Dzień 6 - 26.09 piątek
Dziś mieliśmy kolejny wolny dzień, więc zaplanowaliśmy sobie, że po śniadaniu pojedziemy do Marinelandu. Zachęcili nas do tego moja siostra ze szwagrem, bo jak byli parę lat temu w Hiszpanii to byli właśnie w Marinelandzie i mówili, że było fajnie. Są tam zjeżdżalnie różnego rodzaju, baseny do pływania oraz pokazy fok i delfiny. Wczoraj sprawdziliśmy, o której godzinie odchodzą autobusy z Blanes i zaraz po śniadaniu udaliśmy się na pl. Kataloński. Te autobusy są bezpłatne. Pewnie im się to opłaca, bo objeżdża okoliczne miejscowości i zabiera turystów na miejsce. Również podjechał autobus do innego parku wodnego, ale my wybraliśmy Marineland.
Na miejsce dojechaliśmy około godziny 10.00. Słońce już nieźle grzało, była bardzo ładna pogoda i miałam nadzieje, że się taka utrzyma, chociaż do końca naszego pobytu w parku. Po wejściu na teren parku każdy miał robione zdjęcie z klaunem z możliwością zakupienia zdjęcia gdyby się nam spodobało. Ciekawe za ile będzie? Zobaczymy jak będziemy wychodzić. Po prawej stronie znajdował się sklep z pamiątkami i stwierdziliśmy, że dopiero coś kupimy na sam koniec. A mamy autokar o 18.00, wiec co by nie tracić czasu udaliśmy się w stronę areny, gdzie odbywają się pokazy. Idąc w stronę występów mijaliśmy wysepkę, na której mieszkają sobie małpy. Akurat kończył się pokaz fok, a zaraz po nim był pokaz delfinów.
Coś niesamowitego, jak te delfiny potrafią skakać, wywijać fikołki. Są do tego takie miłe i ładnie się prezentujące. A jeszcze po szkoleniu, to i niezłe sztuczki wyprawiają. Po pokazie udaliśmy się w stronę zjeżdżalni, a po drodze zatrzymaliśmy się przy basenach, gdzie pływały występujące wcześniej delfiny. Był też basen z pingwinami i fokami. Alejki prowadziły między zielonymi terenami, na których można było spotkać pelikany, papugi oraz bociany, a nawet kaczki sobie szły.
Musieliśmy trochę poczekać, bo jeszcze zjeżdżalnie były zamknięte. To, co udało nam się wypatrzyć zza ogrodzenia to dużą zjeżdżalnie w rurach, dwie mniejsze, super długą potrójną ze strumieniem wody, no i baseny. Gdy już otworzyli teren basenowy udaliśmy się do szatni. Po przebraniu i zabraniu potrzebnych rzeczy udaliśmy się na szaleństwa. Na początek ta potrójna długa zjeżdżalnia z wodą, która nazywa się "zwariowany wyścig". Michał, co chwila biegał na górę, aby zjechać, ja zjechałam jeden raz i mi wystarczyło. Potem poszliśmy znaleźć miejsce na ręczniki i zwiedzać dalszy teren. Znaleźliśmy zjeżdżalnie o nazwie "kamikadze" i oboje zjechaliśmy z niej. Niestety była zamknięta zjeżdżalnia "rzeka Kongo" gdzie się na pontonach płynie po trasie. Szkoda, bo chciałam się przepłynąć. Michał poszedł szaleć na innych zjeżdżalniach, a ja się zaczęłam opalać. Przez ten czas Michał zaliczył "czarną dziurę", "super slalom" i znów był parę razy na zjeżdżalni "zwariowany wyścig". Nawet przyszedł do mnie i poprosił o porobienie fotek i nagranie na kamerze, jak zjeżdża.
Gdy już pierwsze emocje opadły, okazało się, ze jest na terenie parku coś na styl katapulty, wysoko jakieś 40 m nad ziemią, na linach. No i mój małżonek bardzo wybłagał skakanie z tej liny. Impreza dość kosztowna, ale co tam – przecież to nasza podróż poślubna, to nie będę odmawiać mu tej przyjemności. Chciał, co bym i ja się z nim zabrała, ale grzecznie odmówiłam. Nie dla mnie takie przyjemności, dziękuję bardzo. Tak więc cały szczęśliwy poszedł szykować się do skoku, a ja stałam gotowa z kamerą aby to nagrać. Całą tą katapultę obsługiwali młodzi ludzie i znali język czeski, więc spokojnie się z nim dogadaliśmy. Gdy już założyli Michałowi coś w stylu kamizelki z linami i podciągnęli go w górę, chłopak odliczył po polsku "trzy, dwa, jeden - start" i Michał poleciał ...... I tak się bujał, raz do przodu, raz do tyłu, wahadłowo, wydając przy tym okrzyki zadowolenia, tzn. coś na styl "yahoo!". Cały ten lot zarejestrowałam na kamerze. Po tym locie nogi mu się lekko trzęsły, ale dał rade dojść do naszego miejsca leżakowania. Widać było, że bardzo dobrze się bawił latając i był szczęśliwy. Cieszyło mnie to.
Po paru chwilach odsapnięcia po lotnych przeżyciach Michał poszedł jeszcze na parę zjeżdżalni, a ja sobie leżakowałam. Potem oboje przeszliśmy w stronę basenów bez zjeżdżalni, gdzie można było spokojnie popływać. I tam przenieśliśmy też swoje ręczniki. Popływaliśmy sobie w basenie razem, porobiliśmy sobie zdjęcia. Potem nawet się troszkę powygłupialiśmy w wodzie, bo w basenie byliśmy sami.
W między czasie sprawdzaliśmy godzinę, bo jeszcze chcieliśmy pójść na pokazy fok i delfinów przed powrotem do Blanes. A ponieważ baseny te były usytuowane blisko wyjścia, to nie musieliśmy brać dużego zapasu na dojście do przebieralni. Gdy już nadszedł czas poszliśmy się przebrać i udaliśmy się w stronę basenu z pokazami. Zajęliśmy sobie miejsca i gotowi z kamerą oczekiwaliśmy występów.
Jako pierwsze wyszły foczki. W rytm muzyki bardzo fajnie tańczyły rock&rolla, łapały obręcze rzucane do basenu, jedna to nawet tańczyła romantycznie z instruktorką oraz po każdym numerze same sobie klaskały brawo płetwami. Cały pokaz trwał jakieś 20 minut.
Następnie przyszła pora na delfiny. Były trzy, dwa większe i jeden mniejszy. Pewnie maluch dopiero się szkolił. Zaczęły od skoków, różnych piruetów, potem przeskakiwały przez liny, robiły salta. Było parę numerów śmiesznych, takich jak śpiewanie z nut, specjalne okulary, co by lepiej widzieć, ciągnięcie łódki z dziewczynką z widowni, a drugi delfin miał koło ratunkowe i standardowo ochlapywanie widowni, że niby leci za obręczą, ale z takim pluskiem, że pół widowni jest mokrej. Na szczęście było ciepło i większość widzów była w kostiumach kąpielowych. Cały pokaz trwał również około 20-25 minut.
Po pokazie podeszliśmy do basenu i udało mi się zrobić ładne zdjęcia delfinów i potem poszlismy do basenu foczek.
Po pokazach udaliśmy się do sklepu z pamiątkami, żeby sobie coś kupić. Po drodze jeszcze zdjęcie w parku, bo akurat bocian był widoczny.
W sklepie znaleźliśmy fajny otwieracz do butelek w kształcie delfina i do tego dokupiliśmy małego pluszowego delfinka. Jak wyszliśmy ze sklepu zrobiliśmy sobie zdjęcie przy fontannie w kształcie delfina, która znajdowała się właśnie przy sklepie i obok wyjścia z parku.
Potem poszliśmy zobaczyć zdjęcia zrobione przez klauna, gdy wchodziliśmy do Marinelandu. Ale okazało się, że po pierwsze nie wyszliśmy na nich jakoś ładnie, a po drugie chcieli za nie magiczną sumę. Stwierdziliśmy, że szkoda pieniędzy na taki bubel.
Skierowaliśmy się w stronę stojących przed parkiem autobusów i wsiedliśmy do tego, który jedzie do Blanes. Tylko, że on nie jechał na pl. Kataloński, ale wcześniej się zatrzymywał i tam sobie wysiedliśmy. Spacerkiem szliśmy sobie promenadą nadmorską w stronę centrum. Stwierdziliśmy, że jeszcze przed kolacją pójdziemy na lody. Od trzech dni codziennie tam chodzimy, bo mają pyszne lody. I z tymi lodami przeszliśmy się jeszcze promenadą Passeig de Mar i doszliśmy do ulicy, skąd było widać kościółek Esperanca.
Nie jest znana dokładna data budowy tego kościółka. Jedynie wiadomo, że w XVII w. spotykali się tam radni miasta, aby omawiać sprawy dotyczące miasteczka. Następnie skierowaliśmy się w stronę hotelu ulicą Ample, tą gdzie jest gotycka fontanna i bardzo ładna brama wjazdowa.
Gdy dotarliśmy do hotelu oboje z Michałem przemyliśmy się z wody basenowej i przygotowaliśmy się do kolacji.
Zeszliśmy na kolacje prawie o czasie i zajęliśmy sobie stolik. Obok nas usiedli ci młodzi ludzie, których poznaliśmy pierwszego wieczoru w Blanes na spacerze - Agnieszka i Arek. Zapytali się, gdzie dziś byliśmy, co robiliśmy ciekawego. Odpowiedzieliśmy, że pojechaliśmy do Marinelandu. Oni cały dzisiejszy dzień przeznaczyli na plażowanie. Ale za to wczoraj, gdy my byliśmy w Andorze oni pojechali do Barcelony. Nas się pytali, czy w Andorze było fajnie i czy szkoda, że nie pojechali. Wiadomo, że każde masywy górskie są inne i warto zobaczyć, co się da. Potem dosiedli się do nich Kasia i Hubert. Okazało się, że dziś Kasia ma swoje urodziny. Zaprosili nas do siebie do pokoju na winko z tej okazji. Powiedzieliśmy, że z miłą chęcią przyjdziemy.
I po kolacji poszliśmy do pokoju, wzięliśmy sangrię i udaliśmy się do ich pokoju. Okazało się, ze mają pokoje obok siebie. Generalnie to się bliżej poznaliśmy, było bardzo miło. Okazało się, że Hubert też interesuje się kolejkami tak jak Michał, tylko inna skala. Ale od razu chłopcy znaleźli wspólny język. Bardzo miło się u nich siedziało, ale ponieważ jutro mamy wycieczkę do Barcelony, to wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że trzeba się wyspać. Bardzo się cieszę, że wreszcie kogoś poznaliśmy, bo może nareszcie będziemy z Michałem oboje na zdjęciu, a nie cały czas oddzielnie. Po całym dniu niesamowitych wrażeń poszliśmy smacznie spać.
Na deser - mapka Marinelandu: