Pomysł wyjazdu do Chorwacji narodził się przypadkiem. Był styczeń 2014 roku. Siedzieliśmy z kolegą w robocie i zastanawialiśmy się co by tu robić w wakacje. Zazwyczaj moje plany kończyły się wyjazdem nad polskie morze lub w góry. Raz udało mi się z żoną wyjechać do Niemiec. Spędziliśmy miło czas w rodzinnym gronie. Dzięki uprzejmości cioci zwiedziliśmy praktycznie całą zachodnią część Niemiec, za co jej serdecznie dziękujemy . W 2014 roku chcieliśmy również opuścić granice naszego kraju. Wybór padł na Chorwację. Po części z polecenia kolegi, po części też z opowieści mojego brata, który od wielu lat co roku spędza tam swój urlop.
PRZYGOTOWANIA
Rozpoczęły się przygotowania do wyjazdu. Ja i kolega należymy do typów ludzi, którzy muszą mieć wszystko zorganizowane od A do Z. Zaczęliśmy więc planować trasę, co zabrać, gdzie jechać itp. Itd. Zaczęliśmy od znalezienia noclegu. Na szczęście nie było z tym większych problemów, bo kolega rok wcześniej znalazł fajne miejsce na wyspie Ciovo (przy mieście Trogir). Skontaktowaliśmy się z właścicielem i zarezerwowaliśmy apartament dla 4 osób + jedno dziecko. Cena okazała się bardzo przystępna, nawet jak na termin pobytu – sierpień. Można było taniej po sezonie, ale żona kolegi pracuje w szkole i niestety można było tylko w okresie wakacyjnym coś zaplanować. Szukaliśmy też w innych miejscach, ale sprawdzone przez kolegę okazało się najlepszym. Oczywiście istniała też opcja wyjazdu w ciemno, ale ze względu na sezon wakacyjny + małe dziecko, woleliśmy nie ryzykować.
Mieliśmy już zapewnione noclegi. Nadszedł czas na wyznaczenie sobie trasy. Tym razem stanęło na moim. Jako, że bardzo lubię jeździć samochodem postanowiłem wybrać nieco „ciekawszą” trasę niż podpowiadała nawigacja. Trasa miała wieść przez: Cieszyn, Czechy (Jablonkov), Słowacja (Čadca, Bratysława), Węgry (Csorna i dalej trasą nr 86), a w Chorwacji już autostradami. Kolejnym etapem przygotowań było już ustalenie co zabieramy, czyli jedzenie i pozostałe rzeczy. Teraz pozostało już tylko czekać na upragniony urlop.
URLOP
Nadszedł dzień wyjazdu. Ustaliliśmy godzinę wyjazdu na 17:00. Planowany przyjazd – 10:00. Wyruszyliśmy zgodnie z planem i wskazaniami nawigacji. Na granicy z Czeską Republiką zatankowaliśmy samochody do pełna (jechaliśmy dwoma ze względu na dziecko kolegi). Tuż za granicą zaczęły się problemy. Nawigacja zainstalowana na smartfonie zaczęła wariować. Wyłączyłem więc to ustrojstwo i dalej jechałem bez… Tyle razy śledziłem tą trasę, że nie było szans się zgubić. Tak mi się przynajmniej wydawało, bo zaraz za granicą Słowacko-Węgierską straciliśmy trasę. Dobrze, że mieliśmy CB. Poprosiłem kolegę, żeby teraz on jechał pierwszy – on jeszcze korzystał z nawigacji. Dzięki niemu (a raczej jego żonie, bo to ona prowadziła) dotarliśmy na drogę 86. Dalej już jechaliśmy według wskazań nawigacji. Niestety mieliśmy pecha z pogodą. Od Słowacji aż po granicę z Chorwacją padał gęsty deszcz, który ograniczył widoczność do minimum. Jechaliśmy w nocy więc pogoda, czas jazdy i ciemności spotęgowały nasze zmęczenie. Postanowiliśmy się zatrzymać na najbliższej stacji benzynowej. Rano okazało się, że do granicy z Chorwacją mieliśmy 1,5 km… Dalej już obyło się bez najmniejszych problemów. Na miejsce zajechaliśmy około południa. Urlop rozpoczęty! Wszyscy poszli na plażę, przywitać się z morzem. Wszyscy oprócz mnie. Wypiłem piwo i padłem. Obudziłem się po paru godzinach. No dobra, teraz mogłem rozpocząć urlop.
Jak już wspomniałem mieliśmy wszystko zaplanowane. Ale skoro trasa się nie udała to po co trzymać się planu Zmieniło się podejście i postanowiliśmy podejmować spontaniczne decyzje, oczywiście z nutą planowania (dzień na plaży, dzień na zwiedzanie). O plaży nie będę się rozpisywał, bo nie ma o czym – mieliśmy do niej 10 metrów. Była częściowo zacieniona. Na szczęście nie przeludniona. Morze piękne, ciepłe i bogate w faunę. Ciekawsze było zwiedzanie. W ciągu naszego 14 dniowego pobytu udało nam się zwiedzić chyba wszystkie ważniejsze miejsca między Szybenikiem a Makarską.
PRIMOSTEN
Nasze zwiedzanie rozpoczęliśmy od odwiedzenia Primostenu. Udaliśmy się oczywiście na półwysep. Było cudownie. Spacerowaliśmy deptakiem wzdłuż wybrzeża, potem wąskimi uliczkami aż weszliśmy na wzgórze kościelne skąd obserwowaliśmy piękny zachód słońca. Wrażeniami żyliśmy przez kolejne dwa dni.
TROGIR
Kolejnym miejscem naszej wyprawy był Trogir. Wraz z żoną udaliśmy się tam pieszo. Około 30 minutowy spacer po uliczkach wyspy ujawnił uroki okolicy. Po przekroczeniu mostu otwarły się przed nami mury najpiękniejszego miasta jakie kiedykolwiek widziałem. Labirynt wąskich uliczek zdawał się nie mieć końca. Na każdym kroku to kawiarenka, to sklepik. Przyjemny chłód, który pozostał po nocy na kamiennych murach umilał spacerowanie. Trogir odwiedziliśmy jeszcze kilka razy, bo jest to miejsce, które trzeba poznać z każdej strony i o każdej porze dnia.
SPLIT
Jako następny punkt na naszej liście znalazł się Split. Dojazd na miejsce z Trogiru trwał kilka minut. Sam przejazd przez to wielkie miasto też okazał się całkiem przyjemny. Nas oczywiście interesowała jego zabytkowa część. Tam już zaczęliśmy błądzić w poszukiwaniu miejsca parkingowego. Przypadkiem udało nam się znaleźć darmowe miejsce parkingowe gdzieś pod jakąś kamienicą niedaleko odprawy promowej. Nie pytajcie tylko gdzie, bo drugi raz bym tam nie trafił… Zwiedzanie rozpoczęliśmy od dawnych kanałów, skąd przeszliśmy na teren starego miasta. Nie udało nam się zwiedzić katedry ani tez wejść na plac, bo wejścia skutecznie chronili panowie z Secret-Service. Akurat odbywał się jakiś festiwal fortepianowy i na miejsce przybył prezydent. Musieliśmy się więc zadowolić pozostałą częścią starego miasta. Chodzenia było sporo. Obeszliśmy je wzdłuż i wszerz. Pobyt zakończyliśmy na pięknym placu republikańskim. Wrażenia? Fajnie, ale czuliśmy pewien niedosyt. Chyba niepotrzebnie wcześniej zwiedzaliśmy Trogir .
PARK NARODOWY KRK, SZYBENIK
Postanowiliśmy chwilowo odpuścić zwiedzanie miast i zajęliśmy się przyrodą. Jako jeden z głównych celów objęliśmy Park Narodowy Krk. Dotarliśmy do miejscowości Skradin, gdzie zaparkowaliśmy na darmowym parkingu (warunkiem było tylko zjedzenie obiadu w pobliskiej knajpce). Dalej popłynęliśmy statkiem (również za darmo) do wejścia do parku. Na wejściu otrzymaliśmy wraz z biletem plan parku w języku polskim. Miło przywitani przez obsługę ruszyliśmy w kierunku szumu wodospadów. Widok zapierał dech w piersiach. Jeżeli nie odwiedziliście jeszcze tego miejsca to koniecznie musicie tam być. Urocze ścieżki, kładki i chodniczki wiją się pomiędzy mniejszymi i większymi wodospadami. Wszędzie otacza nas przyjemny szum krystalicznie czystej wody. Spacerować można godzinami. Wracając dziewczyny zachciały jeszcze wskoczyć do wody. Ja jednak polecam to tylko osobom, które naprawdę dobrze potrafią pływać. Dno jest skaliste i bardzo śliskie. Idąc w wodzie nie widać gdzie kończy się płycizna i w ten sposób łatwo zrobić sobie krzywdę albo co gorsza, utopić się. Jeżeli chcecie tam wejść z dzieckiem to musicie szczególnie uważać. Spacer zakończyliśmy we wspomnianej wcześniej knajpce jedząc pyszny obiadek. Dzień zwiedzania parku jeszcze się nie skończył, więc postanowiliśmy zahaczyć jeszcze o Szybenik. Odwiedziliśmy katedrę, ale niestety na więcej nie starczyło nam czasu i sił.
CIOVO
Skoro już mieszkaliśmy na wyspie Ciovo to głupio byłoby nic o niej nie wiedzieć. Wpakowaliśmy się więc w nasze autko i ruszyliśmy w drogę. Samochodzik dowiózł nas na zachodnią część wyspy, gdzie zatrzymaliśmy się niedaleko brzegu w miejscowości Okrug Donji. Sama miejscowość nie ma nic do zaoferowania turystom, poza noclegami. Plaży próżno szukać. Spacerowaliśmy wzdłuż morza i nie widzieliśmy ani kawałka sztucznej plaży. Ludzie opalali się na skałach. Wróciliśmy do samochodu i ruszyliśmy na wschód. Po drodze zjechaliśmy w kierunku południowym, gdzie natrafiliśmy na piękny punkt widokowy, skąd mogliśmy podziwiać całą wyspę i małą uroczą zatoczkę ukrytą między sadami. Kontynuowaliśmy podróż w kierunku wschodnim, przejeżdżając wąskimi uliczkami przez Okrug Gornji aż do Mastrinki, skąd udaliśmy się dalej na wschód odwiedzając po drodze Arbanije i Slatine. Wszystkie te miejscowości mają bardzo dobrze zorganizowaną bazę noclegową oraz piękne plaże. Zwiedzania koniec, więc wróciliśmy do domu.
SOLIN
Jadąc do Splitu zauważyłem rzymski akwedukt piętrzący się nad budynkami. Poszukałem trochę w necie i znalazłem ciekawe miejsce położone w mieście Solin. Jako, że poszukiwania rozpocząłem i zakończyłem na mapach satelitarnych, nie zadałem sobie trudu żeby dowiedzieć się czegoś więcej o tym miejscu. Ruszyliśmy w drogę. Gdybym miał coś podpowiedzieć miejscowym – poprawcie oznakowanie… Zaparkowaliśmy rydwan i ruszyliśmy zwiedzać rzymskie miasto. Uwielbiam zwiedzać ruiny więc dla mnie było to jak wypicie soku z gumijagód. Zaraz za bramą przywitały nas ruiny kościoła, jak się później okazało, jednego z pierwszych chrześcijańskich. Dalej była siedziba muzeum wraz z pięknym ogrodem. Niestety zamknięte. Idąc według wskazań znaków doszliśmy na teren starożytnego, rzymskiego miasta Salona. Niedaleko znajdowały się ruiny teatru i amfiteatru, które również zdeptaliśmy. Widoki niesamowite. Wyobraźcie sobie ogromy teren porośnięty soczyście zieloną trawą, z której wyrastają kamienne mury. Piękny, słoneczny dzień. Na horyzoncie wysokie góry a nad nami błękitne niebo. Aż nie chciało się wracać. Po powrocie dowiedziałem się dopiero co to za miejsce i o co kaman. Później okazało się, że podobno wstęp jest płatny. Znowu mieliśmy szczęście .
MAKARSKA
Kolejne nasze wyprawy skierowaliśmy dalej na południe. Wszyscy zachwalali nam uroki Makarski.
Wybraliśmy się tam. Powiem krótko, to nie dla mnie. Owszem, plaża jest ogromna, a wzdłuż niej ciągnie się deptak. Na każdym kroku knajpki. Niestety mnie przeraziły tłumy na plażach i masy turystów. Poza deptakiem nie widziałem tam nic ciekawego. Szkoda, że to miejsce jest tak skomercjalizowane. Miasteczko leży u podnóża majestatycznej góry, co nadaje temu miejscu wyjątkowy klimat. Miejsce nie dla mnie, ale osoby, które jadą na wakacje po to aby imprezować, na pewno znajdą tu to, czego szukają. Wracając postanowiliśmy zatrzymać się w miejscowości Omiś.
OMIŚ
Zatrzymaliśmy się tu z dwóch powodów. Po pierwsze słyszeliśmy, że fajnie, że łał. Po drugie przejeżdżając pomyśleliśmy, że faktycznie jest fajnie i łał. Samochód zaparkowany, nogi rozprostowane, no to w drogę. Idziemy na kolację! Koleżanka prowadziła więc kupiliśmy z kolegą po browarku i zamówiliśmy lokalne specjały. Zapomniałem, że nie cierpię owoców morza no ale trza było zjeść i… nawet nie było takie złe. Poszliśmy na starówkę i trafiliśmy na jakiś festiwal. Fajnie grali, potańczyliśmy i postanowiliśmy kupić w końcu jakąś rakije. Kupiliśmy po długich degustacjach, co tylko spotęgowało nasze „zmęczenie”. Dziewczyny stwierdziły, że czas wracać. Więcej dnia nie pamiętam . Do Omisia wróciliśmy jeszcze raz w ciągu naszego pobytu. Oficjalnie, by pozwiedzać, a tak naprawdę głównym celem był zakup kolejnej partii rakiji. Tym razem obładowaliśmy się dosyć porządnie, bo to dla rodziny trza kupić, dla znajomych przywieźć itd. Ale skoro mieliśmy zwiedzać to pochodziliśmy po starówce. Opisałbym ją jako „mały Trogir”. Równie pięknie tylko mniej do chodzenia. Weszliśmy też na zamek, który zbudowano na zboczu góry. Ja mam lęk wysokości więc kurczowo trzymałem się wszystkiego i wszystkich. Nie wiem co mnie pokusiło żeby wejść na wieżę… No widoki były piękne, tym bardziej, że było już ciemno. Schodząc grawitacja ciągnęła mnie czym prędzej ku wyjściu. Wróciliśmy do domu.
NIESPEŁNIONE
Wielkie były plany na Dubrownik, niestety przemyśleliśmy dokładnie wyjazd i stwierdziliśmy, że o ile dla nas może być to wykonalne o tyle dla młodego może skończyć się zaśnięciem gdzieś na chodniku. Postanowiliśmy więc odłożyć Dubrownik na przyszłe wyjazdy.
PODSUMOWANIE
Cały nasz pobyt uważam za niezwykle udany. Ba! Powiem nawet, że były to moje najlepsze wakacje! Praktycznie nie spotkało nas coś takiego jak deszcz. Codzienne spacerki wieczorami wzdłuż plaży. Co krok jakiś koncert czy inny występ. Wszędzie uśmiechnięci ludzie. Nic tylko tam wracać. No i zamierzamy, jak tylko finanse pozwolą, bo ten rok zapowiada się ciężko…
Wracaliśmy tą samą drogą, którą przyjechaliśmy. Ponownie bez szczególnych problemów. Dwa razy zgubiliśmy siebie nawzajem, ale po kilku kilometrach znów jechaliśmy obok siebie. Raz za bramkami pod Zagrzebiem, a drugi raz… na Węgrzech w okolicy Szombathely. No, może jeszcze przypadkiem zwiedziliśmy przedmieścia Czeskiego Cieszyna. Urlop zakończony, do roboty trzeba iść…