Loro Park, czyli dookoła wyspy.
Ostatnim tzw. żelaznym punktem jaki pozostał nam do zobaczenia na Teneryfie był Loro Park - dosyć spore zoo - nazywane także parkiem papug, w którym główną atrakcją są jednak pokazy morskich ssaków: delfinów, orek i lwów morskich. Eskapada do Loro wypadła nam w czwartek - dziewczynki dopominały się o obiecaną wycieczkę na spóźniony dzień dziecka. Po wulkanicznych przebojach podwójnie na nią zasłużyły...
Park położony jest na peryferiach Puerto de la Cruz - na północ od La Calety. Jadąc do Puerto przez Santa Cruz nakłada się więc drogę, ale za to pomyka się cały czas po autostradzie.
Wyjechaliśmy ok. 9.30 - chcieliśmy dotrzeć na miejsce jak najwcześniej, bo słyszeliśmy, że można tam spokojnie pobujać się przez wiele godzin...
Autopista poprowadziła nas komfortowo do Puerto de la Cruz - drugiego co do wielkości miasta Teneryfy. Oznaczenia drogowe kierunkujące na Loro pojawiły się wtedy, kiedy trzeba, w tą stronę nie błądziliśmy...
O 11.00 wjechaliśmy na parking przed Loro - było na nim sporo autokarów, a dookoła mnóstwo miejscowej dzieciarni (pewnie na wycieczkach przed końcem roku). W kasie nabyłem dwa bilety po 31 euro (dzieciaki nie płaciły) i weszliśmy...
Na początku przestudiowaliśmy dokładnie plan parku - dużo tu różnych alejek, cichych zakątków...
Loro jest największym skupiskiem papug w niewoli na całym świecie - dla ornitologów to pewnie wielka rewelacja, dla mnie osobiście średnia - papugi są owszem sympatyczne i kolorowe, ale siedzą w klatkach z gęstej siatki - nie ma nawet jak fotki zrobić... Zaraz przy wejściu była jedna "funkcyjna ara" - gościom robi się w jej towarzystwie zdjęcia, które można następnie kupić przy wyjściu za parę euro...
Pierwsze nasze kroki skierowaliśmy do akwarium - pooglądaliśmy skrzydlice, rybki nemo w otoczeniu koralowców i inne podwodne dziwadła - wróciły nam egipskie wspomnienia...
W tunelach nad głowami pływały też rekiny - dla dzieciaków takie akwarium to chyba fajna sprawa (naszym się podobało), ja generalnie jednak za klimatami w stylu zoo nie przepadam - nie dlatego bynajmniej, że jestem jakimś animalsem... po prostu strasznie to sztuczne jest... Tak, macie rację - biedny, maltretowany przez własne dzieci (i żonę!) Tatuś...
Po wyjściu z akwarium wstąpiliśmy do tzw. Planety Pingwinów , popatrzeć na te sympatylne i ... jak widać na załączonym obrazku - uczuciowe zwierzaki...
Po zaliczeniu szklanych klatek dotarliśmy w końcu do basenu w którym odbywają się pokazy lwów morskich. Ponieważ do występu było jeszcze ze 40 minut, zamówiliśmy w knajpce coś na ząb... W pobliżu był też wybieg goryli - nic ciekawego.
Lwy dały jednak super czadu - naprawdę świetnie się bawiliśmy na tym pokazie.. inteligentne bestyjki...
Trenerzy mają z nimi więź jak z dziećmi...
Potem przyszła pora na delfiny - delfinarium w Loro też jest oczywiście naj... i niech tam sobie będzie...
Delfinki w każdym razie też pokazały parę ciekawych numerów... a po każdym numerze rybka...
Lubimy się - to widać...
W dobrym towarzystwie...
Mission Impossible...
Trenerzy do komunikacji z nimi używają najczęściej gwizdków. Ciekawe, że w czasie tego występu nie wolno było nic jeść na trybunach - czy delfiny lubią także czipsy...?
Zaraz po delfinach zaczynał się pokaz orek - te zwierzaki są wielkie i ... ociężałe. Ich występ podobał mi się najmniej.
Po orkach był jeszcze Loro Show (dokazywały na nim ary - gadały, jeździły na rowerach, liczyły coś tam i ... latały niziutko nad głowami - ale ta dzieciarnia piszczała...).
Drapieżne kociaki (tygrysy, jaguary), koło których co jakiś czas przechodziliśmy spały sobie w najlepsze... albo więc wykastrowane albo... hmm... na barbituranach lecą... żeby nie zwariować.
Tylko aligator się uaktywnił...
Na samym końcu obejrzeliśmy w kinie film o różnych parkach narodowych na świecie.
I tak zleciało nam nie wiadomo kiedy 7 godzin - z parku wyszliśmy zadowoleni kilka minut przed 18.00. W sumie to bowiem fajna atrakcja dla całej rodziny...
W powrotną stronę podkusiło mnie, żeby pojechać inną drogą - na Guia de Isora, no i wrąbałem się w przedmieścia Puerto... Pokręciłem się tu trochę - wracaliśmy pół godziny dłużej, mimo, że droga znacznie krótsza.
Tego dnia przejechaliśmy jednak dokładnie całą drogę dookoła wyspy ...
CDN