Rankiem o zimnym wieczorze można było szybko zapomnieć.
Upał, słońce, duchota.
Biegnę do piekarni po chleb – daleko nie mam, z 10 metrów.
Kapitan jak co rano uzupełnia wodę.
Pora płynąć dalej.
Za portem stawiamy żagle i ....prawie stoimy.
No, może poruszamy się jak ślimak.
Ta szalona prędkość pozwala wygodnie przygotować i zjeść śniadanie.
To może postawmy grota to przyspieszymy?
Stawiamy ale on jak zawsze się zacina.
Shitty fucking rolled main sail.......
Kapitan próbuje poprawić ale nie udaje się.
Zirytowany zrzuca w końcu żagiel na pokład i w ten sposób poprawia roler.
Jak my nie znosimy rolowanych grotów, wrrrr.....
Trochę się poprawiło ale nie do końca.
Marszczy się, mnie..... paskudztwo.
W końcu postawiony ale prędkości to nie zwiększyło.
Mijają nas promy i motorówki robiąc martwą falę która tylko tłucze nami jak workiem ziemniaków.
Nie ma co – po raz pierwszy w czasie tego rejsu uruchomimy silnik w celach innych niż manewry portowe.
Wrócimy do Rogać – tam na prawo od wejścia do portu jest sympatyczna zatoka.
Niech dziewczyny się pokąpią – będzie z tego więcej pożytku niż ze stania na środku w piekielnym upale.
Płyniemy z 10 minut i można rzucać kotwicę.