Dzień 4 - 24.09 środa
Można powiedzieć, że się raczej wyspaliśmy. Dużo miejsca, wyciągnięte nogi, cisza na około. Po nocy spędzonej w autokarze to był luksus. Przygotowaliśmy się do wyjścia i zeszliśmy na śniadanie. Znów było widać kaprysy na minach niektórych wczasowiczów, a ja byłam nawet zadowolona. Była zupa mleczna, ser żółty i salami, do tego dżemy, bułki, herbata, kawa. Co tu dużo wymagać? I tak dobrze, że to nie jest typowe śniadanie europejskie - rogalik i mała kawka. Po zjedzeniu udaliśmy się na chwile do pokoju, aby przygotować plecaki na zwiedzanie Blanes.
Ale najpierw było spotkanie z nasza rezydentką w hotelu. Na spotkaniu dowiedzieliśmy się trochę o wycieczkach, które były już w cenie wycieczki, o tym, co możemy zwiedzić tu w Blanes i okolicach, co jest warte zobaczenia, itp., itd. Dostaliśmy broszury informacyjne i mapy miasta, aby się nie zgubić. Nasza rezydentka pani Dorota wyglądała na miłą osobę. Zapisywała osoby, które chciały się wybrać na wycieczki, ponieważ były one nieobowiązkowe. I tak na czwartek do Andory zapisało się bardzo mało osób, bo podobno nic ciekawego oprócz zakupów to tam nie ma, a nawet zakupy nie są już tak atrakcyjne jak kiedyś. Ale my chcemy pojechac i zobaczyć Pireneje. W sobotę wszyscy zapisali się na wyprawę do Barcelony i większość grupy na poniedziałek do Girony. Wiedzieliśmy, więc, które dni możemy przeznaczyć na zwiedzanie okolic na własną rękę. Chcieliśmy pojechać do Marinelandu na delfiny i zjeżdżalnie no i może jakieś miasteczko w okolicy? Nad tym się jeszcze zastanowimy. My się zapisaliśmy na wszystkie wycieczki, skoro mamy to w cenie. Warto zobaczyć wszystko, co można. Po tym spotkaniu wróciliśmy do pokoju po nasze rzeczy i udaliśmy się na miasto, aby poznać stare i nowe zabytki Blanes.
Na początek udaliśmy się tak jak wczoraj wieczorem w stronę placu Katalońskiego. Tylko, że dziś mogliśmy na spokojnie zobaczyć, co ciekawego jest na wystawach sklepowych, poszukać pamiątek, które nam się spodobają, i generalnie zobaczyć całe miasteczko spacerując po nim bez pośpiechu. Z hotelu udaliśmy się ulicą Anzelma Clavé w stronę placu Solidarności, a następnie skręciliśmy na Rambla Joaquim Ruyra. Tam znaleźliśmy sklep z pamiątkami i kupiliśmy sobie dwa malutkie talerzyki na oparciach: jeden z widokiem na Blanes, a drugi z Costa Brava. Po drodze również kupiliśmy sobie picie na spacerowanie, bo pomimo pochmurnego dnia było czasami słońce i wtedy było gorąco. A ponieważ czekało nas dziś dużo łazikowania to się przyda picie na drogę. Doszliśmy do placu Katalońskiego, gdzie na środku ronda była postawiona łódź rybacka, ładnie kolorowo pomalowana i z herbem Blanes. Wczoraj wieczorem jakoś nie zwróciłam na to uwagi.
Doszliśmy do plaży przy cyplu i Michał poszedł sprawdzić, jaka jest temperatura wody. Piasek, po którym chodziliśmy nie był taki miękki jak ten nasz nad Bałtykiem, lecz lekko żwirowaty. Skierowaliśmy się na cypel Palomera, skąd w dzień było więcej widać krajobrazu miasta niż wczoraj wieczorem.
Było około godziny 12.00. Ustaliliśmy dalszy plan zwiedzania i zeszliśmy na dół na promenadę. Skierowaliśmy się w stronę portu. Po drodze szliśmy promenadą o nazwie Passeig de Mar, gdzie wyrastały palmy z chodnika. Świetnie to wyglądało. Kawałek dalej był zrobiony taki mały ładny park, z dużą ilością drzew, palm, kwiatami, zielona trawką oraz fontannami i był tam również ogromny zardzewiały klucz i armata. Pewnie to jakieś zabytki miejscowe.
W pewnym momencie podeszły do nas dwie młode dziewczyny i po angielsku poprosiły o zrobienie im zdjęcia. Michał wziął aparat i dziewczyny zaczęły się ustawiać. Mówiły do siebie po polsku, a nas prosiły po angielsku, ha ha. W pewnym momencie Michał zapytał się ich, czy ma być widoczny na zdjęciu cypel, a one się zaczęły śmiać, że trafiły na Polaków. Ale nie były to osoby z naszej grupy. Śmieszna sprawa. Doszliśmy do końca tego parku, gdzie była przepiękna ławka z kamienia, z wyrzeźbionymi figurkami.
Przeszliśmy przez ulice, bo był kiosk z pocztówkami. Kupiliśmy kartki i znaczki, aby powysyłać do rodziny i przyjaciół kartkę z naszej podróży poślubnej. Trochę tego było! Udaliśmy się w dalsza naszą podróż po Blanes. Po drodze było kolejne rondo - tym razem z kawałkami kotwicy z kutra rybackiego. Przy rondzie była tabliczka z napisem "pamięci tym, co na morzu" - tak to zrozumieliśmy.
W końcu powoli zbliżaliśmy się do portu. Stało sporo łodzi zakotwiczonych, dużo tez było turystów w okolicach. Może, dlatego, że czasami odbywa się tam targ świeżych ryb prosto z połowów. Przeszliśmy się betonową promenada przy porcie i z niej zobaczyliśmy, że fajne wysepki są obok. Co prawda nie były one po drodze do ogrodu botanicznego, gdzie się wybieraliśmy, ale Michał koniecznie chciał tam iść. Zgodziłam się i zamiast w lewo poszliśmy w prawa stronę za portem. Przejścia dobrego to tam nie było, więc było trochę śmiechu i zabawy, aby się przedostać na wysepki. Ja w końcu zdjęłam buty, co by ich nie zamoczyć, ale okazało się, że kamienie, które były w wodzie nie nadawały się na spacerowanie po nich. Michał zaczął nagrywać moją przeprawę na kamerę, a sam próbował po kamieniach przejść suchą nogą. Udało mu się to, a ja również bez żadnego poślizgu doszłam sucha i cała na teren wysepek. Z tego miejsca było widać dalszy brzeg Costa Brava.
Michał postanowił wspiąć się na wysoką wysepkę. No i wspiął się. Wziął ze sobą kamerę i nakręcił widoki z góry. Ale był tez minus tej wspinaczki. Kamienie były bardzo ostre i mój małżonek cztery dni po ślubie już porysował obrączkę.
Chwile posiedzieliśmy sobie na słoneczku i po jakimś czasie wróciliśmy na trasę naszej wyprawy. Teraz kolej na ogród botaniczny. Droga do niego prowadziła krętymi uliczkami pod górkę. Troszkę czasu nam zajęło, aby się do niego dostać. Po drodze do ogrodu coraz to ładniejsze widoki były za nami, ponieważ wspinaliśmy się lekko pod górę i miasto powoli się wyłaniało w całości.
W końcu przed nami pojawiło się wejście do ogrodu botanicznego o nazwie "Mar i Murtra". Podobno rocznie ogród odwiedza około 300 tysięcy osób. Poszliśmy kupić bilety wstępu i w kasie panie zamiast wydać szybko bilet, bo kolejka była, zaczęły oglądać i podziwiać moje paznokcie. Fakt - były super, bo jeszcze miałam ślubny wzór i cyrkonie, itp. Nawet zawołały swoją koleżankę, aby je zobaczyła. Bardzo nas to zaskoczyło, że się nie przejmowały kolejką turystów, lecz na spokojnie sobie paznokcie oglądały. Nieźle. Weszliśmy do ogrodu, gdzie jest ponad 4 tysiące gatunków roślin. Służy ten ogród do badań botanicznych, nauki i śledzenia rozwoju roślin. Jest on usytuowany na terenie 15 hektarów. Założycielem ogrodu był Karl Faust w 1924 roku. Jest nawet jego popiersie w ogrodzie. Można znaleźć tu miedzy innymi piękną kolekcję kaktusów, roślin z Afryki Południowej i Ameryki Środkowej, rośliny tropikalne, palmy, cyprysy, eukaliptusy i wiele innych ciekawych okazów. Co prawda najładniejszy jest ogród jak to wszystko zaczyna kwitnąć, ale i tak było widać że jest cudny.
W środku ogrodu był niewielki staw, gdzie pływały sobie żółwie, wcześniej też minęliśmy oczko z kolorowymi rybkami. Szliśmy drogą ogrodu i doszliśmy do przepięknej studni, takiej typowej moim zdaniem prosto z Hiszpanii lub Meksyku.
Są tez rewiry w tym ogrodzie z roślinami trującymi, leczniczymi i aromatycznymi. Widzieliśmy również piękną kolekcje paproci. Idąc dalej w głąb ogrodu doszliśmy do starej wieży widokowej na skałach przy morzu, z której było widać brzegi wybrzeża Costa Brava - strome skaliste klify i małe zapraszające do zwiedzenia zatoczki.
A dalej doszliśmy do altanki w stylu romańskim. W końcu dawno, dawno temu ten region był pod panowaniem rzymskim. Z altanki było widać te skałki, na które wspinał się Michał.
Po długim spacerowaniu po ogrodzie, nadszedł czas na wspinaczkę w stronę ruin zamku. Droga była kręta i strasznie wyczerpująca. Po drodze były schody, prowadzące na wyższy poziom ulicy i jednym takim skrótem poszliśmy, ale to nie był dobry pomysł. Były bardzo strome i dość męczące.
Po długim wspinaniu się wreszcie ujrzeliśmy wejście na górę Sant Joan. Po drodze do ruin zamku był mały kościółek Santa Barbara. Święta Barbara to patronka rybaków, strażnik miasta od ataków najeźdźców. Niestety kościółek był zamknięty i nie można było go zwiedzić, ale przez szklane drzwi można było zobaczyć, ze jest w środku wymalowany w łodzie rybackie. Jest on zaliczany do stylu romańskiego z XII wieku. Ruiny zamku i murów obronnych pochodzą z XIII w., a wieża strażnicza była ponownie odbudowana w XVI w. po zniszczeniach przez najazdy korsarzy i piratów Morza Śródziemnego. Jedną z takich pamiątek jest ogromna dziura w murze obronnym. Legenda mówi, że to właśnie kula piratów wybiła tą dziurę i tak pozostało do dnia dzisiejszego. Wieża służyła do lepszej obserwacji okolic i możliwości szybkiego ostrzeżenia o nadejściu wrogów. Dziś jest to charakterystyczny punkt Blanes oraz świetny punkt obserwacyjny i widokowy wybrzeża Costa Brava. Widać było w oddali jakieś góry.
Schodząc z góry Sant Joan było widać ładny kościółek, więc zdecydowaliśmy się podążać w jego stronę. Na zbliżeniu na kamerze znaleźliśmy również nasz hotel. To nie było takie trudne, gdyż obok hotelu jest cmentarz i łatwo było go zlokalizować. Na szczęście cmentarz nie jest widoczny z naszych okien i wyjścia z hotelu. Tak, więc udaliśmy się w dół miasta, korzystając również tym razem ze stromych schodów. Udało nam się dojść po jakimś czasie do tego kościółka. Wcześniej w XII w. był to pałac rodziny Blanes, a następnie w XIV w. odkupili go wicehrabiowie z rodziny Cabrera. W między czasie pałac Cabrera był używany jako koszary dla wojska i nieostrożne zachowanie żołnierzy spowodowało dużo zniszczeń. Również podczas walk z Francją cześć pałacu została zniszczona. Na chwile obecna została jedynie wieża dzwonnicza i fasada. Reszta została odbudowana po wojnie. Teraz jest to kościół parafialny pod wezwaniem Santa Maria. Obok kościółka były niesamowicie piękne schody, prowadzące do miasta i nadbrzeża.
Zeszliśmy nimi i doszliśmy do promenady nadmorskiej. Skierowaliśmy się w stronę ulicy Ample. Po stronie prawej minęliśmy plac Hiszpański, po lewej promenadę De Dintre, gdzie jest ratusz miejski oraz codziennie rano odbywa się targ owoców i warzyw. Kierowaliśmy się dalej w stronę placu Solidarności, a po drodze był kolejny zabytek Blanes - gotycka fontanna. Kazała ją wybudować córka Cabrera na początku XV w. Jest ona ośmiokątna, zbudowana ze starożytnych kamieni, piękny, starannie przygotowany grzebień, postacie ludzkie z irracjonalnymi głowami wyrzeźbione oraz znak Cabrerów. Możemy ją uważać za wybitne i wyjątkowe dzieło sztuki. Przed paru laty mieszkańcy Blanes chcieli ją przenieść w inne miejsce żeby podziwiać ja ze wszystkich stron, ale z powodu swojego wieku i pod względem technicznym było to raczej niemożliwe. Mogłaby się rozsypać. Była już godzina 16.00, i powoli zaczynało nam burczeć w brzuchu. Kolacja dopiero po 19.00, więc trzeba było przetrwać.
Wróciliśmy do hotelu, ale ponieważ było jeszcze trochę czasu do kolacji, to poszliśmy znów do miasta posiedzieć sobie na plaży. Razem z nami siedziały na plaży mewy. Było ich całe mnóstwo. Potem doszły również gołębie. Gdy się energicznie wstawało to cały ten ptaszyniec zbierał się do lotu i wyglądało to super. Ale zaraz wracały i tak się z nimi drażniliśmy. Wracając do hotelu znaleźliśmy po drodze lodziarnie i kupiliśmy sobie loda. Okazało się, że są pyszne!
Po kolacji znów wybraliśmy się na spacer. Tym razem krótki, gdyż czeka nas jutro wczesna pobudka - chyba około 5.00, bo jedziemy do Andory.
Mapka miasta Blanes z zaznaczoną trasa naszego dzisiejszego spaceru: