Odcinek 11
W poszukiwaniu dzikiej plaży...Sobotni poranek wita na oczywiście słońcem. To już 5. dzień na Cresie, szósty dzień naszych wakacji. Przychodzi nam do głowy myśl, żeby dzisiaj poplażować na plaży przy naszym kampie a popołudni pojechać na jakieś nieplażowe zwiedzanie. No ale plażyczka koło ruin odpada ze względu na Hanię, zupełnie sobie nie radziła w prouszaniu się po śliskich kamieniach. Idziemy więc z Miśkiem zobaczyć, czy pomiędzy skalistym brzegiem nie ma jakiś kamienistych minizatoczek. Na jednej takiej byłam z Hanią w pierwszy poranek i ona byłaby fajna, gdyby nie motorówki, które w tej zatocznce licznie cumują. Szliśmy z Mikołajem wzdłuż brzegu ale niestety niczego fajnego nie znleźliśmy. Dla lubiących plażowanie na skałach było kilka fajnych miejsc, ale z dzieciakami, szczególnie z Hanią i Kajtkiem, takie miejsca odpadają.
Trzeba więc ruszyć jak zwykle gdzieś poza kemping... Jakoś skończyły mi się miejsca, które miałam zaplanowane, zostały jeszcze plaże na Losinju ale do nich po pierwsze trzeba długo dochodzić a po drugie dość daleko się tam jedzie a dzisiaj chcemy jechać gdzieś bliżej.
Rzut oka na mapę i wybór pada na okolice Punta Kriza czyli najbardziej na południe wysuniętą część wyspy Cres. Pamiętam z relacji Kulek, że byli na samym końcu wyspy i tamte okolice ich nie zachwyciły... My jednak nie chcemy dojeżdżać do samego końca. Chcemy jechać do zatoki Ul, do której prowadzi asfaltowa droga z Putna Kriza. Tam zobaczymy co dalej. Szkoda, że wtedy nie wczytałam się dokładniej
w ten fragment realacji. Wiedziałabym, że z zatoce Ul nie znajdziemy nic ciekawego, natomiast warto dojechać do zatoczki Meli... Może przez ponurą pogodę podczas pobytu Kulek w tej części wyspy, zbytnio się tym rejoniem przed wyjazdem nie zainteresowałam.
„Rakieta w kosmos gna, zabawa na sto dwa, mały Einstain wie jak lecieć i gdzie...” – słychać na tylnim pokładnie kiedy ruszamy z kempingu.
Skręcamy w prawo w stronę Osoru i znowu ten przepiękny widok na Losinj... Dojeżdżamy do Osoru, wjeżdżamy na rondo jeszcze przed mostem (wydaje mi się, że jest dość nowe) i zjeżdżamy drugim zjazdem na Puta Kriza. Droga prowadząca na koniec wyspy jest bardzo ciekawa, przypomina mi taką pofalowaną wstążkę.
Jest też dość wąska a z przeciwka jedzie sporo samochodów (głównie kemperów i samochdów z przyczepami), jest sobota i pewnie sporo ludzi opuszcza kamp Baldarin położony na końcu drogi. Na szczęście szerokie pobocze pozwala na bezproblemowe mijanie.
Dojeżdżamy do Putna Kriza i skręcamy w lewo, w stronę zatoki Ul. Niestety tutaj na pewno nie będziemy plażować.
A szkoda, bo nawet zacienione miejsce parkingowe mamy
Łukasz idzie jeszcze kawałek lewym brzegiem zatoki zobaczyć czy za widocznymi domami nie ma jakieś plaży. Niestety. Zerkamy więc na mapę. Można jechać dalej szutrową drogą, później kolejna szutrowa droga odchodzi w prawo i prowadzi do niewelkiej zatoki, która nie jest podpisana na ani jednej z dwóch map jakie mamy. Może znajdziemy dziką, pustą plażę... Jedziemy.
Droga na początku wygląda tak:
Mijamy jakieś opuszczone zabudowania po drodze. W końcu widzimy odchodzącą w lewo drogę, do lasu. Jest nawet strzałka (zdjęcie zrobiłam wracając), Uvala Malzicarica, nie mam takiej zatoki na mapie, więc chyba właśnie tam chcemy dojechać.
Droga prosto prowadzi do zatoczek Kolorat i Meli (teraz znalazłam w relacji Kulek, że ta Meli też jest piaszczysta...), można też dojechać do końca wyspy, czyli tam gdzie pamiętam, że jest nieciekawie
Skręcamy. Droga nie jest idealna ale przejechać się da.
Po jakimś czasie strzałka przy dordze pokazuje, że idąc ścieżką w prawo dojedziemy do zatoki Majiska, stoi tu nawet jeden samochód. Z mapy wynika, że do zatoki nie jest daleko, jakieś 5-10min. My jednak jedziemy dalej.
Droga już bardzo mi się dłuży, mam warażenie, że nigdy nie dojedziemy do końca. Na szczęście dojechaliśmy. Na końcu drogi jest trochę miejsca, żeby zostawić samochód, stoi nawet jeden, z Austrii oraz dwie odchodzące do lasu ścieżki. Poza tym nieprzyjemny las dookoła, morza nie widać. Ale według mapy powinno być bardzo blisko...
Nasza mapka i strzałka pokazująca, do której zatoki dojechaliśmy.
Parkujemy w cieniu obok Austriaka, ja zostaje z młodszymi w samochdzie, Łuaksz z Mikołajem idą na poszukiwanie morza. Nie ma ich dość długo i zaczyna mi się robic dość nieswojo, naprawdę nieprzyjemny ten las dookoła. W końcu dzwonię do Łukasza
dowiaduje się, że znaleźli morze i wracają
Panowie wrócili, okazuje się, że brzeg zatoki jest mocno nieprzystępny, wybrzeże skaliste i porośnięte gęstymi krzakami. Ale zanleźli niewielką, kamienistą zatoczkę, pustą. Bierzemy więc graty z samochodu. Okazuje się, że zapomnielismy rurek i masek z namiotu, chłopcy są bardzo rozczarowani... Trudno, nie będziemy stąd wracać po maski.
Idziemy najpierw dość szeroką drogą, na zdjeciu widać jej fragment ze lewej strony:
Widać, że droga nie tak dawno została poprzecinana. Jest sproro śladów pościnanych krzaków, małych drzewek, prowadzi nawet przez zburzony, kamienny murek. W końcu z drogi (która robi się coraz mniej wyraźna) skręcamy w prawo, w małą ścieżkę i widzimy już morze. Szliśmy jakieś 8min.
Do morza blisko, coraz bliżej
Ładnie tu
„Nasza” plażyczka jest faktycznie niewielka a kamienie to bardziej kawałki skał. Ale dookoła pusto, woda ma piękne kolory i bardzo nam się podoba.
Nawet Hania sobie dobrze radzi poruszając się po tych kamolach.
Niestety nie mamy masek i nie możemy sprawdzić co widać pod wodą. Natomiast bez problemu możemy dostrzeć duże ilości jeżowców, są nawet w płytkiej wodzie blisko brzegu. Trzeba mocno uwarząc wchodząc do wody...
Podoba nam się tutaj
Można nawet znaleźć miejsce w cieniu i poczytać. Koło 15:00 cień pojawił się również bliżej wody, po lewej stronie naszej "plażyczki".
Po jakimś czasie z krzaków za naszymi plecami wychodzi dwoje ludzi, para. Widać po minach, że są mocno roczarowani naszym widokiem, cóż byliśmy pierwsi
Oni idą na skały z naszej prawej strony i rozkładają się kawałek dalej. Zresztą nie mają zbyt dużego wyboru, bo skały są bardzo ostre i niewiele jest miejsc, na których można położyć karimatę.
Przypływają też dwa kajaki i zajmują niewielką plażyczkę po drugiej stronie zatoki (widać biały parasol na wprost), wcześniej do zatoki wpłynęła żaglówka (na zdjęciu widoczny maszt)
Nasi sąsiedzi na skałkach.
Poza tym niewiele się dzieje w zatoce Malzicarica. Przy lepszej przejrzystości powietrza mielibyśmy ładny widok na Velebit, który teraz jest ledwo widoczny...
Po niespełna 4godz. plażowania mamy dosyć słońca i wody, żegnamy się z naszą dziką, niezstety nie bezludną, plażyczką i wracamy do samochodu.
W dordze powrotnej droga przez las już mi się tak nie dłuży. Mam wrażenie, że dużo szybciej dojeżdżamy do Punta Kriza.
Domy w Punta Kriza widoczne na wzniesieniu:
I dalej pofalowaną wstążką z Punta Kriza do Osoru i Osorcica w tle, która cały czas nam o sobie przypomina...
Na kempingu jesteśmy koło 16:30 i nie chce nam się już dzisiaj nigdzie jeździć. Chętnie spędzimy kolejny wieczór w Osorze. Tym razem idziemy chwilę przed zachodem słońca, najpierw chcemy odwiedzić pizzerię Ofrą i przekonać się, czy faktycznie podają tam tak dobrą pizzę
Ale o tym w kolejnym odcinku