Pojechalismy zatem ..
Kiedy dotarlismy do celu,zdecydowalismy ,ze zjemy najpierw obiad a potem pojdziemy'' na mury''.
Byl skwar ale Dubrovnik jest tak piekny,ze sie o tym nie myslalo.
Nie wiadomo kiedy minal nam dzien .
Najbardziej zachwycily mnie wypolerowane przez turystow kostki brukowe.Sprawialy wrazenie jakby je ktos ''przejechal'' wysokopolyskowym lakierem bezbarwnym.
W sloncu robily niesamowite wrazenie.
Spacer po murach wpedzal mnie w nostalgie .Kilka razy nawet zerknelam co jest na dole.
Chcialabym jeszcze raz wrocic do tego miasta...tak na spokojnie zobaczyc wszystko jeszcze raz , ale bez tej masy turystow.
Po raz pierwszy ludzie mi przeszkadzali..
Nogi troszke bolaly od pokonywania schodkow,a troszke ich tam bylo.
Wrocilismy troszke zmeczeni ,ale radosni i weseli.
Dom swiecil pustkami .Moi wciaz jezcze na plazy..albo ..''gdzies''..
Postanowilismy ,ze na dzisiaj mamy dosyc wrazen i ,ze wieczor spedzimy w domku ,saczac leniwie chorwackie piwko.
Zreszta nazajutrz czekala nas wyprawa lodka.
Sily trzeba bylo nabrac...
Mialam nadzieje,ze moje Kochanie zateskni za mna ale sie...przeliczylam.
Moje slonce milczalo jak zaklete.
Nie padlo zadne pytanie typu:''jak bylo''...ani tym podobne,wiec i ja tez sie nie odzywalam.
Cos we mnie ''peklo''... i wszystko widzialam czarniejsze niz bylo.Malo tego-wydawalo mi sie ,ze nie jestem w stanie juz godzic sie na te humory...na te gniewania.
''Lisek ''napisal ,ze Agapi jest zapatrzona w siebie..ale w tamtym momencie myslalam bardziej o moim mezu niz o sobie.
Zrozumialam ,ze skoro Slonce sie tak zachowuje ..musze go bardzo unieszczesliwiac.
...Ogarnela mnie jakas okropna zalosc i beznadzieja.
Pomyslalam :''Przeciez nie mozemy spedzic reszty tego zycia na wzajemnych walkach.Zycie jest za krotkie aby je ot tak po prostu zmarnowac.
Najgorsze bylo to iz juz nie mialam sily dalej walczyc. Zreszta ...byla to przyslowiowa walka z wiatrakami.
Kiedy przyszla pora aby isc spac mialam juz przygotowana ''mowe''.Zdecydowalam ,ze powiem mu iz chce odejsc.
Lezelismy w tym samym lozku jednak daleko od siebie.On z jednej strony ...ja z drugiej...a pomiedzy nami poduszka..
Kiedy tylko zaczelam mowic:
-''Kochanie ...chcialabym Ci cos powiedziec....''
Jakas gula wyrosla mi nagle w gardle a to wszystko, co sobie tak skrupulatnie ulozylam ,wylecialo z glowy.
-''Slonce...mozesz poswiecic mi piec minut uwagi?''-zapytalam bardzo cichutko lecz dobitnie,a ze nie uslyszalam ani :''tak '' ani: ''nie'',ciagnelam dalej:
-Widzisz ..chce odejsc....! Cos dziwnego sie z nami podzialo.Nie rozumiemy sie..przestalismy tolerowac swoje wady..ciagle sie klocimy...
Jaki jest sens w byciu razem jezeli tak naprawde jestesmy osobno?!
Nie umiem zaakceptowac takiego stanu rzeczy! Nie potrafie i nie chce!
Jestem z Toba a czuje sie jak w samotni.Moje sny sa tylko moimi snami a marzenia moimi marzeniami...Przestalam sie dla Ciebie liczyc.
Wydaje mi sie ,ze bedziesz szczesliwszy beze mnie........''-tu przerwalam poniewaz maz sie nic nie odzywal.
W pierwszej chwili pomyslalam ,ze spi.Mial zamkniete oczy i sie nie ruszal...Jednak oddech go zdradzil ...nie ,nie spal...
-''Skoro chcesz udawac ,ze spisz...ok!..ale wiedz ,ze nadal Cie kocham ...to nie jest latwa decyzja ...
Nie widze jednak lepszego rozwiazania.Warczymy na siebie jak wsciekle psy...To sie musi skonczyc !
Wynajmiesz sobie mieszkanie ;dzieci zostaja ze mna...no chyba ,ze corki zdecyduja inaczej.Sa juz prawie dorosle wiec ...pozostawiam im wolny wybor.
Co do reszty....porozmawiamy po powrocie....''-zmeczyla mnie ta ''mowa'' a do oczu naplynely lzy.
Chcialo mi sie wyc ...z zalu ,ze oto moje malzenstwo szlag trafil i nawet nie wiem tak do konca dlaczego...Gdzie popelnilismy blad?
Nie mialam pojecia !
Liczylam na to,ze Slonce cos powie...zaprzeczy ,ze nie wszystko stracone...ze nie jest to takie ..beznadziejne jak sie wydaje..
Nic takiego nie nastapilo.
Byla tylko ....cisza.
Ta cisza z ''drugiej strony lozka'' byla potwierdzeniem tylko ,ze i jemu to samo przyszlo do glowy.
Cisza znaczyla-obojetnosc...a nie ma nic od niej gorszego.Wszystko przezyje...nienawisc ;zlosc ;wrogosc ale nie ta przerazajaco obojetnosc..
Lzy bezglosnie zalewaly mi cala twarz.Odwrocilam sie do niego plecami aby ich nie mogl dostrzec.Jakim cudem bylo ich tak duzo..?
Mialam od nich mokra cala twarz...niektore zatrzymaly sie w zaglebieniu ucha inne sowicie moczyly poduszke.
Pomyslalam:''Boze pozwol mi sie nie rozszlochac.Niech lzy splywaja ale ...po cichutku!''
Moja duma nie pozwolila mi na to aby pokazac mu ,ze placze...
Musialam byc silniejsza niz bylam w rzeczywistosci ..zeby nie pokazac mu slabosci.
Zreszta ...mialam od tego momentu radzic sobie sama ;liczyc tyllko na siebie...tak wiec slabosc byla najbardziej niepozadanym gosciem ,jaki moze nam sie napatoczyc...
Bardzo dlugo maz sie nie odzywal.
Wreszcie ...zaczal mowic..
Z dwojga zlego nie wiem co by bylo lepsze..Uslyszec ,ze to wszystko moja wina czy nie slyszec ...nic.
cdn
.