To bardzo dobrze. Nie dla mnie “riviery” tego świata. To, czego szukam, znajduję na uboczu, za zakrętem, ukryte.
Czerwiec 2021. Krążę nad wyświetlającą się na monitorze mapą: jak kruk szukam mojej samotni. Nieśmiało scrolluję coraz dalej na południe - a na drugiej zakładce otwieram stronę MSZ… Wysyłam Pegmana na zwiady to tu, to tam. Kotorski fiord przecudny. Mieszkałabym - ale młodzież upiera się, że takie plaże - to nie plaże. Skaczę zatem nad pełne morze - Budva - co za tłumy! Kolejne miejscowości - nie lepsze. Same kurorty. Mina mi rzednie. Obrażona odwracam się od mapy. Ale dam jeszcze szansę Airbnb. Przeklikuję kilka stron i nagle jedno ogłoszenie przykuwa moją uwagę. Fotka przedstawia biały komplecik z wyginanych metalowych prętów: okrągły stolik i cztery krzesełka. Resztę kadru ujętego w ramy skałek i strzelistych cyprysów wypełnia błękit morza i nieba. Olśnienie! Jak filmowy kadr z “utalentowanego Pana Ripley’a”! Chcę wypić kawę przy tym stoliku! Sprawdzam warunki rezerwacji: tanio, długi okres możliwości rezygnacji. Sprawdzam miejscowość: słówko “Do” w nazwie “Perazica Do” oznacza “wieś” - to cieszy mnie niezmiernie. Jeden sklepik, jedna knajpka na plaży. Aż zanadto! A ta plaża: półksiężyc bielutkiego żwirku i kamyków rozpostarty u podnóża monumentalnego urwiska skalnego. Pocztówka!
Klikam, rezerwuję.

Rozglądam się za noclegiem gdzieś po drodze. Włączam Booking.com, wyszukiwanie na mapie, i znów wzlatuję - tym razem nad Panońską Nizinę. Szeged? Subotica? A może ukochana Rumunia? Timisoara? I tak leciałam na wschód i leciałam, aż niziny ustąpiły górom. Wreszcie, już w objęciach Masywu Semenic, znalazłam miejsce idealne: Dom Myśliwego we wsi Ciudanovita.

Ruszajmy zatem. Długa droga przed nami.

Hot dogi w Barwinku. Roboty drogowe na Słowacko-Węgierskim pograniczu - nie wiedzieć jak i kiedy znaleźliśmy się w Gonc. Czyżbyśmy jechali do Babadag? Nie mam nic przeciwko temu! Zawracamy na drogę na Miskolc, ale na rondzie w Halmaj znowu zonk - policja każe jechać w lewo… Czy nas to martwi? Skądże znowu!
Ustępują poranne mgły, a pofalowany horyzont cały w złocie zbóż. Słoneczniki grzecznie wypatrują słońca - stroszą swoje żółte pióropusze. Za chwilę ukazują się nam porośnięte winoroślą wzgórza - planujemy spacerek po Tokaju.
Mam sentyment do Cisy - wspomnieniami przenosi mnie we wzgórza Rumuńsko-Ukraińskiego pogranicza - do Brebu. Ale nam trzeba jechać na południe.
Do Rumuni wjeżdżamy przejściem w Bors. W Oradei znów odbijamy na południe. Burczy nam w brzuchach. Myślę o rumuńskiej śmietanie, o sarmalach… Zajeżdżamy do restauracji Ancora za miejscowością Salonta. To był BARDZO dobry pomysł i BARDZO dobry wybór. Zjadamy zupę rybną, gulasze, sarmale z polentą, naleśniki i czekoladowe ciasto. Pyszności.






Mijamy Arad. Architektura mnie zachwyca. Postanowione: musimy do Aradu jeszcze kiedyś powrócić. Autostrada mija bokiem Timisoarę, zjeżdżamy na Lugoj. Droga do Resity przecudna. Mijamy urocze, kolorowe wioski. Co jeden domek to piękniejszy. Och i Ach i… stop.
Skończył się asfalt.
Nawigacja mówi: prosto.
Ale “prosto” to jest jakby... po szutrze i mocno pod górę…
SMS do gospodarza: cóż począć?
Odpowiedź jest pytaniem: a jakim samochodem jedziecie?
hmmm...



Nasz C5 daje radę. Ja cała spięta, dobrze, że nie wyrwałam uchwytu od drzwi. Najpierw powolna wspinaczka - potem turlamy się połoninami - na koniec ostrożnie zjeżdzamy do Ciudanowity.
Gospodarz oprowadza nas po domu. Tu jest jakby… luksusowo.






Do dyspozycji mieliśmy kamienny domek z trzema sypialniami, ocienione winoroślą patio, położony po jego drugiej stronie, także kamienny salon z kuchnią i… OMG, zawieszony nad wartkim strumieniem taras!
Ja tu zostaję! Ja nigdzie nie jadę!
Gospodarz częstuje bimbrem, melonami. Z dumą pokazuje swoje myśliwskie trofea.



Zapada zmrok, na tarasie rozświetlają się girlandami światełek. Gdzieś znad Banatów nadciąga burza. Lubię spać, kiedy pada deszcz.
Poranek jest rześki - wstaję dużo wcześniej niż reszta i udaję się na spacer. Drogą, którą wczoraj tu przyjechaliśmy, porykując, schodzi krowa. Na rozdrożu obok naszego domku zatrzymuje się na chwilę i za chwilę rusza dalej - w górę jednej z trzech łączących się tu dróg. uf.
Na wiejskim placyku przysiadam przy kapliczce. Zaglądam za cmentarny płot.
Pora wracać, budzić rodzinkę i ruszać w dalszą drogę.
Ale naprawdę żal mi opuszczać to miejsce.






Ciudanovita na jeszcze jedno, owiane grozą oblicze.
Kto wie jakie?