki smrod...Pootwieralam wszystkie okna ''na przestrzal'',drzwi wejsciowe...ale wciaz moj caly dom po prostu ''capil'' tak ,ze dzieci nosy zatykaly,pytajac:''mamusiu...co tak smierdzi????''
Tego sie nie dalo zdzierzyc...
-''Rysiek ...wiesz co ...darujmy sobie ...Kostka(nasz sliczny kotek)bedzie miala uczte.''-powiedzialam do niego i zaczelam szykowac cos normalnego, do jedzenia.
Krewetki wyladowaly w kociej misce(reszta w koszu).
Kiedy Kostka weszla do domu,mowie:
-''Choc Kostunia,mam cos dla ciebie''.
Podstawilam jej miske pod nos a kot jak nie skoczy kierujac sie w strone drzwi .Wyprula niczym z procy i juz do konca wieczora sie nie pokazala.
A uciekala tak szybko ,ze myslalam iz sie o sciane zabije i zakretu nie chwyci.
Od tamtego dnia ,tak szybko jak sie zaczely tak szybko sie skonczyly moje zapedy kulinarne odnosnie owocow morza.
Ten specyficzny zapach przeszedl nawet ''na dol'' do mojej tesciowej ,bo przyszla zapytac czym tak zasmrodzilam dom ,ze do niej czuc...
Wracajac zas do tematu...
Wiec aby uwiecznic wspomnienia,swoje zdjecie ma nawet zwykla(bardzo dobra Chorwacka) pizza i frytki.Nie siedzielismy dlugo ,zeby moc sie wyspac ...poza tym...
Moje najmlodsze dziecko padlo i zasnal przy stole...
Ulozyl sie na laweczce w klebek i pospal z pietnascie minut.
Zaplacilismy rachunek i postanowilismy po raz ostatni przejsc sie po Tucepi.
Kiedy wracalismy zaczepil nas.....poznany wczesniej pan naganiacz..
Nie pamietal ,ze juz nam ta wyprawe ''sprzedal ''wczesniej..
Dopiero ,kiedy powiedzielismy ,ze i owszem ...plynelismy w ten rejs ..troszke sie zmieszal.
Widocznie przypomnial sobie nas ,bo mowi:
-''aaa...teraz kojarze..''
-''Tak!
..i miala byc muzyka i piasek na plazy i delfinki..''-rzucam z sarkazmem.
Zlosci do niego juz nie czulam ale ...wciaz nie moglam pogodzic sie z tym ,ze badz co badz....zrobil nas na szaro.
-''Delfinki moge ci wybaczyc ...na to wplywu nie miales ,ze akurat nie przeplywaly...ale...Gdzie niby byla ta...MUZYKA i TANCE..????''-pytam
-''Piasku tez nie bylo na plazy''-wtracila mlodsza corka.
-''Ja wcale nie mowilem ,ze bedzie piasek!''-zaprzecza gosciu.
-''Alez owszem,mowiles! Sand to znaczy piasek ..czyz nie?!''-pytam z lekka irytacja w glosie ,bo zaczynal mnie draznic...
-''Powiedziales ...SAND...nie zaprzeczaj!''-mowie dodajac:
-''Ale w sumie nie bylo zle ...zadowoleni wrocilismy wiec...nie ma sprawy...bylo minelo..''
Na dobra sprawe bylo niczego sobie...
Pozegnawszy sie i zyczac sobie ''dobrej nocy''...udalismy sie sie do domu.
Dzieci sie polozyly a my zaczelismy wypuszczac powietrze z materacy i kolek i powolutku pakowalismy juz klamoty co by nie zostawiac na ostatnia chwile..
Kolo jedenastej miala przyjsc wlascicielka aby przygotowac soby dla nastepnych turystow.
cdn