Re: CRO po raz pierwszy. Pisak. A gdzie to...? 2013
alechandro napisał(a):rozczarował mnie tym, że na plaży ludzie ściśnięci
Szkoda, tak trafiłeś. Nam się udało.
ma77, a cały czas mówią, nie rób zdjęć pod światło
Kolejny piękny poranek. Oooo, mógłbym tak chyba codziennie. Ok, atrakcji mieliśmy kilka. Cały czas pamiętam o Breli ale jakoś się nie możemy do niej wybrać. Czas chyba coraz bardziej przyspiesza. Albo doba jakaś krótsza tutaj?
W pierwszych trzech dniach cieszyłem się wakacjami. W dwóch kolejnych również ale daleko, daleko na horyzoncie majaczyło widmo powrotu. A sio! Jeszcze nie. Kolejne dni... też się cieszyłem wakacjami a jakże ale coraz częściej spoglądałem na kalendarz.
Co dzisiaj robimy? Jak na razie na spokojnie. Mieliśmy już Omis, nieplanowany rejs. No i byłbym zapomniał. Nie zobaczyłem jeszcze wszystkich zakątków Pisaka. Fakt, mała miejscowość ale kilka zakamarków w niej jest. No to trzeba go pooglądać, pojechać do Breli i coś zaczęliśmy wspominać o Splicie.
Pisak ma kolejną zaletę. Jest to doskonała baza wypadowa. Leży prawie dokładnie pomiędzy Makarską a Omisem. Wychodzi tu i tam po 20km. Po drodze jest wymieniana właśnie Brela, Baska Voda. Można podjechać do Św. Juri. A w drugą stronę coś koło 50 km jest właśnie Split.
Jak na razie nigdzie nie jedziemy. Idziemy na plażę i korzystamy ile się da. Znowu lody, burek (pisałem już, że pyszny?
) i Ożujsko. Pływamy na materacu, skaczemy do wody, rzucamy piłką, niektórzy snurkują.
Podpowiedź dla młodych rodziców. Kuba ma dwa lata i jeszcze staramy się go lulać w południe. Nam udało się kilka razy ululać go na materacu. Kładł się na nim po prostu, ja stałem w wodzie i go pilnowałem a fale robiły swoje. Delikatne bujanie usypiało go w kilka chwil. Chyba kupię łóżko wodne do domu
166. Tata się popisuje ale zawstydziłby niejednego młodego
167.
168.
169.
Po plażowaniu na obiadek i znowu lenistwo. Dość późnym popołudniem wybraliśmy się z żoną i dziećmi porobić trochę zdjęć. Poszliśmy drogą w górę w kierunku z którego przyjechaliśmy. Jest tam takie fajne miejsce nie zasłonięte drzewami z którego ładnie wszystko widać.
Doszliśmy tam ale akurat słońce było w takim położeniu, że odbijało się od wody właśnie w naszym kierunku. Żadne zdjęcie by mi nie wyszło tak jakbym chciał. No nic, spacerek przynajmniej mamy. Wracamy na dół. Zobaczyłem z boku drogi schody. Te akurat były niczyje, takie dla wszystkich. Pełniły podwójną rolę. Schodów i kanału spływowego dla deszczówki. Widocznie gleba i teren nie przyjmują zbyt dużo wody podczas opadów więc siłą rzeczy gdzieś musi spływać. Chorwaci radzą sobie w ten właśnie sposób tworząc korytarz i kanały spływowe. Żeby sobie ułatwić, radzą sobie też w ten sposób, że wykorzystują normalne ścieżki betonowe czy kamienne modyfikując je jedynie w kilku miejscach betonem i tworzą nowe drogi spływu wody.
Zaczęliśmy więc schodzić tymi "burzowymi" schodami. Cykady towarzyszą nam cały czas. Dużo głośniejsze niż nasze świerszcze ale przyjemne dla ucha.
No więc słuchamy cykad i podziwiamy roślinność.
- o patrz figowiec
- a tutaj chyba orzech
- no włoski, taki jak u nas
- tutaj znowu figowiec, te figi jeszcze nie dojrzały
Kubę trzymałem na rękach i cały czas głowa mi na boki latała od podziwiania flory. Parę schodków zostało. Przy schodach rosło o jedno drzewo figowe za dużo. Dlaczego za dużo? Bo na nie się właśnie zapatrzałem zamiast pod nogi. Myślałem, że koniec schodów ale nie, został jeden schodek. Aaaaaaaaaaałłłł! Jaki ból! Źle stanąłem. Nie przewróciłem się na szczęście i nic się Kubie nie stało. Mnie za to tak.
Usiadłem na schodzie, rzut oka na stopę. Patrzę, płat skóry wisi, paznokieć tak lekko podniesiony. Ok To się zagoi, plasterek i po sprawie ale dlaczego tak boli. Kurde. Chyba go mocno strzaskałem, wybiłem?
Nie widziałem co się ze stopą działo podczas zdarzenia ale chyba było tak, że stopa szukała już oparcia ale trafiła w powietrze i zacząłem na nią spadać. Sandał i palec się podwinął do wewnątrz stopy i z całym impetem stanąłem na nim. 100 kg zrobiło swoje i teraz boli.
Żona zatroskana ale również zła w momencie się zrobiła. Ależ ze mnie ślimok. Myśli pińcet na raz. Czy to poważne? Co teraz, do lekarza jechać? A jak mi noga odpadnie?
Chwilę posiedziałem, najgorszy ból przeszedł. Zły na siebie kuśtykam do domu. Trzeba ranę oczyścić i opatrzyć. Wracamy i zamknięte. Hmm.
Reszta grupy poszła w tym czasie na lody i zabrali klucz ze sobą. Na szczęście Pani Irena była u siebie i nam otworzyła. Ranę lepiej przemyć ale wody utlenionej nie ma. Rakija. Tak nada się. Pani Irena przyniosła. Chciałem wypić no ale noga ważniejsza.
Opatrunek założony. W międzyczasie wróciła reszta. Mama przyniosła lód i obłożyłem nią nagę. BOOLI.
Wieczór mam z głowy ale jutro będzie lepiej. Mama moja mówi, że bardzo możliwe, że złamanie. Jakie złamanie? Tam są tak małe kości, że nie mają się jak złamać. Chociaż wszystko możliwe. Jak miałem naście lat to złamałem kość grochowatą. Jest wielkości ziarna fasoli a znajduje się w dłoni. Więc da się. Ale nieee, nie mogłem jej połamać, nie na wakacjach.
Decyzja, nie jadę do lekarza. Jak będzie długo bolało to w Polsce pójdę. Przeżyję.
Jaki ja byłem wściekły na siebie! GRRRRR! Wściekły, smutny, przybity i zrezygnowany. Nie wiem czy to dobre porównanie ale czułem się chyba tak jakbym trafił szóstkę w totka i w ten dzień akurat kuponu nie wysłał.
Czarna rozpacz.
I teraz uprzedzę fakty.
Po powrocie do Polski poszedłem do lekarza. Pani doktor powiedziała, że na wszelki wypadek zrobimy RTG.
Opis zdjęcia:
Złamanie podstawy paliczka palucha prawego bez przemieszczenia. To mam pamiątkę!
170.
Skąd moja mama wiedziała, że złamany? No i sam również czułem (bez diagnozy lekarza), że złamanie chociaż nie dopuszczałem tej myśli.
Wiedzieliśmy bo byłem już kilka razy połamany. Inne rany też miałem, jak każdy. Skaleczenia, rozcięcia i lejąca się krew na mnie wrażenia nie robią. Jednak, mój organizm zawsze na złamanie reaguje tak samo. Nawet jak nie wiem, że coś mam złamane.
Robi mi się słabo, trochę niedobrze i jestem bardzo blady. Teraz też tak było i dlatego moja mama podsumowała, że coś złamałem.
Po zawodach, po wakacjach. GRRRRRRRRRRRRRRRR! Myślałem, że pech już nie wróci ale ma chyba właściwości bumerangu.
No nic. Boli. Dzień dobiegł końca.
Wstaję rano z bólem oczywiście ale tabletki i maść robią swoje. Nie jest tragicznie. Palec wyglądał trochę inaczej niż zwykle. Otwarta rana na czubku, podniesiony trochę paznokieć a sam palec cały spuchnięty i w kolorze śliwki węgierki. Będę mógł chodzić? (no i rzecz niebywała, nie mam zdjęcia)
Zmiana opatrunku i próba. Noga do sandała i kuśtykam. Powoli ale da się. Nic więcej nie wymyślę. Humor jednak za bardzo mi się nie poprawił.
Śniadanie mistrzów jak co rano i idziemy na plażę.
Ja ciągnę się na końcu stawki. Mijam po drodze naszych gospodarzy.
-jak noga?
-boli, z morza dzisiaj nici
-eee może się kąpać, słona woda dobrze zrobi, zobaczysz, kąp się kąp
-nie, nie dzisiaj
Myślę sobie, chyba nie wiedzą co mówią. Dostał wam się kiedyś do rany kwaśny sok albo sól? No właśnie. Dziękuję, postoję.
No więc smażymy się. Ja nudzę się strasznie, uziemiony. Książki nie miałem bo pomyślałem, że nie będzie czasu czytać więc została w Polsce. A tylko na to wtedy miałem ochotę.
171. Nawet to nie pomagało.
Połowa dnia jakoś zleciała. Po obiedzie coś by trzeba porobić. Ale co?
A może jedziemy do Splitu?
-dasz radę z tą nogą
-zobaczymy, poprowadzę
-a jak będzie bolało?
-jak nie spróbuję to się nie dowiem, najwyżej się zamienimy
No i wpakowaliśmy się z żoną, bratem i jego dziewczyną do laguny i pojechaliśmy. Prowadziłem całą drogę.
Split to spore miasto ale dojechaliśmy do portu i szukamy parkingu. Ile tu ludzi. Na pierwszym parkingu żadnego wolnego miejsca ale kawałek dalej przy drodze jest wolne miejsce. Parkomat opłacony. Idziemy na starówkę.
Powoli ale cały czas do przodu. Przechodzimy obok portu. Ten w Makarskiej wcześniej spory mi się wydawał do czasu. Ależ tutaj ogromne statki i jakie to wielkie wszystko.
171. Tutaj nie widać jaki jest duży ale jeżeli coś to komuś mówi to ma on 53 000 ton wyporności, 9 pokładów i zabiera 1680 osób na pokład.
172.
173.
174.
175.
176.
177.
Przy drodze pojawiają się pierwsze stragany. Taki jarmark po prostu. To mi się nie podoba ale czemu się tu dziwić?
Stare mury i ruiny zaczynają się dość szybko. Takie piękne mury a tu znowu jarmark.
178.
179.
180.
Wchodzimy w uliczki. Znowu piękna zabudowa wąskie uliczki. Ale w odróżnieniu do Omisa tutaj uliczki łączą wiele placów i placyków a przy nich mnóstwo zabytków. Jakieś wieże, kościół, statuetki. No bardzo dużo tego. Znalazłem darmową gazetę z planem starówki i zaznaczonymi punktami takimi jak galerie, muzea, kościoły. Ło je! Ileż tego tutaj jest? Coś jak Kraków. Co dwa kroki coś do zobaczenia. No ale cóż. Nie było tak jak powinno być. Nie wiedzieliśmy gdzie iść, co oglądać? Ludzi pełno a to mnie na prawdę zniechęca no i mieliśmy kulawego w grupie czyli mnie.
Byliśmy krótko i mało zobaczyłem ale to co zobaczyłem podobało mi się. Przy jednym z placów było zejście do.. No właśnie. Były to albo jakieś podziemia albo stare łaźnie albo system ściekowy odrestaurowany i przystosowany do zwiedzania. I mogę to porównać znowu do Krakowa, mianowicie do sukiennic. Specyficzne miejsce, ładne i z mnóstwem stoisk z pamiątkami. Brat odwiedził za to wysoooką wieżę z której rozpościerał się piękny widok na cały Split.
181.
182.
183.
184.
185.
186.
187.
188.
189.
190.
191.
192.
193.
194.
195.
196.
197.
198.
199.
200. To jest nawet ciekawe. Obok portu znajduje się cała makieta starówki Splitu odlana chyba w Brązie.
Ból w nodze ani nie zelżał ani na szczęście nie wzrastał. Uff.
Po drodze kupiłem coś do jedzenia. Placek ciasta, coś pomiędzy naleśnikiem a tortillą z kurczakiem i warzywami zwinięty w rulon. Pycha. Lody też były pycha.
Tyle zwiedzania. Wracamy. Po drodze podjechaliśmy do Konzuma, który wcześniej upatrzyłem. Zamówienia z Polski były, więc trzeba było kupić. Tutaj był duży Konzum. Taki jak Carrefour czy inny Auchan. Normalny market i normalne zakupy.
Wieczorem Szef zaprasza tatę, brata i mnie na szklaneczkę wina. Potem dołączają również Panie. Rozmawiamy na różne tematy:
Pytamy między innymi jak u nich wygląda zima. Kilka stopni na plusie a w domu małym elektrycznym piecykiem dogrzewają. Śnieg bardzo rzadko ale kilka lat temu była taka zima, że śniegu spadło 2m. Anomalia taka.
Szef się śmiał, że produkuje wodę a pije wino. Pracuje w wodociągach w Splicie.
Tematu wojny nie poruszaliśmy za bardzo. Stracił na wojnie Brata, który był generałem armii. Poza tym wspomnienia wojny ciągle są w nich żywe i Szefowi szkliły się oczy gdy o tym wspominał.
Pytaliśmy też co robią w zimę jak turystów nie ma? Jak to co? Wino i rakiję
Nudno tam chyba troszkę w zimę mają bo na stałe zameldowanych jest 160 osób. Gdy jest sezon to turystów jest nawet 4 tysiące (gdzie oni się mieszczą?).
Pośmialiśmy się, popili i pojedliśmy (rogalikami z serem nas Pani Irena poczęstowała, suche troszkę ale dobre). I spać. Kolejny dzień zleciał. Boli.