cd Część 4. No to ruszamy.
Czechy.
Przez granicę przemknęliśmy prawie jej nie zauważając (w końcu jesteśmy w Schengen). Chyba był tam znak stopu, ale nie pamiętam. To 311 kilometr naszej podróży. Kierowaliśmy się do miejscowości Cervena Voda drogą nie 43, lecz jakąś gorszej kategorii. Była wąska, ze stromymi podjazdami, ale krótsza. Tam na stacji benzynowej ATAC OIL, po lewej stronie drogi, kupiliśmy winietę. Koszt 330 Kc (49,50 zł), ważną jeden miesiąc (więc ważna w drodze powrotnej). Składa się z dwóch części. Jedna węższa, to pokwitowanie, które trzeba zachować wraz z paragonem do ew. kontroli. Na jej odwrocie należy wpisać nr rej.samochodu. Drugą kwadratową, która jest dwustronnie zadrukowana, nakleja się od środka samochodu, w dolnym prawym narożniku, nad nr rej. (gdzieniegdzie czytałem, że ludzie naklejali ją od zewnątrz, bo takie sprawiała wrażenie). Skąd o tym wiedziałem?. Ano podszedłem do innych samochodów i paznokciem drapałem, by sprawdzić, z której strony szyby jest u nich naklejona.
Na tej stacji kupiłem jeszcze rozdzielacz do zapalniczki za 172 Kc i o dziwo mogłem zapłacić kartą. W samochodzie oprócz gniazdka zapalniczki mam drugie, które od samego początku nie działało.
Do tej pory musiałem co pewien czas przełączać lodówkę na GPS, do momentu, aż się GPS nie naładował.
Dalej do Bukovic drogą nr 11. W pewnym momencie zauważyłem, że lodówka przestała działać. Okazało się, że przepalił się bezpiecznik, a winowajcą był tandetny rozdzielacz. Na szczęście na tablicy bezpieczników był jeden zapasowy. Nie przygotowałem się na coś takiego i następnym razem muszę pamietać o zabraniu kompletu bezpieczników.
Pozostało mi ręczne przełączanie wtyczek.
Następnie kierowaliśmy się na Olomouc drogą, która co chwilę zmieniała numer z 43 na 368, 369, 44, aż w końcu przeistoczyła się w ekspresową E442. Na tej drodze samochód wydawał dziwne dźwięki, pochodzące od kół. Ta nawierzchnia jakaś taka dziwna była.
W Vyskov'ie wlecieliśmy na autostradę D1. W Brnie skręciliśmy w lewo na autostradę D2. Przed Hustopece zjechaliśmy z autostrady. Kierunek na przejście graniczne z Austrią w Mikulov'ie. Tam zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej Shell, na siusiu za opłatą i dolałem ropy za 590,00 Kc. Zapłaciłem kartą. 1 litr Diesel kosztował 35,10 Kc (5,097 zł/l). Później okazało się, że było to najdroższe paliwo w całej wyprawie.
Ok. godz. 14.00, po krótkiej przerwie, wznowiliśmy podróź. Po 519 km jazdy przed nami Austria.
Austria.
Naczytałem się, że policja austriacka sprawnie wyłapuje gapowiczów. Pamiętając o tym szybko chieliśmy kupić winietę. Po przejechaniu opustoszałych budynków straży granicznej skręciliśmy w prawo, na parking obok sklepu bezcłowego. W oddali widać było kilka radiowozów i grupkę policmajstrów. Na parkingu podszedł do nas jakiś Polak, który wracał do Polski i chciał nam sprzedać jeszcze ważną winietę, którą chyba trzymał w zębach. Miała nienaruszone zabezpieczenie. Polak potrafi.
Chciał ją nam sprzedać za 5 euro. Koszt nowej to 7,70. Wdał się w rozmowę ze szwagrem, a ja poszedłem do sklepu, aby kupić nową. Okazało się, że tutaj nie sprzedają winiet, tylko kilkaset metrów dalej, też po prawej stronie, w mniejszym sklepiku na stacji BP.
Pojechaliśmy do niego i tam nabyliśmy drogą kupna winietę 10-cio dniową za wspomniane już 7,70 euro (25,10 zł.). Tutaj już nie było wątpliwości, z której strony szyby ją nakleić i w jakim miejscu (nadruk po jednej stronie).
Od wewnątrz
i pod lusterkiem lub na tej samej wysokości po lewej stronie, przy słupku.
Nawiasem mówiąc, zwróćcie uwagę na kobietę, która sprzedaje winiety, tę tęższą. Jest niemiła i gburowata, i na dodatek nie ma drobnych.
Szwagier zrezygnował z okazji i dołączył do nas.
Czas jechać dalej. Przed nami jeszcze 61 km do hotelu, w którym przenocowaliśmy. Mogliśmy spać w Czechach, np. przed Mikulovem, byłoby taniej, ale chcieliśmy zwiedzić Wiedeń.
Ok. godz. 16.30 zaparkowaliśmy pod hotelem OEKOTEL w Föhrenhain, przed Wiedniem. Hotelik żona znalazła w internecie, ma on swoją stronę internetową po polsku. Pokoje, jeden 3-osobowy, i jeden dwuosobowy, zarezerwowałem mailem z domu. Nie potrzebna była wpłata. Ja za cztery osoby w pokoju 3-osobowym (dziecko do 8 lat jeśli śpi z rodzicami - gratis) zapłaciłem 60 euro (niecałe 200,00zł.). Co ciekawe właścicielem, czy też szefem jest osoba dobrze mówiąca po polsku. Nie interesowały go nasze paszporty, tylko pieniądze. Po zapłacie (tylko gotówka) dostaliśmy klucz i wnieśliśmy cenne rzeczy do pokoju. Pokój schludny, czysty, 2 łóżka (2+1), telewizor, WC + prysznic. Może być. W cenę wliczone było śniadanie, w formie szwedzkiego stołu, bez limitu. Co za szczodrość.
Po godz.18.00 wyruszyliśmy na podbój Wiednia. Na nóż wzięliśmy wesołe miasteczko Prater. Muszę powiedzieć, że niektóre karuzele przyprawiały o zawrót głowy. Kręciły się w 3 płaszczyznach i to z niesamowitą szybkością. Od samego patrzenia ciarki przechodziły.
Ja tam wolę łabędzie.
Były też różnego rodzaju diabelskie koła, mniejsze
i te największe
a poza tym gokarty, domy strachów, kolejki górskie, młoty, zjeżdżalnie, strzelnice itp. itd.
Niestety przegoniła nas pogoda. Zaczęło mocno lać. Do samochodu dobiegliśmy cali zmoczeni.
Chcieliśmy objechać centrum, ale że ciągle padało i nie było już szans na wypogodzenie, zdecydowaliśmy się na powrót do hotelu. Po drodze zaliczyliśmy MacDonaldsa.
Zniesmaczeni i niezadowoleni położyliśmy się spać.
cdn...