Budzi mnie delikatne kołysanie.
Wiem, że nie muszę się dziś nigdzie spieszyć.
Mogę leżeć w koi ile tylko mam ochotę.
Ale przecież nie uleżę.
Chwila i już wstaję.
Kapitan też.
Stomorska wydaje się jeszcze spać.
Idę po świeże pieczywo do śniadania.
Po drodze mijam taki obronny zakątek.
Przed dziewiątą na stole pojawiają się pierwsze śniadaniowe przysmaki.
Pieczone przeze mnie mięso, wędzony przed wyjazdem ser, warzywa.
Jajecznica z jajek od wolno biegających kur karmionych własnym ziarnem a nie karmą jeszcze się smaży na dole.
Do tego własnoręcznie robione dżemy.
Można dobrze zjeść.
Dziś wszystko powoli gdyż musimy chwilę posiedzieć w porcie.
Idzie burza.