Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Ciovo, Mostar, Krka, Klis - czyli Iggy'ego patent na Raj

Nasze relacje z wyjazdów do Chorwacji. Chcesz poczytać, jak inni spędzili urlop w Chorwacji? Zaglądnij tutaj!
[Nie ma tutaj miejsca na reklamy. Molim, ovdje nije mjesto za reklame. Please do not advertise.]
Iggy
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 757
Dołączył(a): 04.05.2011
Ciovo, Mostar, Krka, Klis - czyli Iggy'ego patent na Raj

Nieprzeczytany postnapisał(a) Iggy » 07.08.2012 23:13

I wreszcie nadszedł "Dzień Zero" - startujemy!
Przed nami 1100 km drogi, na końcu której czeka Raj :-)
Z kronikarskiego obowiązku przebieg trasy jest następujący: Kraków - Żylina - Bratysława - Rajka - Szombathely - Redics - Lendava - Mursko Srediśće - Cakovec - Prgomet - Trogir - Okrug Gornji.

Startujemy o 7:00 z godzinnym opóźnieniem - wiadomo - kobiety mają 100 000 rzeczy do wykonania w ostatniej chwili. Na niebie pełne słońce, na gębach również,
Obrazek
wszak wakacje są raz w roku i nie ma takiej opcji, by się nie udały! Skład wycieczki ten sam, co rok temu, środki transportu - również, czyli, dla przypomnienia: VW Jetta 1.4 TSI (tu na którymś z parkingów)
Obrazek
i Citroen C3 Picasso w kolorze "bitter lemon" (cokolwiek producent miał na myśli)
Obrazek
Odcinek "polski" (Kraków-Zwardoń) poza tym, że powolny, niczym specjalnym się nie wyróżnił. Tankujemy autka pod korek w Węgierskiej Górce i unikamy rabunkowej polityki pracowników stacji "Bliska" w Zwardoniu oferujących słowackie winietki w bandyckiej cenie 96zł za winietkę miesięczną. Kilkaset metrów dalej, po słowackiej stronie granicy nabywamy identyczną płacąc - a jakże złotówkami, gotówką z portfela - po 63zł za sztukę. Z trudem panujemy nad mimowolnym odruchem ciała, aż rwącego się by w triumfalnym geście odwrócić się w stronę granicy i pozdrowić środkowym palcem "bandytę" za kontuarem stacji benzynowej w Zwardoniu. Uzbrojeni w słowacką winietkę śmiało walimy więc dalej mijajac słowackie zamki, zameczki i inne średniowieczne budowle malowniczo ulokowane przy trasie:
Obrazek
Obrazek
Pogoda jak widać popsuła się w międzyczasie (szczerze mówiąc ledwie zjechaliśmy z "zakopianki" słońce zniknęło za chmurami) i psuje się nadal. Po kilkudzisięciu minutach, tuż przed Bratysławą leje już solidnie. W chwili tymczasowej przerwy w opadach robimy krótki postój na kawę na jednym z ostatnich "odpocivadel":
Obrazek
i wkraczamy na ziemię węgierską. Tam już ulewa szaleje na całego i chwilami wycieraczki ledwie nadążają z czyszczeniem szyb. Co gorsza Lendava (pierwszy przedsmak Bałkanów) zbliża się w tempie ponad 100km/h - tak, słynna "Route 86" jest wyjątkowo przyjazna jeśli chodzi o rozwijaną prędkość - a chmury ani na sekundę nie chcą ustąpić. Zatem Węgry widzieliśmy jedynie w odległości jakichś 5 metrów max od samochodu - reszta bratniego kraju schowała się za ścianą deszczu. Niemniej daje się wyartykułować generalną konkluzję pod adresem bratanków: w zachodnich Węgrzech czas się zatrzymał w latach 80-tych ubiegłego wieku. Te same wioseczki, te same budynki i tak samo zaniedbane, jak wtedy. No... z nielicznymi wyjątkami, gwoli ścisłości.
W Lendavie (Słowenia) wcale nie lepiej, jeśli chodzi o pogodę, a co gorsza spadła też temperatura do... 16 st.C, co zmusiło mniej odporną część wycieczki do rozpoczęcia procesu ogrzewania kończyn dolnych:
Obrazek
Przeturlaliśmy się więc 11km przez Słowenię ze szczególnym uwzględnieniem lewoskrętu na Dolga Vas na pierwszym rondzie i w Mursko Sredisce poimy nasze rumaki (pod korek) na stacji INA. Nadal leje i temperatura nie ulega żadnej pozytywnej zmianie. Mijamy Cakovec równie mokry, jak Szombathely i wjeżdżamy na autostradę A4. Leje i zimno...
Na bramce w Sveta Helena konstatujemy z zadowoleniem, że naród chorwacki postanowił wyciąć zeszłorocznego wrzoda (dla przypomnienia: wrzód ów odmówił przyjęcia karty i zażądał wówczas opłaty w euro gotówką po złodziejskim kursie) umieszczając na bramkach monstrualne cenniki uniemożliwiając wspomnianym wrzodom prowadzenie przestępczego procederu kantowania turystów. Bez żadnych kłopotów płacimy kartą. Leje. Zimno jak cholera. Jedziemy. Mijamy Bosiljevo i zjazd na Rijekę. Leje. Zimno jak cholera. Jedziemy... Leje. Przejawy buntu i niesubordynacji w rodzaju "A nad Bałtykiem pewnie cieplej" tłumimy z całą stanowczością zaklinając rzeczywistość słowami powtarzanymi jak mantrę coraz częściej i coraz głośniej: "W Dalmacji na pewno będzie cieplej...". Problem znany z roku ubiegłego, czyli nadmierny hałas w zbiorniku Citroena spowodowany przerażającym spalaniem (przy prędkości 130 km/h żłopał 10 l/100km) został całkowicie zignorowany - wszak, do ciężkiej Andromedy, spieszno nam do tej ciepłej Dalmacji!!
I oto pojawia się symbliczny kamień milowy:
Obrazek
Dla nas początek Dalmacji. I... Rzeczywiście! Padać przestało, temperatura zaczęła się podnosić. Co prawda walące w oddali gromy i zaje... silny wiatr troszeczkę ograniczją nasz optymizm, niemniej nie da się ukryć, że jest to optymizm na fali wznoszącej! Im niżej zjeżdżamy, tym temperatura bardziej rośnie, by ustabilizować się około godziny 20:00 na poziomie 29 st.C. Wtedy już nic nie było w stanie pohamować entuzjazmu. Gdy około 21:00 zjechaliśmy z autostrady A1 w Prgomet i zatrzymaliśmy się na krótki postój mogliśmy na własnej skórze odczuć, co oznacza 29 st.C o tej godzinie. Zjeżdżając w ciemnościach do Trogiru tradycyjnie zachwyciliśmy się jego odbiciem w morskiej toni i z roześmianymi gębami przedefilowaliśmy konwojem 2 aut ulicami Trogiru kierując się w stronę wyspy Ciovo.
Pod apartman zajeżdżamy z fasonem o 22:00. Wita nas nasza, znana już z poprzedniego pobytu, gospodyni pani Snjezana. I to jak wita! Na stole karafki z "rogaćem" i do tego zimne, prosto z lodówki... Ożujsko!!!!!
Właśnie trafiliśmy do raju...

[cdn]
Ostatnio edytowano 13.08.2012 13:21 przez Iggy, łącznie edytowano 2 razy
KrzychuZiom
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 661
Dołączył(a): 04.08.2005
Re: Ciovo po raz wtóry - czyli Iggy'ego patent na Raj

Nieprzeczytany postnapisał(a) KrzychuZiom » 07.08.2012 23:20

aaaaaaaaaaaa pierwszy :D:D:D zaczyna się super :D my jedziemy już 15.08 :D
ozyrys760
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 174
Dołączył(a): 04.03.2009
Re: Ciovo po raz wtóry - czyli Iggy'ego patent na Raj

Nieprzeczytany postnapisał(a) ozyrys760 » 08.08.2012 08:21

nareszcie jezdem na pudle
Kacper111
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1144
Dołączył(a): 04.08.2006
Re: Ciovo po raz wtóry - czyli Iggy'ego patent na Raj

Nieprzeczytany postnapisał(a) Kacper111 » 08.08.2012 08:25

czytam i ja
sechmet
Globtroter
Posty: 39
Dołączył(a): 26.01.2012
Re: Ciovo po raz wtóry - czyli Iggy'ego patent na Raj

Nieprzeczytany postnapisał(a) sechmet » 08.08.2012 19:35

i ja bo zapowiada się godnie:)
kobieta32
Odkrywca
Avatar użytkownika
Posty: 65
Dołączył(a): 09.03.2011
Re: Ciovo po raz wtóry - czyli Iggy'ego patent na Raj

Nieprzeczytany postnapisał(a) kobieta32 » 08.08.2012 21:22

Jak czytam w jakiej pogodzie startowaliście to myslę że może był to 14.07? Nasz trasa wyglądała podobnie :roll: W Słowenii w nocy staliśmy 15 min na poboczu bo nie było widać drogi.
Iggy
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 757
Dołączył(a): 04.05.2011
Re: Ciovo po raz wtóry - czyli Iggy'ego patent na Raj

Nieprzeczytany postnapisał(a) Iggy » 08.08.2012 22:44

Pierwszy poranek w Chorwacji przywitał nas... chmurami. Ale za to temperaturą około 27 st.C. Nieźle...
Po śniadaniu
Obrazek
nastąpiła część oficjalna, czyli wręczenie pani Snjezanie umówionej kwoty oraz drobiazgów z Polski w formie prezentów. Syn Thomas - kibic piłkarski otrzymał parę drobiazgów związanych z zakończonym Euro 2012, zaś gospodyni - lubelski miód pitny. I chyba był to strzał w przysłowiową dziesiątkę sądząc z komentarzy brzmiących fonetycznie mniej więcej tak: "O! Medovać!!". Po krótkiej "ceremonii otwarcia" wakacji podrałowaliśmy rzecz jasna nad modry Jadran. No... całkiem "modry" to on nie był:
Obrazek
bo jak wiadomo "modrość" bierze się z równie modrego nieba, a nie z ciężkich, ołowianych chmur.
Obrazek
Nam to jednak średnio przeszkadzało, a wręcz - pamiętając ubiegłoroczne upały - przyjęliśmy z ulgą taki początek wakacji w Raju :-) Niestety Thomas szybko uświadomił nam, że z meteorologicznego punktu widzenia jest to stan przejściowy, krótkotrwały, wręcz pomijalny w kontekście całości naszego pobytu i należy się spodziewać najdalej za 2 dni powrotu sakramenckiego gorąca. Spojrzelimy po sobie z niejakim przerażeniem pamiętając, że podobno zeszłoroczne lato, zdaniem Thomasa, było jednym z chłodniejszych w Dalmacji na przestrzeni kilku ostatnich sezonów, a nam dało nieźle w kość. Trzeba bowiem wiedzieć, iż Dalmację "zaliczamy" dopiero po raz drugi i doświadczenie w kwestii pogody mamy właśnie jednoroczne i to z dokładnie z roku ubiegłego. Dość wspomnieć, że rok temu temperatura wody w Jadranie w naszej okolicy wynosiła 24 st.C, a w tym roku już 27...
No i faktycznie... Słowo (Thomasa) stało się ciałem i od wtorku przyszły upały trwające do końca naszego pobytu. Temperatura za chińskiego boga nie chciała zejść poniżej 34 st. w kulminacyjnym momencie sięgając nawet 38 st. C. Masakra... Na szczęście apartmany są klimatyzowane, więc przynajmniej spać dało się w komforcie. Tym bardziej, że po jakichś 3-4 dniach upałów chyba "schorwacieliśmy" w stopniu dostatecznym, bo jakoś temperatury ponad 35 st. przestały nam przeszkadzać, a 2 potężne markizy nad tarasem chroniły nasze śniadanie przed roztopieniem się w dalmackim słońcu.

Co, drodzy Czytelnicy, robi się wakacyjną porą w Chorwacji? Ano wakacyjną porą w Chorwacji robi się 3 rzeczy:
- pływa się w modrym Jadranie;
- spożywa lokalne produkty monopolowe maści wszelakiej;
- zwiedza się okolicę bliższą i dalszą.
Przez pierwszych parę dni skupiliśmy wię więc na 2 pierwszych pozycjach. W tym roku - pierwszy raz w życiu - wyposażyłem się, proszę ja Was, w maskę, rurkę oraz wodoszczelny pokrowiec na aparat fortograficzny do robienia podwodnych zdjęć i temu też się poświęciłem :-)
Obrazek
Obrazek
Zajęcie fantastyczne - polecam wszystkim, którzy nie próbowali. Naturalnie pierwsze próby fotograficzne do udanych nie należały, ale kunszt rósł z każdym dniem:
Obrazek
celowo ocaliłem te mniej udane fotki - własnie pod kątem tejże relacji :-)
Obrazek
Obrazek
Pokusiłem się także i o pewien (w moim mniemaniu) "artyzm" robiąc tapetkę dla Windowsów/Linuxa ;-)
Obrazek
Trudność w podwodnej fotografii w moim wypadku polegała na tym, że aparat w pokrowcu ma prawie kompletnie nieczytelny wyświetlacz pod wodą oraz tenże pokrowiec wydatnie ogranicza wyczucie przycisku migawki, stąd ustawienie ostrości, a przede wszystkim dobre wycelowanie w fotografowany obiekt naprawdę przysparzało sporo trudności na początku. Nie mówiąc już o falowaniu wody, bo wraz z nią faluje korpus artysty-fotografa dodatkowo potęgując wspomniane wyżej problemy ;-) Jednakże potem było z tym coraz lepiej, ale najważniejsze było to, że... jest to jednka świetna zabawa pomimo słabych fotek :-) W dalszych cześciach relacji wrzucę te bardziej udane zdjęcia.
Plażę upatrzyliśmy sobie skalistą - dla obznajomionych z geografią Ciovo jasne jest, iż takowe występują od południowej strony wyspy.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Do plaży - w linii prostej - było jakieś 50-80 metrów, choć nachylenie drogi nań wiodącej przekraczało zdrowy rozsądek :-) Mówiąc kolokwialnie powrót z plaży odbywał się pod zarąbistą górę. Poniżej można ocenić, jak wysoko nad poziomem morza mieszkaliśmy.
Obrazek

[cdn]
Iggy
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 757
Dołączył(a): 04.05.2011
Re: Ciovo po raz wtóry - czyli Iggy'ego patent na Raj

Nieprzeczytany postnapisał(a) Iggy » 08.08.2012 22:45

kobieta32 napisał(a):Jak czytam w jakiej pogodzie startowaliście to myslę że może był to 14.07?

Dokładnie tydzień później :-)
Iggy
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 757
Dołączył(a): 04.05.2011
Re: Ciovo po raz wtóry - czyli Iggy'ego patent na Raj

Nieprzeczytany postnapisał(a) Iggy » 10.08.2012 23:46

Rzecz o spożywaniu będzie :-)
Tych produktów z punktu 2 poprzedniej części relacji.
Otóż wyglądają one tak:
Obrazek
To coś o pięknym pomarańczowym kolorze to gruszkowa rakija. Niebo w gębie! Cena: 50 kun / 0,75 l na targu w Trogirze.

Korzystając ze "słabszej" pogody zwiedzaliśmy południową - mniej ucywilizowaną część wyspy Ciovo. Są tam miejsca przepiękne, budzące zachwyt graniczący z zapieraniem tchu w piersiach, szczególnie, że są to miejsca... na sprzedaż! A tak! Są to po prostu działki budowlane, które jak najbardziej można kupić. Widoki z nich wyglądają mniej więcej tak:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Jest jednak mały problem... 1 ar działki wyceniono na 160 000 euro, a najmniejsza z nich liczyła arów 4, co daje okrągłą sumkę prawie 3 mln złotych. Za samą działkę... To, że taka inwestycja nie wszystkim wyszła można ocenić po szczątkach czegoś, co chyba miało być basenem:
Obrazek
albo po prostu fundamentem pod kućię...

Póki jednak nie są do końca sprywatyzowane można na nich podziwiać ładne widoczki, zadumać się na chwilę:
Obrazek

czy udawać National Geographic:
Obrazek

A'propos National Geographic - kilka obiecanych, nieco lepszych, fotek z "życia podwodnego":
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
mających zachęcić niezdecydowanych do tej formy relaksu na wodzie :-)
Naturalnie nie mogło tu zabraknąć też i Trogiru - magicznego miasta, w którym wszystko zdarzyć się może, i do którego zawsze się wraca na nowo.
Oto "Trogir by night":
Obrazek

Obrazek
Trogir wieczorem (a dokładnie to, co widać z niego):
Obrazek

Obrazek
i Trogir rozrywkowy:
Obrazek
Był to występ jakiejś anglojęzycznej grupy na placu przed Katedrą. Zespół w doskonałej formie wykonywał najbardziej znane hity muzyki rozrywkowej począwszy od Deep Purple a skończywszy na Adele. Zabawa była przednia, cały plac ruszył w pląsy i trwało to do późnej nocy. Warto było, pomimo 5 km późniejszego marszu z powrotem do Gornego Okrugu :-)
Prócz tego na promenadzie popisywali się lalkarze prezentując zabawne scenki:
Obrazek
No i rzecz niebagatelna - można strzelić sobie fotkę na tle czegoś takiego:
Obrazek
i potem pokazać sąsiadom, że to nasz własny ;-)
Byle nie w pracy, bo wtedy można zapomnieć o podwyżce! :-)
Choć ta poniżej, chyba lepiej przemawia do wyobraźni - wejście kapitana na pokład:
Obrazek

Wypady do Trogiru - praktycznie codziennie - były okazją do uzupełnienia zapasów na targu. Jak już wyżej wspomniałem, gruszkowa rakija sprzedawana "spod lady" ze względu na nowe przepisy w Chorwacji zakazujące otwartego handlu spirytualiami własnej produkcji (i na cholerę im ta Unia?!?!) - koszt: 50 kun / 0,75 l. Szok przeżyliśmy przy zakupie cytryn - 18-19 kun/kg, to jakieś 10 zł na nasze!!! A cytryn spożywaliśmy całe mnóstwo, bo... przerabialiśmy je na lemoniadę: zimna woda, 3 cytryny, kostki lodu - sruu do malaksera i 2 litry lemoniady gotowe :-) Nie da się ukryć, że ze 20 kg cytryn zostało tak przerobione w czasie całego pobytu. Idźmy dalej:
- lubenica (arbuz, znaczy się) 4,5-5 kun/kg. W Lidlu były połowę tańsze i... 4 razy gorsze w smaku. Sprawdziliśmy raz i więcej nie będziemy :-)
- pomidory - 10 kun/kg
- brzoskwinie/nektarynki - 15-18 kun/kg
- fenomenalny kozi ser w oliwie - 25-50 kun za słoik w zależności od rozmiaru słoika. Tego przysmaku najadłem się na cały rok, bo rzeczywiście jest "the best". A oliwę można dojeść z chlebem lub makaronem. Śmierdzi nieprawdopodobnie, ale ma zabójczy i niepowtarzalny smak :-)
- no i "last but not least" - oliwa! 60 kun / litr w wersji wyłacznie spożywczej, czyli w butelce PET bez żadnych wizualnych udziwnień w rodzaju topionego w niej rozmarynu, papryki czy innego zielska. Nam udało się stargować do 50 kun / litr przy zakupie 8 butelek jednorazowo.

[cdn]
Tu, w kolejnych częściach, opiszę wrażenia z pobytu w Parku Narodowym Krka, Szybeniku, Splicie i fortecy Klis, Mostarze (TAK!!!!! Wreszcie tam dojechałem) i w Wodospadach Kravice (TAK!!!!!) ;-)
simic
Autostopowicz
Posty: 4
Dołączył(a): 14.07.2012
Re: Ciovo po raz wtóry - czyli Iggy'ego patent na Raj

Nieprzeczytany postnapisał(a) simic » 11.08.2012 16:57

I ja przyłączam się do czytania o jakże bliskiej mi w. Ciovo. Byłem od 21.07.12 do 03.08.12. w zatoce Mavarcica - polecam. Jeśli chodzi o ceny to uważam je za wygórowane i chyba są one do zaakceptowania przez naszych sąsiadów z zachodu. Pozdrawiam.
Iggy
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 757
Dołączył(a): 04.05.2011
Re: Ciovo po raz wtóry - czyli Iggy'ego patent na Raj

Nieprzeczytany postnapisał(a) Iggy » 11.08.2012 21:49

simic napisał(a):Jeśli chodzi o ceny to uważam je za wygórowane.

Fakt, jest nieco drożej niż rok temu, ale nie do przesady. W sumie, to zależy z czego korzystałeś i za co płaciłeś, bo faktem jest, że niektóre produkty są kilka razy droższe, niż w Polsce. Choćby właśnie cytryny, czy masło a nawet... zsiadłe mleko :-)
Iggy
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 757
Dołączył(a): 04.05.2011
Re: Ciovo po raz wtóry - czyli Iggy'ego patent na Raj

Nieprzeczytany postnapisał(a) Iggy » 12.08.2012 00:28

No i nadszedł czas, gdy otrząsnęliśmy się z 15-godzinnej podróży, na samochody przestaliśmy patrzeć wilkiem i dojrzeliśmy do jakiegoś wyjazdu poza wyspę. Tu mała dygresja: prócz dojrzenia do wyjazdu z wyspy przyda się także spore samozaparcie ze względu na permanentny korek przed mostem w Trogirze, który skutecznie zniechęca do podejmowania częstych prób podróży poza Ciovo. W tym roku przetestowaliśmy okrężną drogę przez Żedno i Mastrinkę i okazało się to strzałem w "10". Normalnie przy pierwszym wyjeździe, czyli obecnym, który zamierzam opisać staliśmy w korku - z zegarkiem w ręku (a konkretnie na desce rodzielczej autka) - 70 minut!!! Toż to straszliwe, niczym nieuzasadnione marnotrawienie czasu pobytu w Raju!!! Objechanie wyspy dookoła wydłużyło co prawda drogę o... 6 km, ale skróciło wyjazd z Ciovo do 30 minut :-) I tak też robiliśmy za każdym następnym wyjazdem.
Zatem wracam do pierwszej wycieczki - z tym 70-minutowym korkiem: gdy się już wreszcie wydostaliśmy z Trogiru pojechaliśmy w lewo na Vrpolje, bo ta droga prowadziła do... Parku Narodowego Krka. Podobno można się tam kąpać pod wodospadem, więc zabraliśmy pełne uzbrojenie do pobytu w wodzie. Rok temu byliśmy w Plitvicach, więc wielkich wrażeń nie oczekiwaliśmy, choć gminna wieść niesie, iż jest to co najmniej tak samo piękne miejsce, jak Plitvickie Jeziora. No i ten handicap: można się wykąpać pod wodospadem!!!
Zatem jedziemy... Jedziemy do Skradina, gdzie jest jedno z wejść do Krka i to takie, z którego kursują stateczki do serca parku, a nie autobusy, jak z Lozovac.
Obrazek

Upały stały się już skandaliczne wręcz i w chwili dojazdu do Skradina (około 11:00 po około 60 km) temperatura przekraczała grubo 33 st.C.
Skradin, to jedno z wielu pięknych, starych miasteczek w Chorwacji - samo jest warte zwiedzenia, nawet bez kontekstu wejścia do Parku Krka. Samochody zostawiliśmy na parkingu jakieś 1,5 km wcześniej, właśnie po to, by przejść się uliczkami Skradina:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po - tak na oko - godzinnej przechadzce ulicami miasteczka upał dał nam we znaki już do tego stopnia, że postanowiliśmy wreszcie skierować się do parku Krka w nadziei, że gdzie jest woda, tam nieco chłodniej. Kupiliśmy więc bilety (95 kun za sztukę) w takim nieco kontrastującym ze średniowieczną architekturą Skradina nowoczesnym, szklanym budynku - biurze NP Krka, przy okazji, w oczekiwaniu na stateczek odpływający raz na godzinę, robiąc sobie wizytę w muzeum parku:
Obrazek
Wszędzie słychać język polski - również ten w niezbyt parlamentarnym wydaniu, kiedy to sfrustrowany mąż mył swej żonie głowę za to, że zapłaciła za parking zamiast 30 kun, 30 euro. W zasadzie to ten parkingowy mógł jej wydać, lub zgłosić pomyłkę, ale pewnie waluta mu się spodobała i 30 euro przepadło ;-)
W każdym razie stanęliśmy grzecznie w kolejce na przystani udając, że nie pochodzimy z tej części Europy, co ten pan i pani i czekamy na stateczek:
Obrazek
Żar leje się z nieba coraz większy, a na stateczku jedynie pod pokładem jest jakiś cień, ale za to człek jest odcięty od wzrokowych doznań dotyczących mijanej stateczkiem okolicy. Bohatersko więc wybieramy miejsce w pełnym słońcu na górnym pokładzie:
Obrazek
i podziwiamy dzięki temu Skradin z oddali:
Obrazek
oraz przyrodę ożywioną i nieożywioną stanowiącą w czasie podróży stateczkiem konglomerat barw z przewagą zieleni i błękitu:
Obrazek
Po około 20 minutach "rejsu" lądujemy śród drzew i innego listowia, więc cień nieco nas osłania przed ogniem walącym wprost z niebios na ziemię ;-) Po kilku dosłownie krokach wyłania się przed nami obiekt naszych marzeń na dzień dzisiejszy: kąpielisko pod wodospadem:
Obrazek
Ekhmmmm... Delikatnie chrząkamy z pewną taką nieśmiałością, albowiem - jakby na to nie patrzeć - konfrontacja marzeń z rzeczywistością wskazuje, iż szczytem marzeń to jednak ono nie jest. Z daleka wygląda jeszcze jako tako, ale po wstąpieniu na tradycyjną w bałkańskich parkach drewnianą kładkę wiodącą przez wodę daje się zauważyć podejrzana piana unosząca się na wodzie o dziwnej kolorystyce. Jakieś omszone głazy na dnie, poskręcane konary, które co chwilę ktoś przeklina we wszystkich językach świata (w tym oczywiście po polsku ze śląskim akcentem, więc i najgłośniej). Niemniej nadal przeważa lazur wody znany nam z Plitvickich Jezior. Tłum buszujący w wodzie lekko nas deprymuje na początku, bo jak okiem sięgnąć nigdzie nie ma skrawka czegoś, za czym można by zmienić garderobą lądową na garderobę wodną.
Nic to, myślimy, przejdziemy się po tym parku śród wodospadów i może po drugiej stronie trafimy na jakiś metr kwadratowy osłoniętej przynajmniej przed większością ludzie przestrzeni, by w spokoju móc przywdziać wodne odzienie.
Idziemy więc w głąb parku zachwycając się na zmianę pięknem naturalnej przyrody:
Obrazek

Obrazek

Obrazek
czy też wytworami ludzkiej myśli technicznej (w tym wypadku gigantyczną turbiną z elektrowni na rzece Krka):
Obrazek

lub prezentacjami dawnej kultury i stylu życia (coś, jak nasze skanseny):
Obrazek

praca kowala:
Obrazek

dawny wypiek chleba:
Obrazek

by znowu zagłębić się w zieleń, wodę i generalnie to, co Chorwaci postanowili ocalić od zniszczenia (przy okazji słono za to kasując zwiedzających):
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Aż doczłapaliśmy tam, gdzie chcieliśmy, czyli na drugą stronę wodospadu:
Obrazek

Zeszliśmy na brzeg kąpieliska:
Obrazek
by ze zgrozą skonstatować fakt, że jest tu równie dziki tłum okupujący każdą piędź ziemi. W dodatku ta piędź ziemi jest zwyczajnym... bajorem lub - w najlepszym przypadku - wilgotną gliną z wdeptanym w nią żwirkiem, którym Chorwaci próbowali bezskutecznie utwardzić coś, co w zamyśle miało kiedyś stanowić zręby plaży, a co nie wytrzymało najazdu współczesnych Hunów (znaczy się: turystów) i zwyczajnie jest podobne konsystencją podłoża do wiejskiego podwórka po ulewie. Brrr... wstrętne... i odrażające....
We mnie duch bojowy zaniknął zupełnie, ale młodsza część wycieczki zachowała resztki hartu ducha i z premedytacją wkroczyła w mętną kipiel za cholerę nie przypominającą modrej, szmaragdowo-zielonej wody widocznej z góry:
Obrazek

W dodatku kipieli bezlitośnie bełtanej tysiącem spoconych ciał żądnych wrażeń kąpieli pod wodospadem. Na mnie to mętne bajoro sprawiło nienajlepsze wrażenie (powiedzmy uczciwie: odstręczające wręcz). Młodzież także doszła do wniosku już po 5 minutach, że atrakcja jest to żadna i czym prędzej zdegustowana opuściła brudną, pokrytą podejrzaną pianą bagnistą ciecz. Gwoli prawdzie dodać trzeba, że pod wodospad dostać się nie można nawet mimo tych poświęceń i ryzykanckiego szastania zdrowiem w błotnych odmętach, gdyż sam wodospad po prostu jest odgrodzony od tłuszczy turystycznej basenowymi "kiełbaskami":
Obrazek

Innym słowem: z dużej chmury mały deszcz. Ja osobiście nie polecam nastawiania się na kąpiel w tym bajorze chyba, że ktoś musi mieć fotę dla sąsiadów. Jest to największe rozczarowanie w kontekście tego, co piszą przewodniki i co można znaleźć w internecie na temat rzekomych "kąpieli pod wodospadem". Sam park, a i owszem, wart zobaczenia, jednakże jeśli ktoś widział Jeziora Plitvickie, to Park Krka nie wywrze na nim takiego wrażenia, a... cena za tę przyjemność jest porównywalna z ceną za zwiedzanie Plitvic. Wybór zostawiam zainteresowanym nie odradzając jednak całkowicie (no... może tylko nastawiania się na kąpiel pod wodospadem), bo są tam niesamowite widoki, fantastyczny klimat, mnóstwo zieleni i... cienia, dzięki któremu nawet podczas saharyjskich upałów bez większego zmęczenia można odbyć fantastyczną wycieczkę.

Zebrawszy się więc z niesmakiem z tego "kąpieliska w borowinie", czym prędzej odjechaliśmy w stronę Szybenika korzystając z faktu, że zaoszczędziliśmy masę czasu przeznaczoną uprzednio na planowane moczenie ciał w wodospadach Krka.

Szybenik - kolejne klimatyczne miasto w Chorwacji, z klimatycznymi uliczkami, niesamowitą katedrą
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

stanowiącą główny cel turystycznych wypraw do tego miasteczka.
Jednakże stanowczo nie polecam skupiać się wyłącznie na tej katedrze, tylko zdecydowanie należy odbyć spacer uliczkami Szybenika. Tam jest ten klimat starych, chorwackich miasteczek...
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

...dzięki któremu będą one zawsze piękne, zawsze zachwycające, nieco tajemnicze i dzięki któremu zawsze chce się do nich wracać :-)
Po Szybeniku połaziliśmy dobre 2 godziny i zapewne wrócimy doń za rok. Na dłużej :-)
Wracając wieczorem do Trogiru zrobiliśmy sobie "dłuższy rzut oka" na panoramę okolicy z otaczających Trogir wzgórz, by utwierdzić się w przekonaniu, że, cholera.... to jednak jest RAJ! ;-)
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po drodze, ciut wcześniej, zakupiliśmy - testowo - litr figowego wina (30 kun / litr) w losowo wybranym gospodarstwie z wiszącą przed nim tabliczką zaczynającą się od znanych słów: "Prodaje se..." :-) Wino jest boskie... Pisać nie ma co, bo po prostu trzeba spróbować... Gdyby Dionizos był Chorwatem to zapewne do dziś można by go spotkać "live" gdzieś w tej okolicy z dzbanem figowego wina, a tak skończył marnie w jakimś greckim Panteonie wśród abstynentów ;-)

Zapomniałem dodać, że na parkingu w Skradinie zakupiliśmy też kilka słoiczków dżemu figowego z serii "Skradinske Delicje". Dżemik przepyszny, choć cena "turystyczna", czyli 25 kun za mizernej wielkości słoiczek (toteż wzięliśmy kilka, żeby na dłużej starczyło ;-) )
Na zakończenie uwaga językowa... Przyznam uczciwie, że z językiem chorwackim jestem na bakier prawie całkowicie. Jakoś tak się składało do tej pory i składa się nadal, że porozumiewam się prawie wyłącznie po angielsku. Toteż z niejakim zdziwieniem stwierdziłem, iż "moja" pani Snjezana, gdy opowiadaliśmy jej wieczorem, gdzie to przepadliśmy na cały dzień wraz z samochodami nie kapuje, co to takiego jest "Krka". Kapuje wszystko, co mówimy po angielsku, zaś za chińskiego boga nie może załapać chorwackiego, zdawałoby się, słowa "Krka". Gdy wreszcie zrozumiała i powtórzyła nam, gdzie to właściwie byliśmy okazało się, że Chorwaci takie wyrazy wymawiają wkładając wyraźną literkę "Y" pomiędzy te zbitki spółgłosek. Dla znawców Chorwacji pewnie to nie nowina, ale jakoś tak się składało, że do tej pory pomimo już 6 pobytu w raju nie musiałem ani słuchać, ani używać takich wyrazów. Zatem "Krka", to po prostu "kYrka". "Vrpolije" to "wYrpolje". "Prgomet" = "pYrgomet", a Vrgorac (gdzie kończy się autostrada A1) to "wYrgorac" :-)
Podróże kształcą... Mam na to właśnie kolejny dowód, tym bardziej, że i potem w Bośni rozmawiając z jednym takim Bośniakiem również zauważyłem, że tak właśnie należy wymawiać choćby ten "wYrgorac" ;-)

[cdn] a w nim tym razem Klis w morderczym prawie 50-stopniowym upale...
Użytkownik usunięty
Re: Ciovo po raz wtóry - czyli Iggy'ego patent na Raj

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 12.08.2012 07:43

Przyłączę do śledzących relację bo ciekawa :) i mogę powiedzieć że na Ciovo było fajowo 8) bo byliśmy w tym roku w Slatine !
piotrf
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 18694
Dołączył(a): 26.07.2009
Re: Ciovo po raz wtóry - czyli Iggy'ego patent na Raj

Nieprzeczytany postnapisał(a) piotrf » 12.08.2012 11:45

Również mnie zainteresowała Twoja relacja :)
Czekam na więcej


Pozdrawiam
Piotr
Iggy
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 757
Dołączył(a): 04.05.2011
Re: Ciovo po raz wtóry - czyli Iggy'ego patent na Raj

Nieprzeczytany postnapisał(a) Iggy » 12.08.2012 13:44

Po paru dniach oddechu od korków przed trogirskim mostem na Ciovo, dniach wypełnionych realizacją 2 pierwszych pozycji z 3 punktowego planu wakacji w Raju - dla przypomnienia:
- kąpiel w Jadranie
- spożywanie lokalnych spirytualiów
- zwiedzanie okolicy bliższej i dalszej
dojrzeliśmy ponownie do opuszczenia Ciovo. Jeszcze 2 zdjęcia z gatunku "co słychać pod wodą":
Obrazek
Wie ktoś, co to za rybka? Polowałem na nią dość długo bo ma paskudny (dla fotografa) obyczaj chowania się w każdą skalną dziurę. Tu użyłem lampy błyskowej, by rybkę sfotografować, stąd dół zdjęcia mocno prześwietlony :-)
No i kolejna tapetka na pulpit:
Obrazek

No więc, jako się rzekło, pakujemy się w autka i objazdem przez Mastrinkę próbujemy sforsować most w Trogirze. Idzie całkiem nieźle, bo już po 20 minutach jesteśmy na skrzyżowaniu pod Konzumem. Widać jednak, że lekko nie będzie, bo o 9:30 termometr wskazuje 33 st.C, toteż żeńska część wycieczki żąda kategorycznie, by ją odstawić do Splitu na "shoping", bo nie ma zamiaru w tej nieludzkiej temperaturze wytrząsać bebechów po górach. Albowiem plan dnia dzisiejszego przewiduje wizytę w fortecy Klis. Nazwa zamczyska pochodzi od greckiego słowa "klucz", bowiem twierdza była ongiś najważniejszą strażnicą strzegącą przełęczy łączącej wnętrze kontynentu z wybrzeżem Jadrana. Do dziś jest uznawana za jeden z najcenniejszych zabytków Chorwacji. Odstawiwszy więc damy w okolice Pałacu Dioklecjana w Splicie kierujemy się w stronę gór z przerażeniem obserwując wskazania termometru, który w międzyczasie zdążył już przekroczyć 35 st.C.
Teren staje się coraz bardziej niegościnny: skały, brak cienia i żywy ogień lejący się z niebios:
Obrazek
Coś nas podkusiło, żeby porzucić szeroką i wygodną drogę wiodącą od Splitu w kierunku Dugopolije i skorzystać z lokalnych dróg skracających o kilka kilometrów podróż do Klisu. W pewnym punkcie droga zrobiła się co nieco hardcore'owa: szerokość na 1 niewielki samochód, z prawej skalna ściana, z lewej 5-10 metrów zbocza lecącego pionowo w dół.
Obrazek
Niepewność, co do dalszych losów pojazdu zajrzała nam w oczy, bo autko, nawet ze słożonymi lusterkami ledwie mieściło się na drodze grożąc bądź to poważnymi obrażeniami strony przytulonej do skały, bądź to runięciem w przepaść po stronie przeciwnej.
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wszelkie czarne myśli w rodzaju "Co będzie, gdy z przeciwka nadjedzie inny samochód?!?!" pozostały na szczęście w sferze prowokacji intelektualnych, bo droga do samego końca była pusta, a w dodatku po kilku kilometrach stała się bardziej normalna. Spoceni z emocji oraz upału (nie wiadomo do dziś, z jakiego powodu bardziej) stanęliśmy, by nieco ochłonąć :-) I nie ma tu znaczenia poniższy widoczek:
Obrazek
jasno wskazujący, iż mieszkają tam ludzie parkujący tyłem na wiszącym w przestworzach podjeździe i w dodatku są w stanie wykonać ten manewr na drodze tylko o metr szerszej, niż pokazano na wcześniejszych obrazkach. Nadal problemem nierozwiązanym pozostaje problem opuszczenia samochodu, czy to przez kierowcę, czy przez pasażera na drodze tej szerokości: z jednej strony skalna ściana uniemożliwiająca otwarcie drzwi, z drugiej zaś stały grunt jest odległy od nóg o jakiś 6 metrów w najdogodniejszym do wyjścia miejscu. Bez specjalistycznego sprzętu alpinistycznego może się to okazać niemożliwe do wykonania :-)

W każdym razie po przebrnięciu przez ten ekstremalny odcinek (kwestię powrotu na razie odłożyliśmy na potem) oddychamy z ulgą i podziwiamy leżący w oddali Split:
Obrazek

Obrazek

oraz malowniczą "pętelkę" drogi uznanej przez nas wręcz za autostradę po przeżyciach związanych z przeciskaniem się przez skały i przepaście:
Obrazek

Pod zamek, szczęściem od Boga, da się podjechać samochodem, albowiem upał przekroczył już rozsądną temperaturę i termometr pokazuje ni mniej, ni więcej tylko 41 st.C. Dla turystów mieszkających na codzień w tzw. klimacie umiarkowanym jest to wrażenie, jakie ma hutnik na nocnej zmianie przy spuście surówki z pieca martenowskiego. Każdy krok w górę (bo jednak ze 100 metrów do zamku trzeba podejść na nogach) wyciska z nas strumienie potu toteż nie rozstajemy się z butelkami wody wziętymi roztropnie na wyprawę.
Zrozumiałe jest więc dla nas, że podczas takiej pogody jesteśmy na razie jedynymi turystami w tej okolicy i prawie przestraszyliśmy swą obecnością kasjera na zamku, który skasował nas za bilety wstępu po 20 kun od osoby. Nawiasem mówiąc fajną ma gość pracę: poza upałem i wolnym łączem internetowym utrudniającym przeglądanie Facebooka (przy czym go zastaliśmy) w zasadzie nic mu w pracy nie przeszkadza ;-)

Wkraczamy więc w ruiny zamczyska. Tu już nie ma mowy o żadnym cieniu - forteca stoi na szczycie jednego z pagórków i tylko patrzeć, kiedy buty zaczną nam się roztapiać na rozgrzanych kamieniach, którymi wybrukowano ścieżki i dziedzińce na zamku. Usiąść gdziekolwiek też nie wchodzi w grę, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie siada na rozgrzanym piecu kuchennym, a jajek sadzonych w planach nie mamy ;-) Skoro na dole temperatura przekroczyła 40 st, to tutaj, jak nic, sięga 50, albo i lepiej. Dość rzec, że do lufy widocznej poniżej armaty nie dało się włożyć ręki z powodu gorąca panującego w środku:
Obrazek

Widoczki z zamku są przecudnej urody i skutecznie odwracają naszą uwagę od faktu, iż kroczymy przez morze ognia:
Obrazek

Obrazek

Sam zamek, nad którym dumnie powiewa chorwacka flaga:
Obrazek
jest niemniej fascynujący, choć sprawia wrażenie co nieco zaniedbanego. Czy to z powodu braku pieniędzy na renowację, czy też z powodu braku chętnych do pracy o tej porze dnia - nie wiemy, choć w wyższej części fortecy natrafiliśmy na ekipę budowlaną ratującą fragment twierdzy przed popadnięciem w kompletną ruinę:
Obrazek

Mimo tego zamek jest dobrze zachowany i znakomita jego część jest dostępna do nieskrępowanego zwiedzania. Można wleźć prawie wszędzie i wdrapać się na wszystko, na co tylko da się wdrapać.
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zatem w zamku spędziliśmy około 2 godzin wtykając nos we wszystko, ze szczególnym uwzględnieniem miejsc zacienionych:
Obrazek

Obrazek

Na zakończenie wizyty w zamku dostajemy wspaniałą, poglądową lekcję, którą dedykujemy panu Grzegorzowi Lato, Jerzemu Engelowi i Antoniemu Piechniczkowi oraz całemu Ministerstwu Sportu w polskim rządzie.
Z góry, gdzie zlokalizowana jest forteca Klis widać bowiem całą wioskę Klis liczącą około 2,5 tysiąca mieszkańców, a w niej szkołę. Tak, zwykłą szkołę wraz z jej zapleczem sportowym:
Obrazek

W świetle powyższego obrazka, niech ci panowie nie dziwią się, że naszych piłkarzy jest w stanie zlać praktycznie każdy, o każdej porze dnia i nocy dowolnie wybranym składem 11 facetów zerwanych od stołu nawet w przerwie pomiędzy obiadem, a deserem.

Spoceni do granic przyzwoitości dopadamy klimatyzowanego wnętrza pojazdu czekającego u stóp zamczyska i wracamy do Splitu po nasze kobiety. Wybieramy powrót tą samą ekstremalną drogą z jedną drobną modyfikacją: przed samochodem puszczamy pieszego pilota, który ma za zadanie gestami informować, ile nas dzieli od śmierci w przepaści, lub pozostawienia połowy karoserii na występach skalnych. Temperatura w okolicach 36 stopni jest wręcz orzeźwiająca i odzyskujemy wigor, więc fundujemy sobie jeszcze spacerek po Splicie, który gruntownie zwiedziliśmy rok temu:
Obrazek

Obrazek

Wieczorem, po powrocie na Ciovo (dziwne, ale wieczorem korki są 10 razy mniejsze - kiedy wracają ci, którzy rano wyjeżdżają i tworzą ten monstrualny korek? - nie wiemy...) fundujemy sobie orzeźwiającą kąpiel w Jadranie :-)

[cdn] a w nim Mostar i to, co nie udało nam się w Krka ;-)
Następna strona

Powrót do Nasze relacje z podróży



cron
Ciovo, Mostar, Krka, Klis - czyli Iggy'ego patent na Raj
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone