Część 5. Pobyt
Dzień 1. Dzień przyjazdu.
Od dnia rezerwacji, miejsce naszego pobytu zmieniało się 2 razy. Za pierwszym razem było dla nas za mało miejsca, a za drugim błąd w kalendarzu (podwójna rezerwacja). Nie martwiliśmy się tym, gdyż na tutejszym forum przeczytaliśmy, iż często się to zdarza, ale nie zostawią cię na pastwę losu i znajdą inny apartament.
Późnym popołudniem zajechaliśmy pod apartament. Gospodarze pomogli zaparkować samochody, a po przywitaniu się, zostaliśmy oprowadzeni po pokojach. Sprawy kwaterunkowe załatwialiśmy z kobietą. Mówiła tylko w swoim ojczystym języku, ale co nieco można było domyślić się. Domek posiadał 2 kwatery. Na parterze salon z aneksem kuchennym, 1 sypialnia i WC z łazienką. Na pierwszym piętrze 1 sypialnia, 1 pokój z klimą, kuchnia z tarasem, WC z łazienką. Za klimę i pralkę osobna opłata 10 euro za dzień. Trochę zdziwieni, bo mieliśmy być w dwóch pokojach na jednym piętrze, poszliśmy po rzeczy. Uzgodniliśmy, że my na górze, a szwagier na parterze. Zrobiło się ciemno, toboły zostały wniesione, poszliśmy uregulować za pobyt.
Kobieta wyciągnęła stolik, 3 krzesła i flaszkę z jakimś trunkiem. Usiedliśmy. W swoim zeszycie zaczęła liczyć ilość dni, dodawać w słupku i podała nam kwotę do zapłacenia. Zrobiliśmy wielkie oczy
i spojrzeliśmy na siebie. Ona jeszcze raz policzyła. Wyszło to samo. Hmm... Zaczęliśmy tłumaczyć, że mieliśmy mieć gdzie indziej apartament i mieliśmy płacić po 10 euro od osoby, a tutaj jest zupełnie inna kwota. Przyniosła telefon i gdzieś zadzwoniła. Rozmawiała donośnym głosem, prawie krzycząc. Tak szybko mówiła, że nie mogliśmy nic zrozumieć. Po odłożeniu słuchawki wytłumaczyła nam, że tam miał być jeden apartament, a tutaj są dwa. Za parter mieliśmy zapłacić 60 euro (5 miejsc do spania), a za górę 50 euro (4 miejsca do spania) + opcjonalnie 5 za klimę i 5 za pralkę. Poirytowani powiedzieliśmy, że musimy to skonsultować z komisarkami
(tak nazwała nasze żony).
Po długiej dyskusji i przeanalizowaniu za i przeciw (w końcu za 2 apartamenty 70 euro to by była super okazja), poszliśmy dogadać się. Uzgodniliśmy, że weźmiemy tylko parter. Mimo, że jest tylko 5 miejsc do spania. Mieliśmy ze sobą dmuchane materace i dwoje dzieci będzie na nich spać. Zgodziła się. Zapłaciliśmy 60 euro + 10 euro za dwoje dzieci na "dostawce". Poprosiliśmy jedynie o dodatkowe pościele. Otrzymaliśmy je.
Suma sumarum płacimy po 10 euro za osobę.
Zresztą i tak nie mieliśmy wyjścia, była już noc. A niech tam......
Najgojsze było to, że musiałem wszystkie, częściowo rozpakowane toboły znieść na dół. Tutaj nie było klimatyzacji, a gospodyni zapewniała nas, że nie jest potrzebna. W apartamencie znajdowała się lodówka, kuchenka, garnki, sztućce, telewizor z sat. Przed domkiem do dyspozycji mieliśmy stolik z parasolem i kamienny grill. Na początku był to stolik plastikowy, ale powiedziała nam, że skoro jest nas siedmiu, to kupi coś większego.
Dodatkową niespodzianką, zaoferowaną nam przez gospodynię były ptaszki w klatce. Powiedziała nam, że rano ładnie śpiewają. Oby tylko nie o 5.00
Zmęczeni po pełnym przygód dniu położyliśmy się spać.
Dzień 2.
W nocy obudziły nas grzmoty. Trzaskało, błyskało i lało. U nas po burzy ładna pogoda jest, więc tu też mieliśmy nadzieję, że będzie.
Rano okazało się, że nadzieja matką głupich jest. Gęste chmury, wiatr, chłodno. Od czasu do czasu kropiło. Nota bene tubylcy cieszyli się z takiej pogody, bo wcześniej nie szło wyrobić dwóch minut na słońcu.
Oto nasz apartament:
To widok ze schodów na Split (tam daleko i po prawej) i na gaj oliwny
Poszliśmy zapytać, gdzie znajduje się wulkanizator. Trzeba było coś zrobić z tym kołem. Na szczęście mieści się w Trogirze, na wylocie do Splitu.
Popołudniu ruszyliśmy na Trogir, na rozeznanie terenu. Zaczęło się przejaśniać, ale wiatr nadal wiał. W połowie drogi stanęliśmy w korku. Chyba wszyscy turyści uciekali w popłochu z wyspy
. Po kilkunastu minutach stania, stwierdziliśmy, że parkujemy i dalej idziemy pieszo.
Na nabrzeżu przycumowany był jacht, którym chcieliśmy popłynąć do Dubrownika, ale nie wiem czemu jakiś majtek z szerokim karkiem nie chciał nas wpuścić na pokład
Przeszliśmy nabrzeżem do twierdzy Kamerlengo
a później zwiedzaliśmy starówkę, z jej wąskimi uliczkami
Po drodze znaleźliśmy bank, gdzie wymieniliśmy euro na kuny. Obowiązkowe były też lody. Doszliśmy do rynku. Ze szwagrem postanowiłem pójść do wulkanizatora. Miał być 200m z tego miejsca. Szliśmy, szliśmy.... i nic. Zatrzymałem radiowóz i zapytałem się gdzie jest "Auto Antonio", bo tak oni nazywali się. Powiedział, że jeszcze 200m prosto (uwaga po chorwacku prosto to pravo). Podziękowaliśmy i ruszyliśmy dalej. Minęliśmy 200m i nic. W pobliżu był jakiś warsztat samochodowy, więc znowu na spytki. Okazało się, że jeszcze kawałek i będzie po lewej stronie (dobrze, że nie powiedział, że za 200m). Jest - "Auto Antonio". Wchodzimy, gadu gadu we wszystkich językach świata, łącznie z migowym. Podałem mu rozmiar opony. Pokiwał głową, podszedł do lady i zaczął wydzwaniać. W międzyczasie zapytał się - gdzie to się stało?, a my, że na wyspie. Odpowiedział - aha - i z jego miny odczytać można było, że nie jesteśmy jego jedynymi klientami z tego miejsca. Pierwszy wykonany telefon i nic. Drugi - to samo. Za trzecim okazało się, że są 2 sztuki. Padło oczywiste pytanie - ile? 600 kun za 2 używane opony, 200 za naprawę felgi i 140 za robociznę. Razem 940 kun - ok.430 zł. Nie miałem wyjścia i umówiłem się, że następnego dnia przywiozę koło.
cdn ...