Odcinek 8. W drodze do Dubrownika - STON
Jupiiiiii w końcu cały dzień zwiedzania a nie smażenia się na plaży.
To, że Dubrownik zwiedzamy we wtorek wiedzieliśmy już od razu po przyjeździe (w końcu wpierw trzeba odpocząć i się poopalać a potem zwiedzać - tak na wszelki wypadek, gdyby załamanie pogody miało przyjść
).
Jeśli chodzi o Dubrownik - nigdy go nie mam dość i zawsze po wyjeździe czuję niedosyt - tak było i tym razem.
Za to już w niedzielę mój mąż zaczął przebąkiwać, że on już tam był i potrzebuje dzień na odpoczynek (kurcze po czym on chce odpoczywać :>:> po relacji Czarnej Stopy zaczynam się zastanawiać, czy może czasem nie chciał odpocząć od żony, w towarzystwie jakieś Czeszki o wielkich oczach
, bo ponoć takie tam się szwędały).
Ale co tam, pierwszą zasadą wyjazdu w grupie było to, że nikt nie jest zmuszany żeby gdzieś iść, jechać itp. Nie ma ochoty jechać, to go nie będę przecież zmuszać. Przecież powszechnie wiadomo, że ciało przymuszone do czegoś reaguje na owo przymuszanie z wprost proporcjonalnym oporem.
Jako że ja, K. i J. Dubrownik widzieliśmy chciałam poszerzyć nasze zwiedzanie o dodatkowe punktu programu. I tak już w Polsce podsyłałam im a to informacje o Stonie a to o arboretum w Trsteno - w końcu musiałam zrobić niezły marketing, aby męska część grupy zechciała wybulić 35kn na oglądanie 'chwastów'.
Do tego zapragnęłam zobaczyć Dubrownik nocą. I tu też musiałam poczynić jakieś zabiegi żeby mi zmęczona grupa o 16 nie odmówiła łażenia, bo ją nogi bolą. Znaczy przejęłam się organizacją i wymyśliłam, że do Dubrownika nie można przyjechać za wcześnie.
Rano wyjazd zadysponowany na ok. 8.30 rano (z perspektywy czasu w sumie nie zaszkodziłoby wyjechać godzinę wcześniej
). Wstajem, mój mąż razem z nami, bo idzie biegać
. Patrzymy za okno a tam niebo lekko zasnute chmurami. REWELACJA !!!! Chorwaci stworzyli nam idealne warunki do zwiedzania (dwa lata temu zaserwowali nam na ten dzień 35 stopni w cieniu
i chyba dlatego też mój mąż nie chciał jechać tym razem).
Widząc pogodę za oknem pytam się, czy może ze względu na sprzyjającą zwiedzaniu aurę nie zmienił zdania - nie zmienił. Nie mam mu za złe, że zostaje, bo wychodzę z założenia, że po co kogoś zmuszać do czegoś jak niema ochoty (potem by mi jęczał co 5 minut i chodził ze skwaszoną miną) , a do tego będziemy mogli pojechać jednym autem i zaoszczędzimy sporo na kosztach parkingu.
Pierwszy przystanek
STON. Dojeżdżamy przed 11. Parking darmowy, ale
mury już niestety płatne. Kurcze byłam na 100% pewna, że gdzieś na forum i Internecie czytałam że są bezpłatne
Niestety kasują 30kn. Co w przypadku przejścia przez całe mury od Stonu do Małego Stonu jest ceną niewygórowaną, ale jak ktoś wybiera opcję krótszą (tą nad miastem Ston) to jest to lekkie zdzierstwo. No ale skoro przyjechaliśmy to wchodzimy.
Do wejścia na mury bardzo łatwo trafić, do tego są znaki informacyjne.
W drodze na mury
Już przed wejściem na mury krystalizuje się pomysł na spróbowanie muli - być w STONIE i nie spróbować muli, to by było marnotrawstwo. I tak spacerujemy po murach.
Ja i A. robimy zdjęcia, K. pozuje i podziwia widoki. J. i R. rozmawiają na temat muli i to jakie wybiorą, i kiedy już zejdziemy żeby te mule zjeść
Z murów
Po zejściu z murów rozdzielamy się - kobiety idą penetrować wąskie uliczki z kamiennymi domkami, a faceci szukać muli - Ston jest mały - znajdziemy się nas pewno.
Uliczki w Stonie są śliczne, z mnóstwem kotów lubiących pozować
Po obfotografowaniu uliczek, siebie na tle ww. i wszystkich napotkanych kotów (ja) udałyśmy się na poszukiwanie męskiej części grupy.
Siedzieli w knajpce przy darmowej przystawce (chlebek z pastą rybną) której zostawili nam na spróbowanie. Okazało się ze zamówili 1 porcję muli po stońsku - miały to być różne odmiany muli - koszt 80kn, który przy założeniu, że nie mamy się najeść tylko spróbować na taka ilość osób jest całkiem fajna ceną. Po chwili pan przyniósł sporą brytfankę z mulami pływających w aromatycznym sosie.
Musze przyznać, że było ich całkiem sporo - z tak zwaną górką (zdjęcie zrobione już pod koniec
jak pozostało już na dnie).
Faktycznie były tam mule w czarnych skorupkach i w białych i takich brązowych. Osobiście zmusiłam się do spróbowania jednej (nie lubię ryb ani owoców morza) i powiem tak: udało mi się przełknąć
, ale reszta zagustowała i z zachwytami pochłaniała kolejne stworki.
Za to ja dorwałam się do przepysznego sosiku czosnkowego, w którym pływały - po prostu niebo w gębie. W między czasie robiłam zdjęcia
Uliczka, przy której była knajpka
Knajpiany kot, którego wygląd spowodował u mnie atak śmiechu
Gdy zjedliśmy i poprosiliśmy o rachunek, kelner przyniósł nam po kieliszku rakiji na koszt firmy.
Mina R. kierowcy - byłą bezcenna
jego porcja przypadła więc A.
A. po wypiciu 2 kieliszków w ciągu 10 minut stwierdziła, że już nie czuje szkieł kontaktowych w oczach (bardzo dobry objaw) w ogóle czuje się świetnie (jeszcze lepszy objaw), w ogóle ta rakija jest taaaaaaka pyszna, że koniecznie trzeba sobie kupić taką na chorwackie wieczory. W ogóle A. się bardzo rozgadała po tych 2 kieliszkach
Inaczej na rakiję zareagowała K. Jej mina była bezcenna (zresztą uwieczniona na zdjęciu
) i podejrzewam, że miałabym podobną minę, gdyby taka mula nagle zaczęłaby mi się ruszać w ustach
Rakija
Po 1,5h w Stonie udaliśmy się na parking (A. lekko chwiejnie z bananem na twarzy) i ruszyliśmy w kierunku Arboretum w Trsteno.
Cdn.