Prom jak już wcześniej wiedzieliśmy miał odpłynąć w kierunku Splitu o godz. 7.30. Tak więc budziki ustawione na 5.30 szybkie śniadanko, toaleta pakowanie reszty bagaży i w drogę. Z kwaterki wyjechaliśmy niestety nie jak zakładałem o 6.30 tylko o 6.50 – zdążymy. Droga dobrze mi znana, o tej godzinie pusta więc można depnąć, osiołkowy tunel Pitvie – zielone pędzimy dalej. Na nabrzeżu jesteśmy 7.10 – czas doskonały, ESP pół drogi wariowało na zakrętach (szkoda że wyłączyć nie można). Żona biegiem do kasy – jesteśmy 6 aut w kolejce za daleko.......następny o 11.00.
to z nudów
Tak więc połaziliśmy po nabrzeżu, kawa, śniadanko nr 2 (bo rano jakoś jeść mi nie bardzo smakuje), lody poznaliśmy rodzinkę z Poznania (stali na 1 polu startowym do promu – Ci musieli być wk... ale nie dawali znać po sobie. Prom przypłynął ok. 10.30 i zaczął się załadunek, ruszyliśmy planowo. Na tej trasie promy są zdecydowanie większe niż te jednopokładowe pływające pomiędzy Drvenikiem a Sucujajem. Na kilku poziomach są zaparkowane samochody, następny stanowi klimatyzowana zamknięta sala w której wolno palić i zapach przesiąkniętych dymem dywanów, kanap i całego osprzętu przyprawia o mdłości (choć sam palę) zaś wyżej jest otwarty, zadaszony pokład z ławkami- piękne miejsce do spędzenia podróży na świeżym powietrzu. Z Daleka Split wygląda jak las wież betonowych za sprawą nowych osiedli co nie wpływa korzystnie na pejzaż. Do brzegu docieramy parę minut przed 12 czyli planowo, wsiadamy do samochodów i połowa nie powiem inaczej idiotów odpala silniki żeby klimatyzacja działała. Smród spalin, ale na szczęście zdążyłem zamknąć nawiew powietrza zewnętrznego co radzę uczynić wszystkim, którzy jeszcze nie płynęli przed opuszczeniem samochodu, bo nawet sam zapach statku w tym miejscu do najciekawszych nie należy. Ruszamy i tu pierwszy mały problem – wyjeżdżając z promu jest wąsko, po kilka centymetrów od lusterek, które co mądrzejsi poskładali (ja niestety nie) przez co prędkość niewielka i w przypadku porządnie zapakowanego kombika, którym podróżujemy, okazuje się nie takie proste - po blaszanym trapie wjeżdżam znacząc ślady gumą opon i dymkiem z nich ale udało się.
tu kończy się Brać w oddali Biokowo
dopływamy do Splitu
Przejazd przez Split nie nastręcza większych problemów, wylot z miasta prawie bez korków i kierujemy się do starej drogi czyli na Sinj i Knin. Wybór mój jest świadomy bo już trąbią w HR2
http://www.hrt.hr/streams/index.html , że na autostradzie ciasno i korki. Stara droga pozwala w większości (poza terenem zabudowanym) utrzymywanie prędkości w granicach 100 – 130 km/h (a miejscami jadę nawet ponad 160 przy wyprzedzaniu choć można by utrzymywać taką prędkość stale tylko po co). Na krótki postój (z siku) zatrzymujemy się przy Perucko Jezero tym razem skąpanym w słońcu. Parę minut przed szesnastą stajemy w przydrożnej restauracji TOMIC na obiad. Z zewnątrz wygląda nieźle więc wchodzimy na taras. Jedzenie dostajemy po kilkunastu minutach co w Chorwacji należy do rzadkości. Ja zamawiam cevapcici, mała chce tylko rosołek i frytki (niech jej będzie) zaś żona zamawia pizzę Tomic. Jedzenie rewelacyjne ładnie podane, duże porcje (1/3 pizzy żony zostaje) płacimy 90 kun – za taki obiad pieniądze śmieszne. Plitvice mijamy około osiemnastej – zaczyna się powoli robić szarawo w Plitvickich lasach, mijamy Karlovać i wskakujemy na autostradę. Planujemy nocleg gdzieś przed samą granicą (np. Varażdin) jednak jak się okazuje przy drodze zero kwater, zaś w mieście wszystko zajęte. Postanawiamy jechać dalej tym bardziej, że mała zasnęła. Mijamy kolejne granice i jesteśmy na Węgrzech. Jest po 10 – oczy zaczynają się kleić – nic najwyżej staniemy na stacji, lecz na razie nie jest tak źle żebym musiał stawać. Po około 100 kilometrach drogi węgierskiej po lewej motel Mississippi Bufe and motel (motel nazywa się Missouri). Za 39 Euto dostajemy nocleg z dobrym śniadankiem w ładnie i przytulnie urządzonych czystych pokoikach do których wchodzi się bezpośrednio z podwórka, plac parkingowy nocą jest monitorowany kamerami a pilnujący tego młody Madziar wygląda, że każdy intruz zostanie bez szpicowania wbity do pasa w ziemię, choć rozmowa z nim jest bardzo miła i przyjemna. Kąpiel, wypijam 3 węgierskie piwka w bufecie na dobry sen i około północy kładę się spać. Rano śniadanko i po dziewiątej ruszamy. W Csornie zatrzymujemy się na mocną kawę i jedziemy dalej, mijamy pola słoneczników na zmianę z łąkami i polami kukurydzy. Mając jakieś 50 kilometrów do granicy poprosiłem żonę o scyzoryk bo się przyda przy sikaniu. Lekko zdziwiona zrozumiała jak wjechałem w przecinkę między słonecznikami i okradłem Braci Madziarów z trzech sztuk kwiatków – będzie co robić po drodze. Granicę w Rajce minęliśmy bezproblemowo i po chwili byliśmy w Bratysławie. Autostrada słowacka – sam miód – tempomat ustawiony na 160-170 km/h i po około półtorej godzinie byliśmy w Zilinie, potem Cadca i Zwardoń. Ostatnio byliśmy tu ponad 3 tygodnie temu. Nie zmieniło się nic, roboty związane z budową autostrady idą w ślimaczym tempie bo postępu praktycznie nie widać, odcinek zarwanej drogi przed Wisłą – nadal ruch wahadłowy i żywej duszy na budowie nie widać (ciekawe czy zdążą przed zimą) czyli wszystko po staremu w naszym kochanym kraju.
Jeszcze parę fotek dodam niestety już robionych komórką z trasy bo 1Gb karty w aparacie brakło pomimo zgrania pierwszych 2 tygodni z Zivogosce kuzynowi na lapa.
Perucko tym razem w słońcu
przy starej drodze wciąż stoją ruiny domów
czasem stada owiec przy drodze za to równej jak stół
około 100 km za granicą HR - HU zatrzymaliśmy się na nocleg około 11 wieczorem za 39 E ze śniadaniem dla 3 osób (pokój czteroosobowy) - czysto miło bezpiecznie (parking monitorowany)
sorki że koślawo
to już autostrada w Bratislavie
około 50 km przed Zwardoniem - roboty drogowe związane z budową autostrady nie utrudniają w wielkim stopniu podróży
w sumie na całym odcinku może z 10 minut straty czasu
ende
Srdecan Pozdrav
byle do sezonu 2007