Dzień VII- Marsaxlokk i Valletta podejście pierwsze
Na piątek pogoda zapowiada się raczej pochmurna i deszczowa więc udaje nam się przełożyć wycieczkę katamaranem Sea Adventure na Comino. W planach mamy zwiedzanie Marsaxlokk i Valletty.
Rano standardowo śniadanko na tarasie, a później kierunek przystanek. Po drodze czeka nas przesiadka przy maltańskim szpitalu, do Marsaxlokk, które znajduje się na wschodnim krańcu wyspy docieramy po jakiś 40 minutach. Jest to malutkie miasteczko, którego główną atrakcją jest promenada biegnąca wzdłuż portu a także kolorowe łódki-
luzu z okiem Ozyrysa. Pogoda jest pochmurna na szczęście nie pada, więc spacerujemy, podziwiamy kolorowe łódki. Wioska słynie także z restauracji serwujących przede wszystkim świeże owoce morza i ryby w rozsądnych cenach, a co niedzielę organizowany jest targ. Oczywiście również skusiliśmy się na przysmaki prosto z morza, a za całość na dwie osoby wraz z winem zapłaciliśmy około 30 euro, co na maltańskie warunki jest bardzo przyzwoitą ceną. Idziemy także na plażę obok portu, jednak jest tam dosyć brudno no i portowe krajobrazy nie zachęcają. Znacznie bardziej malowniczo jest przy promenadzie.
Ciekawostką jest to, że własnie w Marsaxlokk zakończyła się Zimna Wojna- to tutaj Bush i Gorbaczow podpisali rozejm, oczywiście nie działo się to w samym Marsaxlokk, tylko radziecki statek był zacumowany w okolicy.
Po południu decydujemy się na zwiedzanie Valletty, czekając na autobus zaczyna padać, my naiwnie łudzimy się, że w Vallettcie nie będzie padać, niestety gdy wysiadamy na dworcu głównym w stolicy Malty, która jest najbardziej wysuniętą na południe stolicą Europejską deszcz nie przestaje padać. Szukamy słynnej fontanny i bramy miejskiej, niestety fontanna Neptuna jest w remoncie. Wchodzimy na główną ulicę Valletty- ulicę Republiki, podziwiamy ruiny Opery Królewskiej, kolorowe okiennice, balkony i wspaniałą architekturę, ale niestety deszcz nie ustaje, jest coraz gorzej, więc szukamy jakiejś knajpki aby usiąść przy kawie i przeczekać deszcz...ludzi jest na tyle dużo, a pogoda fatalna, że ciężko o wolny stolik. W końcu siadamy gdzieś na zewnątrz pod parasolem, pijemy kawę i uznajemy, że do Valletty trzeba jeszcze raz przyjechać w inny dzień. Idąc na przystanek przyszła taka ulewa, że nie zostaje na nas sucha nitka, przemoczeni, zziębnięci (mimo temperatury około 25 st.)wracamy do mieszkania, a to co widzimy za oknem dla wielu turystów jest szokujące i dostają ataku paniki
ulewa jest na tyle silna, ze momentami drogą idzie rzeka, a z uliczek które schodzą w dół leci wodospad. Momentami wydaje się, że autobus dalej nie pojedzie.
Gdy wreszcie udaje nam się dotrzeć do mieszkania nie marzymy o niczym więcej niż o gorącym prysznicu, ciepłej kawie i suchych ubraniach. Wieczorem wybieramy się jeszcze na kolację w klimatycznej knajpce w Moście, a później oczywiście standardowo wino i nasz ukochany taras.