Wieczorkiem zaczelismy wiec planowac wypad w gory.
Moje Slonce oswiadczylo ,ze nasze auto na te drogi sie nie nadaje.Zreszta ...niewprawiony jest jeszcze..
''Auta, z automatyczna skrzynia biegow, nie ma zamiaru testowac po gorzystym terenie.''-to jego slowa..
Po raz pierwszy zdziwilam sie ,ze On czegos nie da rade zrobic.
''No jak to -pomyslalam-moja ''Zlota raczka'' i nie da rady.?''Z tym ,ze ze mnie taki kierowiec jak opisywalam wczesniej ,to i pojecia nie mialam o czym mowa.
Droga jak kazda inna ..przeciez...
On jednak dobrze wiedzial o czym mowi.Ja dopiero zrozumialam w czym rzecz jak zaczelismy sie ze szwagrem ''wdrapywac'' na szczyt.
Oczy mi sie otwarly i pojelam wtedy jaka madroscia i roztropnoscia wykazal sie moj malzonek.
Na razie jednak ustalilismy ,ze szwagier pojedzie swoim autkiem i ,ze moze zabrac tylko cztery osoby.
Dzieciom nieszczegolnie zalezalo...siostra stwierdzila ,ze chyba zostanie ,bo nie chce meczyc synka ...Tak wiec mielismy ekipe w skladzie:szwagier,moje Slonce,Pati,Pan M.,no i ...Agapi.Warunkiem bylo wstanie skoro swit.
Przestudiowawszy dokladnie trase ...ceny biletow ,szwagier troszeczke nas uswiadomil...gdzie nas zabiera.
Cale szczescie ,ze nie trzeba bylo piechota isc...bo na taka wycieczke to by mnie nawet wolami nie zaciagnal.
Autem moge jak najbardziej jechac ...a w dodatku mozna ponoc wyjechac na sam szczyt.To mi bardzo odpowiadalo...
Wyruszylismy.
Kierowani przez nawigacje...zabladzilismy!Wjechalismy w droge ,ktora pnie sie co prawda w gore ale ..nagle sie konczy.Z prawej strony jakis domeczek a dalej owszem droga jest tyle ,ze jakas polna i nie za bardzo ''na samochod''.Stanelismy wiec i nie wiedzielismy co robic .Szwagier jednak sie nie poddaje!
Wypatrzyl ,ze troszke nizej jest jakas ''informacja turystyczna''.Nie namyslajac sie dlugo (albo moze bojac sie ,ze ''ekipa'' mu sie zniecheci...i zechce zawrocic)popedzil zapytac ,ktoredy mamy jechac .Ja juz sie balam ,ze kaze nam sie kto wspinac tamta polna droga(a nie wygladala wcale zachecajaco..wrecz przeciwnie...Stromizna straszyla niczym jaki potwor )
Kiedy on sobie tam gawedzil ,my lazilismy dookola probujac ustalic gdziez to sie znalezlismy.
Wysoko w skalach bylo widac tak jakby cos na ksztalt domku.Do dzisiaj nie wiem co to bylo...Pozostalosc po jakims murze obronnym ...???
Wiem ,ze ktos z forumowiczow znalazl sie w tym samym miejscu, bo widzialam zdjecie ...ale ..nie moge sobie skojarzyc, w ktorej z relacji sie na to natknelam.
Po chwili szwagier wylonil sie z ''Informacji'' machajac z daleka mapka...znaczy ,ze dalszej drogi ciag dalszy.Usmiech na twarzy oznajmial iz juz wszystko wie!
Okazalo sie ,ze nawigacja zle nas pokierowala ...Musielismy troszke sie cofnac a pozniej skrecic w prawo .Podobno bedzie znak ,ktoredy do Parku Narodowego Biocovo.
Wypatrywalismy wiec tego znaku i kiedy tak jedziemy i jedziemy a tu ani sladu po jakimkolwiek drogowskazie znowu wpadlismy w panike.Szwagier mial dylemat:Jedni chcieli zawrocic..inni jechac dalej jak droga prowadzi...
Ostatecznie stwierdzil ,ze jezeli za kilka minut nie pojawi sie jakis drogowskaz to ...zawrocimy.
Po paru minutach wreszcie widzimy upragniony znak...Znaczy ...dobrze jedziemy!
Dotarlismy do punktu sprzedazy biletow.
Uisciwszy nalezyta oplate mozemy wjezdzac.
Drzewka ,lasek ,kamyrdole i skalki ...wszystko to bylo urocze do momentu az droga nie zaczela sie robic coraz bardziej wezsza i wezsza.Im wyzej tym bardziej stromo.Widoki zapierajace dech w piersiach....tylko....jak spojrzalam nad jaka przepascia jedziemy .../a tu ani zadnej porzadnej balustrady (w razie czego)..ani nic/...zamykalam oczy.Balam sie jak cholera!
''Panie Boze smiluj sie nad nami i nie pozwol stoczyc sie w dol''-szeptaly me mysli...w nadzieii ,ze jednak ...jeszcze dane nam bedzie troszke pozyc...
Dlonie mialam zacisniete w piesci i tak mokre jakbym je do wody wsadzila.Serce kolatalo jak glupie.Nikt nic nie mowil.
Kiedy z naprzeciwka pojawil sie samochod wlosy mi sie najezyly ...Toz to albo my tu utkniemy na amen zakleszczeni albo sturlamy sie w dol.Owszem co jakis czas byla jakas nisza aby sie dwa pojazdy mogly wyminac ..Problem tylko w tym ,ze trzeba bylo wczesniej widziec,ze z przeciwnej strony cos jedzie..i odpowiednio sie w nia zmiescic...
Po paru takich mijankach(kiedy tak ''wisielismy'' zawieszeni przy krawedzi przepasci)mialam ochote wyskoczyc z tego auta i tyle by mnie widzieli.No ale ..leki trzeba pokonywac(te wysokosciowe tez)tak wiec nawet nie pisnelam...choc wierzcie mi ,ze mialam ochote sie drzec w nieboglosy;Ratuuuunkuuuuu!!!Krzyk rozsadzal mi czaszke a strach powodowal iz dostawalam dusznosci blizej niesprecyzowanych....
Niedaleko szczytu jest wyjatkowo trudny odcinek.Wasko jak cholera ..tak ze tylko i wylacznie jeden samochod moze sie na tym odcinku znalezc.W dodatku po prawej stronie przepasc..i zadnej balustrady zabezpieczajacej.
W zyciu juz tam nie pojade.!Nawet jak to pisze mam gesia skorke.W dodatku okazalo sie ,ze mam lek wysokosci.
To byl cud ,ze dotarlismy calo i zdrowo.Szwagier zdal chyba najtrudniejszy egzamin w calym swoim zyciu.Hamulec wytrzymal ...autko nie zarysowane.Szczyt zdobyty...
W moim przypadku okupione zostalo to takim stresem ,ze chyba bede dziesiec lat krocej zyla.
Jedno wiem na pewno.Nigdy nie zdecyduje sie na zdobywanie szczytu ..samochodem.Moge wylazic na jakas gore nawet dwa dni...ale nie autem !!!
Pozostali czlonkowie ekipy mieli normalne twarze ...tylko moja byla ...kredowo biala.
Usiadlam sobie na murku czekajac az sesje zdjeciowa skoncza i zechca wracac do domu.Szwagier probowal namowic mnie na podziwianie widokow ale wystarczylo ,ze zerknelam w dol a juz mi sie slabo robilo a nogi odmawialy posluszenstwa .
O nie!Nie nawidze wysokosci...Owszem moglam patrzec dookola..ale nie moglam patzrecw dol...to bylo ponad moje sily.
Droga powrotna byla znosniejsza bo siedzialam juz od strony skal a nie przepasci.Zamknelam tez przezornie oczy na tym niebezpiecznym odcinku.
..Zatrzymalismy sie przy knajpce aby posluchac cykad.Knajpka wygladala jak ''male ranczo''.Konie pasly sie obok..Nawet nie tyle pasly co zlizywaly cos ze skal(pewnie sol)..
Poczulam niesamowita ulge ,ze juz za chwile powinnismy byc w domu...
No jak ja opowiem siostrze o tej drodze ..to bedzie dziekowac Bogu ,ze sie na wyprawe nie zalapala.
W czasie tego postoju mialo miejsce pewne zdarzenie.
Jezeli zdaze to opisze to jeszcze dzis...no bo z tymi nieszczesnymi zdjeciami musze sie jeszcze uporac....
ps
A wiecie ,ze ja tez mam snieg?!
Wlasnie zaczelo sypac!:))))
Ostatnio edytowano 14.03.2012 22:26 przez Użytkownik usunięty, łącznie edytowano 1 raz