Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Costa Brava 2003

Wycieczki objazdowe to świetny sposób na zwiedzenie kilku miejsc w jednym terminie. Można podróżować przez kilka krajów lub zobaczyć kilka miast w jednym państwie. Dla wielu osób wycieczki objazdowe są najlepszym sposobem na poznawanie świata. Zdecydowanie warto z nich korzystać.
krakusowa
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 6447
Dołączył(a): 08.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) krakusowa » 09.04.2008 11:19

Madzie nie obijaj się :lool: tylko pisz. :lol:
Ja siedzę teraz w domu na przymusowym L-4 (drobny zabieg lewej reki :( )
mam więc czas by czytac.
A w tamtych rejonach jeszcze :cry: nie byłam, więc chetnie popodróżuję z Wami. :D
pozdrawiam
witki
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1231
Dołączył(a): 27.06.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) witki » 09.04.2008 11:22

Aniu - zdjęcia się ładują do żaby....
więc już niedługo ciąg dalszy :wink:
nawiet nie wiecie jak on będzie dłuuuuuuuuugi.....

ja tez siedze w domu, na "przymusowym" hihihihihi :roll: :roll: :roll:
kw
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 932
Dołączył(a): 31.05.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) kw » 09.04.2008 12:50

My też byliśmy na Costa Brava w podróży poślubnej w 95-tym.
Jak odszukam negatywy to coś poskanuję i pewnie zamieszczę.
Krzysztof
witki
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1231
Dołączył(a): 27.06.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) witki » 09.04.2008 13:58

c.d. Dzień 2 - 22.09 poniedziałek

Gdzieś około godziny 17.00 wjechaliśmy już po zapłaceniu opłaty wjazdowej na groblę łączącą Wenecję z lądem. Po drodze mijały nas dwa lokalne pociągi i w oddali już było widać ogromne statki z portu. Oczywiście Michał siedział w oknie i patrzył na malowanie tych pociągów. Ach ci zagorzali modelarze kolejek! Skierowaliśmy się na parking, akurat na ten sam, na którym 11 lat temu byłam z wycieczką do Włoch. Na parkingu poinformowała nas pilotka, ile mamy czasu wolnego, co zwiedzimy i od czego zaczynamy.

Pierwsza w planie była podróż statkiem po Lagunie Weneckiej, następnie zwiedzanie Wenecji na lądzie. Miało to trwać do około 24.00 - czyli Wenecja "by night". Udaliśmy się w stronę łódek i kiedy już wszyscy byli obecni na łódce o nazwie Barracuda, którą płynęła nasza wycieczka, ruszyliśmy. Michał jest pierwszy raz w Wenecji i cieszę się, że właśnie ze mną. To takie romantyczne miasto, nieprawdaż? Wtedy jak byłam w 1992 roku nie miałam przyjemności płynąć statkiem po Lagunie Weneckiej. Ale za to płynęłam gondolą po kanałach weneckich.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Gdy tak płynęliśmy to po drodze mijaliśmy przepiękne budowle, pełno kościołów i małych kościółków. Każdy inny i każdy bardzo ciekawy architektonicznie. Był tez spalony stary młyn, wille z ogrodami z dawnych czasów i słońce, które powoli zachodziło. Bardzo ładnie się odbijało na tafli wody. W pewnym momencie słońce było widoczne w dzwonnicy kościoła w oddali, cudowny widok!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Podczas tej wycieczki było widać z oddali Kampanile, pałac Doży i Most Westchnień. Pilotka nam opowiadało o historii Wenecji, że to wyspa na wyspie, mijaliśmy po drodze kolejne, między innymi San Serwolo, gdzie dawniej w VIII w. był na niej klasztor Benedyktynów, potem siostry zakonne prowadziły przytułek, a teraz mieści się tam prestiżowe centrum rzemiosła. Niesamowicie wyglądają garaże na takich wyspach - zamiast samochodu stoją na wodzie motorówki.
Gdy tak dalej płynęliśmy na naszym widnokręgu pokazała się znana wyspa Lido di Jesolo. To jest znany kurort przy Wenecji. Ma tam teraz powstać piękny kompleks sportowy, letnie kasyno. A kiedyś było to pierwsze miejsce dla chorych na dżumę. Było widać ogromna zieloną kopułę kościoła z XVI w. Gdy minęliśmy wyspę to za nią było widać w oddali Adriatyk po prawej stronie. Nawet latarnia świeciła. A my skręciliśmy w lewo, kierując się w stronę doków, gdzie remontowali statki. Akurat stał jeden taki ogromny towarowy, z logo Steny, ale holenderskiej floty a nie naszej. Było już po 19.00 więc powoli robiło się ciemno. Na około było pełno światełek widocznych z tych wszystkich otaczających nas wysepek z Laguny. A ponieważ nasza wycieczka po Lagunie trwała około 2 godzin, gdy już dopłynęliśmy pod plac Św. Marka, była godzina 20.00. Na około było widać mnóstwo łódeczek, stateczków, wszystko oświetlone, nawet niektóre łódeczki miały żaróweczki naokoło i wyglądało całkiem ładnie. W sumie to fajnie to wygląda wieczorem, ale nie widać tak dobrze wszystkiego na pierwszy rzut oka, tak jak jest to za dnia. Nawet zdjęcia nie zawsze łapią wszystko.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Gdy już wysiedliśmy z naszej łódeczki skierowaliśmy się w stronę dwóch kolumn przy Pałacu Doży i pl. Św. Marka. Po drodze mijaliśmy Most Westchnień. Kiedy byłam poprzednio w Wenecji dowiedziałam się że ten most został tak nazwany, gdyż łączy on pałac Doży z więzieniem. I ten, kto przechodził nim nad kanałem, wiedział, że już z więzienia nie wyjdzie i wzdychał. Ot stara legenda. Zrobiliśmy sobie zdjęcia na tle mostu, a kanałem przepływały gondole z turystami.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Pilotka zaczęła nam opowiadać o Wenecji, o przesądach, o miłości, itp. Jednym z takich miłosnych przesadów jest to, że na moście Rialto trzeba się pocałować z ukochana osobą, aby być ze sobą długo szczęśliwym i zakochanym. Mówiąc to do całej grupy, dodała, że jest wśród nas świeżo upieczona para małżeńska, która prosto z wesela wsiadała do autokaru. No i się zaczęło. Wszyscy od razu na nas się spojrzeli, bo im pilotka nas wskazała. Gratulacje, brawo - takie słowa padały. Gdy już się to trochę uspokoiło podeszła do nas młoda dziewczyna z chłopakiem i powiedziała, że oni tydzień wcześniej się pobrali i że też są w podróży poślubnej. To już mamy dwie pary zakochanych. Tez im złożyliśmy gratulacje i życzenia szczęścia na nowej drodze życia.
Doszliśmy do kolumn, takich ogromnie wysokich - i tu również jest przesąd, że nie wolno przechodzić pomiędzy nimi, bo się będzie miało przez siedem lat nieszczęście. Nikt z grupy nie próbował tego zrobić. Gdy pilotka opowiadała historie miasta podeszłam sobie do grupy weneckich gondolierów i zrobiłam sobie z nimi zdjęcie. Również parę fotek zrobiliśmy pałacowi Doży, przepięknym latarniom na placu, Kampanili. Ale nie wiem czy cos z tego wyjdzie. Było widać wieże dzwonniczą, Bazylikę, tylko nie było sensu robić z daleka zdjęć, bo lampa w aparacie nie zdołałaby ich oświetlić. To, po co marnować klisze?
Na placu Św. Marka pilotka dalej opowiadała o Wenecji a następnie ruszyliśmy krętymi uliczkami w stronę mostu Rialto. Jednak jest różnica pomiędzy dniem a nocą. Każda pora ma swój urok - w dzień bardziej wszystko jest widoczne, wyraźne, za to w nocy ładnie oświetlone i też ma swój klimat. Ja mam to szczęście, że mam porównanie. Ale chciałabym przyjechać do Wenecji z Michałem za dnia, co by można było zwiedzić bazylikę w środku, popływać gondola, takie tam.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Most Rialto to jeden z trzech dużych mostów na Kanale Grande. Z niego rozciąga się piękny widok na kanał oraz domy i kafejki po bokach. W lato to pamiętam, że na nim był targ owocowo-warzywny. Gdy doszliśmy już do mostu wiedzieliśmy oboje, iż musimy się pocałować na tym moście. Pilotka nas poinformowała, że mamy czas wolny i spotykamy się przy kafejce na dole mostu za jakiś czas, bo będziemy wracać do portu, ponieważ około 24.00 mamy statek powrotny na parking. Gdy wszyscy się porozchodzili weszliśmy na sam szczyt mostu i namiętnie się pocałowaliśmy. Potem poszliśmy na druga stronę, porobiliśmy sobie zdjęcia, trochę nakręciliśmy kamerą i gdy znów weszliśmy na górę, udaliśmy się w drugi brzeg szczytu mostu gdzie było ciszej i spokojniej i standardowo wrzuciliśmy pieniążki do kanału, co by razem wrócić do Wenecji. To taki nasz zwyczaj - gdzie jesteśmy to wrzucamy monety, aby znów powrócić razem w to samo miejsce. Tylko teraz to były nasze pierwsze monety wrzucane do wody jak jesteśmy małżeństwem. W między czasie przepływało pod mostem pełno łódeczek, motorówek, gondoli no i tramwajów wodnych.
Po zejściu z mostu udaliśmy się w stronę tej kafejki, gdzie mieliśmy się spotkać. Okazało się, że tam tez są lody. Kupiliśmy sobie z Michałem po jednym lodziku, oczywiście wanilia i co by spróbować - pistację. Smak pistacjowy we Włoszech jest nie powtarzalny, pamiętałam go od 1992 roku. I miałam rację - Michałowi tez smakowało. Będąc tam poprosiliśmy kogoś z naszej grupy o zrobienie nam razem z Michałem zdjęcia, bo wszystkie mamy oddzielnie, no i nagle parę osób się znalazło i zaczęło nas namawiać na gorący pocałunek na tle mostu. I takie tez zdjęcie nam zrobili.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zapytaliśmy się pani Marleny, kiedy idziemy i czy ewentualnie możemy sami dojść na plac Św. Marka. Powiedziała, że tak, ale spotykamy się o 23.45 przy kolumnach. A ponieważ była dopiero 21.30 zdecydowaliśmy się iść. Tak, więc odłączyliśmy się od grupy i samotnie poszliśmy krętymi, wąskimi uliczkami Wenecji w stronę placu Św. Marka. I to wcale nie było takie trudne. Nie zajęło nam to dużo czasu, a idąc na spokojnie oglądaliśmy wystawy oświetlone otwartych sklepików o tej tak późnej porze oraz zakątki tego pięknego miasta. Turystów było sporo jak na te porę roku i godzinę, ale to tylko w naszej stolicy życie wieczorne zamiera po 19.00.
Gdy doszliśmy na plac to wszędzie było słychać muzyków z restauracji, którzy bardzo fajnie grali. Dostawali brawa od stojących przechodniów, a oni dalej grali na turystów i gości restauracji. Aż miło to się oglądało i słuchało. Przed II wojną światową po jednej stronie placu grali zwolennicy Mussoliniego, a po drugiej stronie zwolennicy opozycji. Można powiedzieć, że się przekrzykiwali swoim graniem. Były jeszcze czynne kramiki z pamiątkami i zakupiliśmy sobie małą gondolę wenecką, co by stała w domu w naszym kąciku pamiątek. Posiedzieliśmy sobie na placu słuchając muzyki, przeszliśmy się nabrzeżem przy moście Westchnień i znaleźliśmy ławeczkę, na której sobie usiedliśmy. Gdy zbliżała się pora spotkania z pilotka udaliśmy się pod kolumny. Jeszcze razem z grupą udaliśmy się pod jakiś słynny pub, ale czemu słynny nie pamiętam, a tam był tez przepiękny widok na oświetlony kościół della Salute, z którego tak ładnie przebijało słońce jak płynęliśmy po Lagunie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Z tamtego miejsca wróciliśmy do portu i udaliśmy się stateczkiem na parking do naszego autokaru. Około godziny 1.00 w nocy odjechaliśmy z Wenecji w dalszą podróż do Hiszpanii. Po przygotowaniach do snu i ułożeniu dobrze nóg udało nam się zasnąć.

Mapka dnia dzisiejszego:
Obrazek
Ostatnio edytowano 12.04.2008 14:03 przez witki, łącznie edytowano 1 raz
marsylia
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 882
Dołączył(a): 19.07.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) marsylia » 10.04.2008 09:31

Pisz Witki, pisz :lol: , bo czytaczy nie brakuje.
Ja zwiedziałam Wenecję w czasach licealnych, chyba w 1995, czy '94, nie pamiętam, gdzieś też mam pamiętnik z zapiskami :lol: , ale wiele ich nie było...
Pamiętam oczywiście, że baaardzo mi się podobała Wenecja, zresztą ogólnie Italia mnie urzekła :lol: i chciałabym tam wrócić :roll:

:papa:
witki
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1231
Dołączył(a): 27.06.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) witki » 10.04.2008 12:36

Dzień 3 - 23.09 wtorek

Gdy tak jechaliśmy całą noc nogi nam troszkę zdrętwiały. To jednak nie wygodna sprawa tak spać w autokarze. Gdzieś koło 7.00 rano przebudziłam się już na trochę dłużej i za oknem ujrzałam, że jechaliśmy przepiękną "autostradą słońca". Widok niesamowity - w oddali morze Śródziemne, w dole wioski, miasteczka, pełno tuneli, wiaduktów, mostów. Super! Jeszcze poranne słonce wpadające przez szyby do autokaru, Już się robiło milo, ze taka ładna pogoda. To był jeszcze teren Włoch, ale potem minęliśmy dawna granice i znaleźliśmy się we Francji. A widoki cały czas takie super! Podczas drogi było parę postoi na rozprostowanie nóg, ale raczej zależało kierowcom na szybkim dojechaniu do Hiszpanii na miejsca.

Obrazek

Obrazek

I dzięki temu około godziny 16.00 pierwsi pasażerowie wysiadali przy swoich hotelach. Najpierw ci, co mieli noclegi w Loret de Mar. Następnie dojechaliśmy do Blanes - czyli tam gdzie i my mieliśmy nocować. Okazało się, że większość autokaru będzie nocować w tym hotelu. Może to i lepiej, bo zawsze więcej osób do pogadania. Nasz hotel nazywa się Lyons Majestic. Ma swój basen, mały ogród z palmami, stołówkę, bar, piłkarzyki i bilard. Gdzieś koło 17.00 mieliśmy już klucze do naszego pokoju numer 127 i udaliśmy się windą na drugie piętro. Pokój taki sobie w porównaniu z tym, co mieliśmy w Czechach. Ale w końcu nie chodzi o to, jaki jest - my tam będziemy tylko spać.

Ja chciałam zacząć rozpakowywać nasze rzeczy, a Michał wpadł na szalony pomysł, aby zejść na dół i wykąpać się po meczącej podróży w basenie hotelowym. Ja się trochę wstydziłam, bo przecież dopiero co przyjechaliśmy, ale nie zdążyłam tego powiedzieć, a Michał już ciągnął mnie na dół. Wskoczył od razu do wody, ja natomiast delikatnie sprawdzałam, czy jest ciepła. Można powiedzieć, że to była raczej chłodna woda i tak jakoś odechciało mi się kąpieli. Na to mój świeżo upieczony małżonek krzyknął do mnie: - No pokaż, że jesteś już Witkowska! I jak tu miałam nie wchodzić do basenu? Udało mi się po trudach wejść i razem popływaliśmy trochę w basenie. Faktycznie, było to bardzo, bardzo relaksujące po takiej męczącej podróży. Byliśmy obserwowani przez niektórych uczestników naszej grupy z balkonów. Pewnie nam zazdrościli naszego pomysłu i tego relaksu w basenie. Następnie wróciliśmy do pokoju, ja się zajęłam rozpakowywaniem naszych bagaży.

Na godzinę 19.00 była zaplanowana kolacja. Zeszliśmy na dół hotelu gdzie przy stołówce już była część naszej grupy. Po otwarciu poszliśmy zobaczyć, co serwuje nam hotel dobrego na naszą pierwszą hiszpańską kolacje. Widać było po niektórych, że mają lekki kaprys na twarzy, ale my śmiało poszliśmy nałożyć sobie jedzenie. A ponieważ było to w formie bufetu szwedzkiego, to można nawet było pójść po dokładkę. I tak też zrobiliśmy. Mnie smakowało to, co było na kolację, może, dlatego że nie jestem zbyt wybredna, Michał również.

Gdy skończyliśmy jeść, udaliśmy się do pokoju. Zapakowaliśmy aparat i kamerę do plecaka i poszliśmy w stronę miasta, na małe zwiedzanie miejscowości Blanes. Co prawda było już dosyć późno na spacery, bo było po 21.00, ale stwierdziliśmy, że nie tylko my idziemy i raczej jest tu bezpiecznie. Ponieważ nasz hotel znajdował się na wzgórzu, łatwo nam się szło w dół miasta i nawet nie tak długo. Doszliśmy uliczkami do placu Katalońskiego, gdzie było widać w ciemnościach w oddali morze Śródziemne. Ale na pierwszym planie pojawił nam się cypel Palomera, ładnie podświetlony z flagą katalońską na górze. Zdecydowaliśmy się, że wejdziemy na niego. Idąc w jego stronę spotkaliśmy czwórkę młodych ludzi z naszej grupy. Jedną z nich okazała się ta młoda para, co brali ślub tydzień przed nami. Poznaliśmy się wzajemnie, chwilę porozmawialiśmy i życzyliśmy sobie miłego wieczornego spaceru. Oni udali się w stronę miasta, a my zaczęliśmy wchodzić na cypel. Na samej górze było bardzo dobrze widoczne prawie całe oświetlone miasteczko Blanes. Było widać port, w oddali na górze podświetlone ruiny zamku, promenadę nadmorską i czarne morze. Nad nami świeciły gwiazdy. Po paru minutach zeszliśmy na dół i poszliśmy kawałek promenadą, potem skręciliśmy w uliczkę i udaliśmy się do hotelu. Gdy doszliśmy już do pokoju to zaczęliśmy szykować się do spania. Jak dobrze że to będzie wygodne spanie na łóżku a nie w autokarze! Nawet szybko udało nam się zasnąć. W końcu jutro tez jest dzień i pełno zwiedzania.

Mapka dnia dzisiejszego:
Obrazek
witki
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1231
Dołączył(a): 27.06.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) witki » 12.04.2008 13:44

Dzień 4 - 24.09 środa

Można powiedzieć, że się raczej wyspaliśmy. Dużo miejsca, wyciągnięte nogi, cisza na około. Po nocy spędzonej w autokarze to był luksus. Przygotowaliśmy się do wyjścia i zeszliśmy na śniadanie. Znów było widać kaprysy na minach niektórych wczasowiczów, a ja byłam nawet zadowolona. Była zupa mleczna, ser żółty i salami, do tego dżemy, bułki, herbata, kawa. Co tu dużo wymagać? I tak dobrze, że to nie jest typowe śniadanie europejskie - rogalik i mała kawka. Po zjedzeniu udaliśmy się na chwile do pokoju, aby przygotować plecaki na zwiedzanie Blanes.

Ale najpierw było spotkanie z nasza rezydentką w hotelu. Na spotkaniu dowiedzieliśmy się trochę o wycieczkach, które były już w cenie wycieczki, o tym, co możemy zwiedzić tu w Blanes i okolicach, co jest warte zobaczenia, itp., itd. Dostaliśmy broszury informacyjne i mapy miasta, aby się nie zgubić. Nasza rezydentka pani Dorota wyglądała na miłą osobę. Zapisywała osoby, które chciały się wybrać na wycieczki, ponieważ były one nieobowiązkowe. I tak na czwartek do Andory zapisało się bardzo mało osób, bo podobno nic ciekawego oprócz zakupów to tam nie ma, a nawet zakupy nie są już tak atrakcyjne jak kiedyś. Ale my chcemy pojechac i zobaczyć Pireneje. W sobotę wszyscy zapisali się na wyprawę do Barcelony i większość grupy na poniedziałek do Girony. Wiedzieliśmy, więc, które dni możemy przeznaczyć na zwiedzanie okolic na własną rękę. Chcieliśmy pojechać do Marinelandu na delfiny i zjeżdżalnie no i może jakieś miasteczko w okolicy? Nad tym się jeszcze zastanowimy. My się zapisaliśmy na wszystkie wycieczki, skoro mamy to w cenie. Warto zobaczyć wszystko, co można. Po tym spotkaniu wróciliśmy do pokoju po nasze rzeczy i udaliśmy się na miasto, aby poznać stare i nowe zabytki Blanes.

Obrazek

Na początek udaliśmy się tak jak wczoraj wieczorem w stronę placu Katalońskiego. Tylko, że dziś mogliśmy na spokojnie zobaczyć, co ciekawego jest na wystawach sklepowych, poszukać pamiątek, które nam się spodobają, i generalnie zobaczyć całe miasteczko spacerując po nim bez pośpiechu. Z hotelu udaliśmy się ulicą Anzelma Clavé w stronę placu Solidarności, a następnie skręciliśmy na Rambla Joaquim Ruyra. Tam znaleźliśmy sklep z pamiątkami i kupiliśmy sobie dwa malutkie talerzyki na oparciach: jeden z widokiem na Blanes, a drugi z Costa Brava. Po drodze również kupiliśmy sobie picie na spacerowanie, bo pomimo pochmurnego dnia było czasami słońce i wtedy było gorąco. A ponieważ czekało nas dziś dużo łazikowania to się przyda picie na drogę. Doszliśmy do placu Katalońskiego, gdzie na środku ronda była postawiona łódź rybacka, ładnie kolorowo pomalowana i z herbem Blanes. Wczoraj wieczorem jakoś nie zwróciłam na to uwagi.

Obrazek

Doszliśmy do plaży przy cyplu i Michał poszedł sprawdzić, jaka jest temperatura wody. Piasek, po którym chodziliśmy nie był taki miękki jak ten nasz nad Bałtykiem, lecz lekko żwirowaty. Skierowaliśmy się na cypel Palomera, skąd w dzień było więcej widać krajobrazu miasta niż wczoraj wieczorem.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Było około godziny 12.00. Ustaliliśmy dalszy plan zwiedzania i zeszliśmy na dół na promenadę. Skierowaliśmy się w stronę portu. Po drodze szliśmy promenadą o nazwie Passeig de Mar, gdzie wyrastały palmy z chodnika. Świetnie to wyglądało. Kawałek dalej był zrobiony taki mały ładny park, z dużą ilością drzew, palm, kwiatami, zielona trawką oraz fontannami i był tam również ogromny zardzewiały klucz i armata. Pewnie to jakieś zabytki miejscowe.

Obrazek

Obrazek

W pewnym momencie podeszły do nas dwie młode dziewczyny i po angielsku poprosiły o zrobienie im zdjęcia. Michał wziął aparat i dziewczyny zaczęły się ustawiać. Mówiły do siebie po polsku, a nas prosiły po angielsku, ha ha. W pewnym momencie Michał zapytał się ich, czy ma być widoczny na zdjęciu cypel, a one się zaczęły śmiać, że trafiły na Polaków. Ale nie były to osoby z naszej grupy. Śmieszna sprawa. Doszliśmy do końca tego parku, gdzie była przepiękna ławka z kamienia, z wyrzeźbionymi figurkami.

Obrazek

Przeszliśmy przez ulice, bo był kiosk z pocztówkami. Kupiliśmy kartki i znaczki, aby powysyłać do rodziny i przyjaciół kartkę z naszej podróży poślubnej. Trochę tego było! Udaliśmy się w dalsza naszą podróż po Blanes. Po drodze było kolejne rondo - tym razem z kawałkami kotwicy z kutra rybackiego. Przy rondzie była tabliczka z napisem "pamięci tym, co na morzu" - tak to zrozumieliśmy.

Obrazek

W końcu powoli zbliżaliśmy się do portu. Stało sporo łodzi zakotwiczonych, dużo tez było turystów w okolicach. Może, dlatego, że czasami odbywa się tam targ świeżych ryb prosto z połowów. Przeszliśmy się betonową promenada przy porcie i z niej zobaczyliśmy, że fajne wysepki są obok. Co prawda nie były one po drodze do ogrodu botanicznego, gdzie się wybieraliśmy, ale Michał koniecznie chciał tam iść. Zgodziłam się i zamiast w lewo poszliśmy w prawa stronę za portem. Przejścia dobrego to tam nie było, więc było trochę śmiechu i zabawy, aby się przedostać na wysepki. Ja w końcu zdjęłam buty, co by ich nie zamoczyć, ale okazało się, że kamienie, które były w wodzie nie nadawały się na spacerowanie po nich. Michał zaczął nagrywać moją przeprawę na kamerę, a sam próbował po kamieniach przejść suchą nogą. Udało mu się to, a ja również bez żadnego poślizgu doszłam sucha i cała na teren wysepek. Z tego miejsca było widać dalszy brzeg Costa Brava.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Michał postanowił wspiąć się na wysoką wysepkę. No i wspiął się. Wziął ze sobą kamerę i nakręcił widoki z góry. Ale był tez minus tej wspinaczki. Kamienie były bardzo ostre i mój małżonek cztery dni po ślubie już porysował obrączkę.

Obrazek

Chwile posiedzieliśmy sobie na słoneczku i po jakimś czasie wróciliśmy na trasę naszej wyprawy. Teraz kolej na ogród botaniczny. Droga do niego prowadziła krętymi uliczkami pod górkę. Troszkę czasu nam zajęło, aby się do niego dostać. Po drodze do ogrodu coraz to ładniejsze widoki były za nami, ponieważ wspinaliśmy się lekko pod górę i miasto powoli się wyłaniało w całości.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W końcu przed nami pojawiło się wejście do ogrodu botanicznego o nazwie "Mar i Murtra". Podobno rocznie ogród odwiedza około 300 tysięcy osób. Poszliśmy kupić bilety wstępu i w kasie panie zamiast wydać szybko bilet, bo kolejka była, zaczęły oglądać i podziwiać moje paznokcie. Fakt - były super, bo jeszcze miałam ślubny wzór i cyrkonie, itp. Nawet zawołały swoją koleżankę, aby je zobaczyła. Bardzo nas to zaskoczyło, że się nie przejmowały kolejką turystów, lecz na spokojnie sobie paznokcie oglądały. Nieźle. Weszliśmy do ogrodu, gdzie jest ponad 4 tysiące gatunków roślin. Służy ten ogród do badań botanicznych, nauki i śledzenia rozwoju roślin. Jest on usytuowany na terenie 15 hektarów. Założycielem ogrodu był Karl Faust w 1924 roku. Jest nawet jego popiersie w ogrodzie. Można znaleźć tu miedzy innymi piękną kolekcję kaktusów, roślin z Afryki Południowej i Ameryki Środkowej, rośliny tropikalne, palmy, cyprysy, eukaliptusy i wiele innych ciekawych okazów. Co prawda najładniejszy jest ogród jak to wszystko zaczyna kwitnąć, ale i tak było widać że jest cudny.

Obrazek

Obrazek

W środku ogrodu był niewielki staw, gdzie pływały sobie żółwie, wcześniej też minęliśmy oczko z kolorowymi rybkami. Szliśmy drogą ogrodu i doszliśmy do przepięknej studni, takiej typowej moim zdaniem prosto z Hiszpanii lub Meksyku.

Obrazek

Są tez rewiry w tym ogrodzie z roślinami trującymi, leczniczymi i aromatycznymi. Widzieliśmy również piękną kolekcje paproci. Idąc dalej w głąb ogrodu doszliśmy do starej wieży widokowej na skałach przy morzu, z której było widać brzegi wybrzeża Costa Brava - strome skaliste klify i małe zapraszające do zwiedzenia zatoczki.

Obrazek

Obrazek

A dalej doszliśmy do altanki w stylu romańskim. W końcu dawno, dawno temu ten region był pod panowaniem rzymskim. Z altanki było widać te skałki, na które wspinał się Michał.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po długim spacerowaniu po ogrodzie, nadszedł czas na wspinaczkę w stronę ruin zamku. Droga była kręta i strasznie wyczerpująca. Po drodze były schody, prowadzące na wyższy poziom ulicy i jednym takim skrótem poszliśmy, ale to nie był dobry pomysł. Były bardzo strome i dość męczące.

Obrazek

Po długim wspinaniu się wreszcie ujrzeliśmy wejście na górę Sant Joan. Po drodze do ruin zamku był mały kościółek Santa Barbara. Święta Barbara to patronka rybaków, strażnik miasta od ataków najeźdźców. Niestety kościółek był zamknięty i nie można było go zwiedzić, ale przez szklane drzwi można było zobaczyć, ze jest w środku wymalowany w łodzie rybackie. Jest on zaliczany do stylu romańskiego z XII wieku. Ruiny zamku i murów obronnych pochodzą z XIII w., a wieża strażnicza była ponownie odbudowana w XVI w. po zniszczeniach przez najazdy korsarzy i piratów Morza Śródziemnego. Jedną z takich pamiątek jest ogromna dziura w murze obronnym. Legenda mówi, że to właśnie kula piratów wybiła tą dziurę i tak pozostało do dnia dzisiejszego. Wieża służyła do lepszej obserwacji okolic i możliwości szybkiego ostrzeżenia o nadejściu wrogów. Dziś jest to charakterystyczny punkt Blanes oraz świetny punkt obserwacyjny i widokowy wybrzeża Costa Brava. Widać było w oddali jakieś góry.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Schodząc z góry Sant Joan było widać ładny kościółek, więc zdecydowaliśmy się podążać w jego stronę. Na zbliżeniu na kamerze znaleźliśmy również nasz hotel. To nie było takie trudne, gdyż obok hotelu jest cmentarz i łatwo było go zlokalizować. Na szczęście cmentarz nie jest widoczny z naszych okien i wyjścia z hotelu. Tak, więc udaliśmy się w dół miasta, korzystając również tym razem ze stromych schodów. Udało nam się dojść po jakimś czasie do tego kościółka. Wcześniej w XII w. był to pałac rodziny Blanes, a następnie w XIV w. odkupili go wicehrabiowie z rodziny Cabrera. W między czasie pałac Cabrera był używany jako koszary dla wojska i nieostrożne zachowanie żołnierzy spowodowało dużo zniszczeń. Również podczas walk z Francją cześć pałacu została zniszczona. Na chwile obecna została jedynie wieża dzwonnicza i fasada. Reszta została odbudowana po wojnie. Teraz jest to kościół parafialny pod wezwaniem Santa Maria. Obok kościółka były niesamowicie piękne schody, prowadzące do miasta i nadbrzeża.

Obrazek

Obrazek

Zeszliśmy nimi i doszliśmy do promenady nadmorskiej. Skierowaliśmy się w stronę ulicy Ample. Po stronie prawej minęliśmy plac Hiszpański, po lewej promenadę De Dintre, gdzie jest ratusz miejski oraz codziennie rano odbywa się targ owoców i warzyw. Kierowaliśmy się dalej w stronę placu Solidarności, a po drodze był kolejny zabytek Blanes - gotycka fontanna. Kazała ją wybudować córka Cabrera na początku XV w. Jest ona ośmiokątna, zbudowana ze starożytnych kamieni, piękny, starannie przygotowany grzebień, postacie ludzkie z irracjonalnymi głowami wyrzeźbione oraz znak Cabrerów. Możemy ją uważać za wybitne i wyjątkowe dzieło sztuki. Przed paru laty mieszkańcy Blanes chcieli ją przenieść w inne miejsce żeby podziwiać ja ze wszystkich stron, ale z powodu swojego wieku i pod względem technicznym było to raczej niemożliwe. Mogłaby się rozsypać. Była już godzina 16.00, i powoli zaczynało nam burczeć w brzuchu. Kolacja dopiero po 19.00, więc trzeba było przetrwać.
Wróciliśmy do hotelu, ale ponieważ było jeszcze trochę czasu do kolacji, to poszliśmy znów do miasta posiedzieć sobie na plaży. Razem z nami siedziały na plaży mewy. Było ich całe mnóstwo. Potem doszły również gołębie. Gdy się energicznie wstawało to cały ten ptaszyniec zbierał się do lotu i wyglądało to super. Ale zaraz wracały i tak się z nimi drażniliśmy. Wracając do hotelu znaleźliśmy po drodze lodziarnie i kupiliśmy sobie loda. Okazało się, że są pyszne!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po kolacji znów wybraliśmy się na spacer. Tym razem krótki, gdyż czeka nas jutro wczesna pobudka - chyba około 5.00, bo jedziemy do Andory.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Mapka miasta Blanes z zaznaczoną trasa naszego dzisiejszego spaceru:

Obrazek
Dusia
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 206
Dołączył(a): 28.05.2003

Nieprzeczytany postnapisał(a) Dusia » 14.04.2008 12:31

Pięknie! Ile fotek!I jak dokładnie!
Super! Pisz dalej, czekam!!!
witki
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1231
Dołączył(a): 27.06.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) witki » 14.04.2008 12:40

Już myślałam, że nikt nie czyta, bo milczycie :(
Dziś pewnie wrzucę Andorrę.... tylko foty musze poskanować i do żaby dodać :wink:
U-la
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2268
Dołączył(a): 10.11.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) U-la » 14.04.2008 13:12

Ależ mi sie w tym ogródku ;) :D:D:D:D podobało!!! Pięknie! Nigdy nie odpuszczam ogrodom gdziekolwiek jestem :lol:
I skałki też cudne. I woda. No super!

Witki - ty potrzebujesz wspomagania w pisaniu???? No dobrze, to będę meldować, że jestem i czytam!!! :lol:
witki
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1231
Dołączył(a): 27.06.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) witki » 14.04.2008 14:52

shtriga napisał(a):No dobrze, to będę meldować, że jestem i czytam!!! :lol:


Trzymam cię za słowo Ulcia!!!! :wink: :wink:
witki
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1231
Dołączył(a): 27.06.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) witki » 14.04.2008 15:22

Dzień 5 - 25.09 czwartek

Ta poranna pobudka to jest bardzo mecząca rzecz, ale na szczęście jak już wsiedliśmy do autokaru, można było się ułożyć i dalej pospać. Tym bardziej, że większość siedzeń była wolna, bo nie wszyscy zdecydowali się na wyjazd do Andory. Może to wczesne wstawanie ich odstraszyło? Albo opowieści rezydentki, że nic ciekawego tam nie ma. Zanim wsiedliśmy do autokaru dostaliśmy suchy prowiant na drogę - zamiast śniadania.

O tej porannej porze był mały ruch na drodze to i kierowcom dobrze się jechało. Jak już słońce zaczęło grzać przez szybę, to się przebudziłam. Byliśmy już w okolicach Pirenejów, na zewnątrz były bardzo ładne widoki. Zbliżaliśmy się do tunelu o długości 5 kilometrów pod masywem górskim o nazwie "Del Cadi". Niesamowita sprawa i wrażenia. Za tunelem autokar się zatrzymał na mały postój na poranną kawę i skorzystanie z toalet. Po jakichś 15 minutach ruszyliśmy dalej w drogę. Ponieważ większość pasażerów się już obudziła, przewodniczka najpierw poopowiadała nam o Pirenejach, o historii tych gór, a potem włączyła nam film o Andorze. Ja w miedzy czasie kręciłam kamerą okoliczne widoki, które były bardzo ładne. Niby góry, a jednak każde są inne. Potem chyba dalej poszłam spać, bo części drogi nie pamiętam. Michał siedział po drugiej stronie korytarza - przynajmniej mógł sobie wyciągnąć nogi podczas spania.

Około godziny 10.00 dojechaliśmy już do stolicy Andory - Andorra la Vella. W mieście było tylko 16 oC, czyli w porównaniu do dnia wczorajszego raczej chłodno. Na szczęście słońce świeciło i zapowiadało się ocieplenie. Autokar zaparkował na parkingu niedaleko supermarketu, gdzie można było zrobić zakupy. My najpierw poszliśmy sobie pozwiedzać miejscowość. Przez miasto, które położone jest w dolinie - co prawda ono i tak mieści się około 900 m n.p.m. i wokół otaczają je Pireneje, przepływa rzeka Valira. Jest to główna rzeka w Andorze, która ma sporo dopływów. Śmieszne jest to, że Andora jest nieco mniejsza od Warszawy.

Obrazek

Obrazek

Na głównych ulicach najbardziej widoczne są banki i różne firmy, ponieważ w Andorze istnieją korzystne prawa podatkowe i celne, stwarzające dogodne warunki do rozwoju handlu międzynarodowego. Co roku Andorę odwiedza ponad 10 milionów turystów, kuszonych przez zimowe i letnie kurorty oraz możliwość zakupów w sklepach wolnocłowych. Jednak ostatnio zakupy tracą na atrakcyjności, wskutek zarówno rosnącego otwarcia gospodarki francuskiej i hiszpańskiej, co doprowadziło do większego wyboru towarów i obniżenia cen jak i wejścia do obiegu Euro. Teraz też jest odrobinę taniej, ale to nie jest już taka duża różnica cenowa.

Obrazek

Obrazek

Przeszliśmy sobie główną arterią stolicy, zachodząc po drodze do sklepu z pamiątkami i pocztówkami. Standardowo kupiliśmy pocztówki do albumu ze zdjęciami oraz staliśmy się właścicielami super magnesu na lodówkę. Idąc ulicami można było zobaczyć otaczające miasto góry, co fajnie wyglądało. Skierowaliśmy się w stronę marketu, przy którym stał nasz autokar. Pomimo małej różnicy cen chcieliśmy zobaczyć, co jest ciekawego i wartego kupienia jako pamiątka. Znaleźliśmy bardzo ładne, efektowne butelki sangrii, które idealnie nadawały się na prezenty dla naszych rodziców. A ponieważ były z kastanietami to i dla siebie kupiliśmy, żeby mieć ładną pamiątkę z naszej podróży poślubnej.

Obrazek

Znalazłam również szczotkę do włosów, więc kupiłam ją, bo przecież zapomniałam zabrać swojej. Jeszcze kupiliśmy sobie sangrię w kartonach do picia na miejscu w Blanes, jakieś owocowe gumy Orbit, których nie ma na naszym rynku, kasety do kamery i wyszliśmy ze sklepu. Widzieliśmy w miedzy czasie jak część naszych podróżnych szalało w sklepie i całe wózki alkoholu wywozili. Chyba umiaru nie znają.

Obrazek

Obrazek

Standardowo autokar nie ruszył o czasie, bo część pasażerów się spóźniła. Czekając na nich rozmawialiśmy sobie z kierowcami i dogadałam się, że jak już wyjedziemy to mogę do nich przyjść z kamerą i trochę pokręcić sobie drogi i trasy przez Pireneje. Tak więc gotowa do filmowania usiadłam na fotelu obok kierowcy i zaczęłam kręcić jeszcze w mieście, jak i po trasie. Dowiedziałam się, że w Andorze jest siedem gmin i w każdej z nich policjanci mają inny kolor koszul. My wiedzieliśmy tylko dwa rodzaje: czerwone i niebieskie. Jeszcze zanim wyjechaliśmy z Andory kierowcy zatrzymali się na stacji benzynowej, bo paliwo różniło się w cenie z tym co było w Hiszpanii. Oczywiście było tańsze, i to spora różnica była, coś około 0,5 EUR na litrze. Gdy tak siedziałam u kierowców Michał w tym czasie sobie drzemał. Ja z kolei widziałam miedzy innymi starą drogę przez Pireneje, gdzie teraz jest tunel. Droga głównie składała się z samych serpentyn i zakrętów. Już w Hiszpanii podczas drogi były z dalszej odległości widoczne góry sanktuarium Montserrat. Odróżniały się od innych, bo one maja nietypowe zakończenia. Niestety tym razem nie uda nam się podjechać zwiedzić sanktuarium, bo za mało dni jesteśmy na miejscu, a to wyprawa całodzienna. Następnym razem....

Do Blanes dojechaliśmy około 15.00. Aby nie stracić za bardzo dnia wyszykowaliśmy się i poszliśmy popływać w morzu. Wzięliśmy ze sobą aparat do robienia zdjęć pod wodą.

Obrazek

Obrazek

Nawet nie było sporo ludzi na plaży. Weszliśmy do wody i Michał popłynął do małej wysepki. Było widać dno, bo taka czysta woda. Ja zostałam bliżej brzegu. Z resztą woda strasznie słona i nie można było poszaleć.

Obrazek

Obrazek

Po wypróbowaniu aparatu zdecydowaliśmy się, że wracamy do hotelu i popływamy sobie w basenie. Również i na basen wzięliśmy sobie aparat i porobiliśmy tam zdjęcia pod wodą. Śmieszna sprawa. Popływaliśmy sobie i przed 19.00 wróciliśmy do pokoju, co by się przebrać na kolację.

Obrazek

Obrazek

Dziś zrezygnowaliśmy ze spaceru wieczornego. W końcu bardzo wcześnie rano dziś wstaliśmy i jutro też jest dzień. Ale ponieważ kupiliśmy sobie sangrię w Andorze zdecydowaliśmy, że posiedzimy chwilkę na balkonie i ją wypijemy. Kieliszki załatwiliśmy sobie w barze na dole. Gdy już szykowaliśmy się do spokojnego wieczoru dostaliśmy sms-a od taty Michała. Tekst w tym sms-ie od razu sprawił, że ta sangria to dobry pomysł, co by świętować. A było co! Otóż tata napisał, że bank przyznał nam kredyt na mieszkanie i wszystko jest już załatwione! Hura! Będziemy mieć własne mieszkanko. Bardzo się oboje z tego ucieszyliśmy. Po krótkim świętowaniu poszliśmy szczęśliwi i pełni wrażeń spać.

Mapka trasy w dniu dzisiejszym:

Obrazek
Lidia K
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3519
Dołączył(a): 09.10.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) Lidia K » 15.04.2008 12:32

Witki,

aż się wierzyć nie chce, że po pięciu latach można odtworzyć dzień po dniu godzina po godzinie. Jak to dobrze jednak robić notatki i spisywać wspomnienia.

Fajnie sobie popodróżować z Wami :D :D :D .

Miałam cichą nadzieję, że z Andory będzie kilka widoków gór.

Zdjęcia były skanowane z papierowej wersji czy z kliszy?

Gratulacje za drugie miejsce w konkursie wiosennym, a tu rozpoznaję bardzo ładne ujęcie, które wzięło udział w konkursie Podróży Cromaniaków.

Pozdrawiam Lidia
witki
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1231
Dołączył(a): 27.06.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) witki » 15.04.2008 13:36

Lidio, dziękuję za gratulacje :wink: :wink: :wink:

Póki co to jeszcze jeden dzień mam gotowy - opisany Marineland, a od 7 dnia (tu będzie Barcelona) będę musiała sobie wszystko przypomnieć i odtworzyć, na szczęście mam dłuuugi film video i jeszcze dobrą pamięć (zwłaszcza do mniej ważnych rzeczy).

Mnie też się wydawało, że więcej zdjęć zrobiłam w czasie drogi, ale jednak wszystko jest na filmie :(

Zdjęcia są skanowane z papieru Fuji na skanerze Canona (nie mylić z Fidżi hihihi).
Jest też troche zdjęć z cyfrówki znajomych, te same ujęcia ale jakość lepsza :wink:
Lidia K
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3519
Dołączył(a): 09.10.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) Lidia K » 15.04.2008 13:57

Zapytałam o skanownie, bo zauważyłam różnorodną jakość zdjęć. Macie piękną pamiątkę, może warto byłoby poskanować fillmy.

Ja ze skanów papierowych byłam zadowolona dopóki nie zrobiliśmy skanów filmów. Robiliśmy je w dwóch różnych zakładach fotograficznych i przekonaliśmy się, że trzeba korzystać z wcześniejszych dobrych opinii zaawansowanych fotoamatorów. Różnica była ogromna jakości skanów i kolorystyce. Robiliśmy najmniejszą rozdzielczość bo to i tak tylko do oglądania na komputerze. Warto było, jakość skanów z filmu i jakość skanów ze skanera wyraźnie na korzyść skanowania filmów.


Wasze zdjęcia robione były lustrzanką? Jeżeli tak to tym bardziej warto zrobić skany.

Pozdr
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Relacje wielokrajowe - wycieczki objazdowe


  • Podobne tematy
    Ostatni post

cron
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone