W czwartek 20 sierpnia 2020r wygląda na to, że jednak wyjedziemy – co oznacza pakowanie samochodu.
Torby i wszystkie bagaże były gotowe dzień wcześniej – nie chcieliśmy tego zostawiać na dziś, po co dokładać sobie stres pakowania i toreb i samochodu.
Jakoś lepiej mi podzielić to na dwa dni.
Żadnych modnych ostatnio specyfików covidowych nie zabieramy – jedynie malutką buteleczkę płynu do dezynfekcji aby na miejscu przetrzeć nim toaletę.
Podejmujemy ostateczną decyzję – jedziemy do Biogradu na raz, bez noclegu.
Prześpimy się na miejscu w samochodzie lub gdzieś po drodze gdyby dopadło nas zmęczenie i nie dalibyśmy rady jechać dalej.
Żal Słowenii i Cyclandii ale siła wyższa.
Za rok pojedziemy.
Mąż pakuje busa – a właściwie wrzuca bagaże – przy czterech osobach i wyjętych tylnych siedzeniach mamy ogrom miejsca.
Wpadamy na pomysł, że może by tak wziąć materac na drogę żeby dziewczynki miały wygodniejszy nocleg na miejscu?
Trzeba przymierzyć.
Pompujemy go i próba generalna – rozkładamy materac na bagażach.
Wygodnie!!!
Leży się jak na łóżku!!!
Zabieramy materac!!!
Tylko nadmuchany bo nie mamy pompki ręcznej lub nożnej aby go na miejscu napompować.
Nie będzie przeszkadzał i zakryje cały bałagan podróżny.
Najważniejsze, że się zmieści i że córy będą spały na leżąco po kilkunastu godzinach jazdy.
W piątek 21 sierpnia 2020r w dniu wyjazdu budzimy się przed szóstą rano.
Wieczorem mówiliśmy sobie, że możemy spać ile mamy ochotę.
Ale nie dało się dłużej.
To straszne, przed każdym wyjazdem cierpię na bezsenność.
A chciałoby się dłużej pospać żeby być super wypoczętym przed drogą.
Ale nie da rady.
Wstajemy.
Szybkie śniadanie i jazda!!!
Wyruszamy z domu o 6:35
Pierwszy zaplanowany przystanek mamy w Rzeszowie.
Wpadniemy do zaprzyjaźnionej firmy na kawę której z racji zbyt wczesnej pory nie wypiliśmy w domu.
Półgodzinna przerwa dobrze nam zrobi.
Kawa dla nas, czekolada dla córek, pożyczamy jeszcze komplet żarówek – zapomnieliśmy zabrać z domu a Słowacy wymagają – nie chcemy mieć problemów w razie czego i ruszamy dalej.
W Barwinku jeszcze tankowanie paliwa i przekraczamy granicę.
Kapitan trochę zestresowany.
Czyta zapowiedzi zamknięcia Węgier, zastanawia się jak wrócimy do domu.
Siedzę za kierownicą (tradycyjnie Słowacja to moja wachta).
Jedzie się dobrze.
Po wszystkich tegorocznych stresach jest dziwnie, nie do końca umiem się cieszyć wyjazdem.
Czuję się odrealniona, nie bardzo wiem co będzie na końcu drogi.
Granica węgierska, zmiana za kółkiem.
Odpoczywam.
Dziewczyny grzecznie siedzą z tyłu, Ania co chwilę skubie bazylię (w końcu będziemy mieć roślinkę na pokładzie) zalewając busa wspaniałym bazyliowym aromatem.
Przed Budapesztem krótkie zastanowienie którędy jechać.
Google wrzuca nas na M0.
Zmiana za kierownicą, Kapitan patrzy na mapy i prowadzi mnie jednak przez miasto – jak zwykle.
To była bardzo dobra decyzja.
Zero korków, jedzie się bardzo płynnie.
Tak pustego miasta w życiu nie widzieliśmy!!!
Popatrzcie na te tłumy w centrum!!!