Zdegustowana schylilam sie i podnioslam to,trzymajac w dwoch palcach....niczym zaraze...
-''Popatrz siostrzyczko-jeknelam -i co ja mam z tym zrobic?!''
-''Wyrzuc z powrotem!''-odparla a jej oczy byly jak ...filizanki....
-''O ile znam moje Slonce...to nie za bardzo bedzie...lapal..''-mowie a sercem szykuje sie do...ataku.
Jesssuuuu.....jakie szczescie ,ze jestesmy tu ..sami .Co prawda ,co se siostra pomyslala...moglam sie tylko domyslac.
W miedzy czasie mlodsza corka juz sie wydrapala i szykowala sie do skoku.
Zaciekawila ja jednak nasza rozmowa ,bo pyta:
-''Co to jest?!''
-''No jak to co??? Tatusiowi slonce nie posluzylo...widzisz co on wyprawia???-mowie ,sledzac uwaznie gdziez ta glowa mojego malzonka sie podziewa.
-'''hmmm...''-mruczy zaklopotane dziecko ,nie wiedzac co ma powiedziec.
Ja tez nie wiem co mam powiedziec ...nie wiem co mam zrobic...i nie wiem czy wogole mozna cos z tym zrobic...
Moje Kochanie jest tak czasem uparty ,ze zamiast Rakiem to powinien chyba ...oslem sie urodzic.
''No nic...musze poczekac az wylezie z wody''-pomyslalam zszokowana.
Wreszcie widze jak Slonce z usmiechem od ucha do ucha wspina sie na skalki.
-''Zakladaj!-mowie przez zeby-bedziesz mi tu siostre gorszyl!''
-''Woda mi je sciaga..jeszcze je zgubie ...''-mowi i ...chlup do wody.
''Dobra!-se mysle-a zeby ci tak cos klejnociki poobgryzalo w tym morzu ...cobys sie nauczyl zony sluchac...''
Potem jednak rozsmieszyla mnie ta jego biala pupa kontrastujaca z brazowa juz opalenizna reszty ciala...Wygladalo to ..-brak slow .
Moje najmlodsze dziecko znowu chce do wody..Tym razem usteczka mu drza...co oznacza ,ze zaraz pojawia sie lzy.
Postanawiam zostawic kapielowki meza w spokoju i pozwolic dziecku popluskac sie w morzu.
Dmuchamy ''motylki'' i probuje go podac najstarszej corce.
Jednak woda uderza o skalki z taka sila ,ze jest to niebezpieczne.
Mowie:
-''Chodzmy z drugiej strony''-i trzymajac go za reke probujemy zejsc w miejscu gdzie zesmy wchodzili.
''Co sie dzieje???-mamrocze sama do siebie a potem jak nie wrzasne:
-''Faleeeee!!!!''
Posrod tego calego zamieszania wokol majtek i skakania, nikt nie zajarzyl ,ze zaczely sie robic potezne fale.
Tu gdzie woda byla po kolana zrobila sie po pas.
Morze zaczynalo sie gniewac,fale z kazda minuta coraz mocniej i wscieklej zaczely sie rozpryskiwac na skalkach.
-''Lodkaaaaaa!!!''-krzyknela przerazliwie siostra .
Jak na komende ,malzonek i szwagier,skoczyli w wode aby ratowac nasza lupinke ,ktora najwidoczniej juz nie byla trzymana przez kotwice ,bo niesiona przez kolejna fale ,znalazla sie niebezpiecznie blisko skal.
W czasie kiedy mezczyzni zmagali sie z lodka my czym predzej zbieralysmy rzeczy .
Z przerazeniem patrzylam to na morze ,to na lupinke...i za nic w swiecie nie moglam sobie wyobrazic jak my sie teraz do niej dostaniemy...
Jak wlozymy tam najmlodsze dzieci ...
Oczywiscie ...kamizelki mielismy ubrane wtedy gdy ich wogole nie potrzebowalismy...a teraz gdy sie by nam tak bardzo sprzydaly spoczywaja w lupince.....czyz to nie ironia losu....?!
Zapomnialam nawet, ze boje sie glebokiej wody...Liczylo sie tylko to ,zeby dzieci szczesliwie do lodki wsiadly,ktora trzymali we dwoch szwagier z malzonkiem.
Trzeba bylo przy tym uwazac zeby nie stracic rownowagi przy kolejnej fali...
Najmlodsze dzieciatko zaczelo przerazliwie plakac...moj najmlodszy syn mial takie przerazone oczy ,ze az mi sie serce scisnelo ale nie bylo czasu....Z kazda minuta bylo coraz bardziej niebezpiecznie.
Posrod wrzaskliwych komend:
''Trzymaaaaaj!''
''Uwaaazaj!''
''Szybkooo odepchnij wioslem!''
Wgramolilismy sie do srodka.Szwagier z mezem wciaz jednak byli w wodzie.
Pan M. wioslem probowal nie pozwolic dobic lodce do skal..ale i tak kilka razy uslyszelismy jak ociera sie o skaly.
Teraz nie tylko ja sie balam .Kazdy bez wyjatku mial wymalowany na twarzy ogromny ...strach.
Nie wiedzielismy czy nastepna fala nie rzuci nas w skaly i nie zrobi w lupince dziury.
Chybotalo przy tym tak wsciekle ,ze jak nie mam choroby morskiej tak zaczelo mi wszystko z zoladka do gardla podchodzic....
Posrod tych krzykow, placz dziecka ...histerycznie przerazliwy ...dopelnial reszty...