I wreszcie nadszedł "Dzień Zero" - startujemy!
Przed nami 1100 km drogi, na końcu której czeka Raj
Z kronikarskiego obowiązku przebieg trasy jest następujący: Kraków - Żylina - Bratysława - Rajka - Szombathely - Redics - Lendava - Mursko Srediśće - Cakovec - Prgomet - Trogir - Okrug Gornji.
Startujemy o 7:00 z godzinnym opóźnieniem - wiadomo - kobiety mają 100 000 rzeczy do wykonania w ostatniej chwili. Na niebie pełne słońce, na gębach również,
wszak wakacje są raz w roku i nie ma takiej opcji, by się nie udały! Skład wycieczki ten sam, co rok temu, środki transportu - również, czyli, dla przypomnienia: VW Jetta 1.4 TSI (tu na którymś z parkingów)
i Citroen C3 Picasso w kolorze "bitter lemon" (cokolwiek producent miał na myśli)
Odcinek "polski" (Kraków-Zwardoń) poza tym, że powolny, niczym specjalnym się nie wyróżnił. Tankujemy autka pod korek w Węgierskiej Górce i unikamy rabunkowej polityki pracowników stacji "Bliska" w Zwardoniu oferujących słowackie winietki w bandyckiej cenie 96zł za winietkę miesięczną. Kilkaset metrów dalej, po słowackiej stronie granicy nabywamy identyczną płacąc - a jakże złotówkami, gotówką z portfela - po 63zł za sztukę. Z trudem panujemy nad mimowolnym odruchem ciała, aż rwącego się by w triumfalnym geście odwrócić się w stronę granicy i pozdrowić środkowym palcem "bandytę" za kontuarem stacji benzynowej w Zwardoniu. Uzbrojeni w słowacką winietkę śmiało walimy więc dalej mijajac słowackie zamki, zameczki i inne średniowieczne budowle malowniczo ulokowane przy trasie:
Pogoda jak widać popsuła się w międzyczasie (szczerze mówiąc ledwie zjechaliśmy z "zakopianki" słońce zniknęło za chmurami) i psuje się nadal. Po kilkudzisięciu minutach, tuż przed Bratysławą leje już solidnie. W chwili tymczasowej przerwy w opadach robimy krótki postój na kawę na jednym z ostatnich "odpocivadel":
i wkraczamy na ziemię węgierską. Tam już ulewa szaleje na całego i chwilami wycieraczki ledwie nadążają z czyszczeniem szyb. Co gorsza Lendava (pierwszy przedsmak Bałkanów) zbliża się w tempie ponad 100km/h - tak, słynna "Route 86" jest wyjątkowo przyjazna jeśli chodzi o rozwijaną prędkość - a chmury ani na sekundę nie chcą ustąpić. Zatem Węgry widzieliśmy jedynie w odległości jakichś 5 metrów max od samochodu - reszta bratniego kraju schowała się za ścianą deszczu. Niemniej daje się wyartykułować generalną konkluzję pod adresem bratanków: w zachodnich Węgrzech czas się zatrzymał w latach 80-tych ubiegłego wieku. Te same wioseczki, te same budynki i tak samo zaniedbane, jak wtedy. No... z nielicznymi wyjątkami, gwoli ścisłości.
W Lendavie (Słowenia) wcale nie lepiej, jeśli chodzi o pogodę, a co gorsza spadła też temperatura do... 16 st.C, co zmusiło mniej odporną część wycieczki do rozpoczęcia procesu ogrzewania kończyn dolnych:
Przeturlaliśmy się więc 11km przez Słowenię ze szczególnym uwzględnieniem lewoskrętu na Dolga Vas na pierwszym rondzie i w Mursko Sredisce poimy nasze rumaki (pod korek) na stacji INA. Nadal leje i temperatura nie ulega żadnej pozytywnej zmianie. Mijamy Cakovec równie mokry, jak Szombathely i wjeżdżamy na autostradę A4. Leje i zimno...
Na bramce w Sveta Helena konstatujemy z zadowoleniem, że naród chorwacki postanowił wyciąć zeszłorocznego wrzoda (dla przypomnienia: wrzód ów odmówił przyjęcia karty i zażądał wówczas opłaty w euro gotówką po złodziejskim kursie) umieszczając na bramkach monstrualne cenniki uniemożliwiając wspomnianym wrzodom prowadzenie przestępczego procederu kantowania turystów. Bez żadnych kłopotów płacimy kartą. Leje. Zimno jak cholera. Jedziemy. Mijamy Bosiljevo i zjazd na Rijekę. Leje. Zimno jak cholera. Jedziemy... Leje. Przejawy buntu i niesubordynacji w rodzaju "A nad Bałtykiem pewnie cieplej" tłumimy z całą stanowczością zaklinając rzeczywistość słowami powtarzanymi jak mantrę coraz częściej i coraz głośniej: "W Dalmacji na pewno będzie cieplej...". Problem znany z roku ubiegłego, czyli nadmierny hałas w zbiorniku Citroena spowodowany przerażającym spalaniem (przy prędkości 130 km/h żłopał 10 l/100km) został całkowicie zignorowany - wszak, do ciężkiej Andromedy, spieszno nam do tej ciepłej Dalmacji!!
I oto pojawia się symbliczny kamień milowy:
Dla nas początek Dalmacji. I... Rzeczywiście! Padać przestało, temperatura zaczęła się podnosić. Co prawda walące w oddali gromy i zaje... silny wiatr troszeczkę ograniczją nasz optymizm, niemniej nie da się ukryć, że jest to optymizm na fali wznoszącej! Im niżej zjeżdżamy, tym temperatura bardziej rośnie, by ustabilizować się około godziny 20:00 na poziomie 29 st.C. Wtedy już nic nie było w stanie pohamować entuzjazmu. Gdy około 21:00 zjechaliśmy z autostrady A1 w Prgomet i zatrzymaliśmy się na krótki postój mogliśmy na własnej skórze odczuć, co oznacza 29 st.C o tej godzinie. Zjeżdżając w ciemnościach do Trogiru tradycyjnie zachwyciliśmy się jego odbiciem w morskiej toni i z roześmianymi gębami przedefilowaliśmy konwojem 2 aut ulicami Trogiru kierując się w stronę wyspy Ciovo.
Pod apartman zajeżdżamy z fasonem o 22:00. Wita nas nasza, znana już z poprzedniego pobytu, gospodyni pani Snjezana. I to jak wita! Na stole karafki z "rogaćem" i do tego zimne, prosto z lodówki... Ożujsko!!!!!
Właśnie trafiliśmy do raju...
[cdn]