Nasze relacje z wyjazdów do Chorwacji. Chcesz poczytać, jak inni spędzili urlop w Chorwacji? Zaglądnij tutaj! [Nie ma tutaj miejsca na reklamy. Molim, ovdje nije mjesto za reklame. Please do not advertise.]
Relacja trochę wyhamowała, ale już nadrabiam zaległości.
Po obfitej i pysznej kolacji przygotowanej przez naszych gospodarzy, na drugi dzień miałem wstać wcześniej, ale wstałem później. Dobry sen po tej wczorajszej "rybce". Szybko się ogarnąłem, a że plan był - poranne fotografowanie o wschodzie słońca, to nie budząc reszty wziąłem aparat i poszedłem troszkę popstrykać. Niestety na wschodzące było już za wysoko, ale na poranne jeszcze się załapałem
Ulubiony (przez forumowiczów) domek z niebieskimi okiennicami
Zanim reszta rodzinki wstała kupiłem jeszcze chlebek i przygotowałem śniadanie. Dziś postanawiamy pojechać w okolice Rudine. Dwa lata temu polecała nam tam plaże nasza nieoceniona przewodniczka po zakamarkach Hvaru p.Kasia (pozdrawiamy). Wybór pomiędzy U.Zavala, a U.Żukova - wybieramy Żukovą.
Docieramy na miejsce, maszerując kamienistą ścieżką i przedzierając się przez krzaki. Przed oczami mamy taki oto widok.
Jesteśmy trochę zaskoczeni rozmiarami plaży - mała, oczywiście kamienista, na chwilę obecną jest w cieniu. Więc rozkładamy się na skałkach po lewej stronie. Po prawej jest więcej miejsca, ale leżą tam już panie niekoniecznie w strojach kąpielowych, więc też i stąd nasz wybór.
Woda przyjemna, ciepła, bardziej nas wypycha do góry niż w innych miejscach wyspy. Wydaje nam się bardziej zasolona, a potwierdza to biały nalot na skórze. Tradycyjnie, pływanie na i pod powierzchnią, opalanie, fotki. Po jakimś czasie zaczynają pojawiać się kolejni plażowicze, wszyscy wybierają skałki, później już wiemy dlaczego. Po prostu plaża jest cały dzień w cieniu, w dodatku pełno na niej śmieci (w porównaniu do innych plaż). Część z nich na pewno została wyrzucona przez morze, ale widać, że część ... no cóż, dotarła ścieżką.
Podczas pływania w zagłębieniach naszej skałki zauważyłem jakiś ruch, po chwili ...
...pojawiły się "oczka"
Okazuje się, że jest ich tam więcej. Chyba o tej godzinie wyszły "z cienia". Jeden był chyba tak głodny, że częstował się ogryzkiem naszego jabłka, który żeby nie prowokował os, położyłem w zagłębieniu z wodą. Krabik wyszedł spod kamienia i zaczął wciągać go pod wodę, ale niestety, ogryzek się zaklinował i nie dał się wciągnąć do domku (oczywiście ogryzek odchodząc zabraliśmy ze swoimi śmieciami).
Zbieramy się po 14.00 i w drodze powrotnej do auta wpadamy na pomysł, że skoro już tu jesteśmy to sprawdzimy z czego zrezygnowaliśmy rano. Drogowskaz pokazuje 500m do plaży Zavala. Idziemy szutrową drogą, którą można bez problemu przejechać autem, rowerem itp.
Docieramy na miejsce, plaży nie widać, dopiero znak wskazuje drogę. Do samej plaży nie docieramy, ale z daleka widać jej część, to również skałki, ale w pełnym słońcu. Na pewno (dla niektórych) atutem będzie knajpka nad wodą, ale jak dla mnie to bardziej miejsce dla żaglówek - co też potwierdza poniższe zdjęcie - niż dla takich plażowiczów jak my.
Dodatkowo przy wjeździe na znaku jest napisane PRIVAT, oraz że parking tylko dla gości restauracji.
Ale generalnie miejsce ładne.
A tu opisywane plaże i ich "gospodarze".
Wracamy do auta, po drodze skręcamy do Jelsy na kawkę i lody. Tym razem wybieramy Eiscaffe Jelsa. Tu też lody bardzo duże i smaczne. W porcie trwają przygotowania do jakiejś imprezy. Rozstawiona jest scena, przygotowywane są kramy itd. Lena nam później powiedziała, że co roku pod koniec sierpnia odbywa się święto wina (co też można obejrzeć w innych relacjach na forum). Wieczorem dzieci dostają zaproszenie do naszej gospodyni na naleśniki (yyymmm, duże porcje, a jakie pyszne), a my w międzyczasie zamawiamy napitki. W tym roku Lena poczęstowała nas nowym trunkiem - z figi, ale niestety miała tylko do degustacji, a szkoda bo dobry. Na szczęście mamy w czym wybierać, co też czynimy oczywiście przy okazji próbując. Naszym łupem padł tym razem orzech i wiśnia, dostaliśmy jeszcze prosek i "wino tego domu" czyli Contesse (białe wino). Rozliczamy się i pakujemy manatki, aby rankiem wyruszyć w dalszą drogę. Szkoda opuszczać takie miejsce, trochę jest nam smutno . Pocieszamy się, że wreszcie zobaczymy Dubrownik, jedną z chorwackich perełek, ale o tym w następnym odcinku...
Pożegnania z Hvarem nadszedł czas. Ok.8.00 wyjeżdżamy do Sucuraja na prom. Dojeżdżamy do kolejki i już wiemy, że na pierwszy prom nie da rady wjechać. Czekamy więc na następny, łapiemy się na Stona jako 2 ostatnie auta, mało brakowało a powtórzyłaby się sytuacja z przed paru dni. Reszta drogi w miarę spokojna, ale po przyjeździe na miejsce jestem tak wykończony, jak bym przejechał 1000 a nie 200km. Jazda Jadranką wymaga ciągłego skupienia i co tu ukrywać jest męcząca.
polecam fragment "parkowania" na promie, pan z obsługi promu kieruje jak dyrygent
nasz "nowy" dom
uliczka wjazdowa
Jak widać na powyższym obrazku wjazd jest dość wąski, wiec trzeba być czujnym, aby nie przytrzeć auta. Na szczęście przy wjeździe też jest parking, więc duże auto (np. van) można tam zaparkować (na powyższym filmie ostatnia scena).
Witamy się z naszym gospodarzem p.Vlaho, oglądamy pokoje, rozpakowujemy i idziemy zobaczyć co też wybraliśmy na najbliższy tydzień. Plaża nas trochę zaskoczyła, okolica też - pierwsze wrażenie - jakbyśmy znaleźli się na naszym Bałtykiem. I nie mam na myśli morza, tylko otoczenie, ilość ludzi itp. A więc rewelacji nie ma.
fragment plaży z mniejszą ilością plażowiczów
Ale nie przyjechaliśmy do Mlini dla Mlini, tylka dla Dubrownika, więc wrzucamy na luz, damy radę. Wieczorkiem dla rozluźnienia kolacja na tarasie i troszkę lenistwa.
Rano po śniadaniu idziemy na plaże - pokonujemy schody, 129 stopni w dół.
Nie ma zbyt wielu ludzi, a jest weekend - niedziela. Wczoraj było dużo więcej, wolnego miejsca jest bardzo dużo. Humorki się poprawiają, może nie będzie tak źle. Plaż jest kilka. Jest żwirowa (duża ilość rozbitych kafelków, chyba z pobliskich zniszczonych hoteli i pensjonatów), piaszczysta, można wylegiwać się nawet na betonowych płytach. Leżymy do 13 - słonko praży niemiłosiernie 30st.C, wiatru brak.
Po południu spacerujemy po miasteczku (miasteczko jak miasteczko), odwiedzamy Konzum i największy, mieszczący się w centrum Mercator (lokalny sklep przy naszych apartamentach jest trochę droższy no i wybór zdecydowanie mniejszy).
tu mieści się Mercator
widok z apartmana, przyznaje że ładny :)
Wieczorem wybieramy się w stronę imprezowego centrum Mlini. Miejsce wieczorem wygląda bardzo ładnie. Jest kilka restauracji i knajpek, w każdej prawie komplet gości. Do tego dochodzi ładna architektura przy porcie, ciekawostką jest podświetlony rozłożysty platan.
Docieramy do hotelu Astarea, jednego z czynnych hoteli w tym rejonie. Przy hotelu znajduje się basen - też ładnie podświetlony, ale już nieczynny.
Przed basenem restauracja, jako jedyna prawie pusta, przy stolikach siedzi tylko kilka osób. Ciekawe dlaczego, drogo albo jedzenie nie takie dobre jak w pozostałych. Za to widok ładny, na morze.
Przy porcie "zaczepiają" nas chłopaki zachęcając do rejsu statkiem. Fish picnicki, taxi do Dubrownika i takie tam. Z jednym z nich wstępnie się umawiamy (przy okazji zbijamy trochę cenę), być może skorzystamy.
Wieczorny spacer po Mlini
Wracamy do domku i szykujemy się do snu, ale niestety - przykro mi to pisać - pod nami ekipa rodaków urządziła sobie imprezę (noc wcześniej było to samo) i do godz. chyba drugiej-trzeciej nie było spania. Żeby wyjaśnić: nie jesteśmy ludźmi typu - nic nam się nie podoba, nic nam nie pasuje - po prostu uważamy, że spędzając czas w towarzystwie innych wczasowiczów, należy się odrobina dobrych manier, wzajemnych uprzejmości i nieuprzykrzania sobie nawzajem urlopu.
Rano oczywiście pekara i świeżutkie pieczywo. Po śniadanku ekipa gotowa do plażowania. Dziś króciutko, bo w planach jest popołudniowy wypad do Dubrownika, w końcu po to tu jesteśmy. Sprawdzamy autobusy (połączenie nr 10). Wyczytałem, że bilety można kupić u kierowcy (15 kun), lub w kioskach (12 kun) itp. punktach. Co ciekawe rozkład jazdy troszkę różni się od naszego. Widniejąca godzina odjazdu na każdym przystanku jest taka sama, więc rozkład sobie, a autobus sobie. W każdą stronę czekaliśmy ok. 10min. zanim przyjechał. Ale to nic, ważne że przyjechał. Zakupiliśmy bilety, z netu wynikało, że trzeba mieć odliczoną kwotę na bilet, ale widziałem, że kierowca wydawał innej osobie resztę. Nie do końca wiedzieliśmy gdzie wysiąść, więc oczywiście przejechaliśmy przystanek i trzeba było trochę podreptać. Za to wiemy już gdzie dokładnie jest i jak wygląda dojazd (dojście) do podziemnego parkingu (opisywanego zresztą wielokrotnie na forum).
Zwiedzanie rozpoczęliśmy stąd...
...i schodząc w dół...
...doszliśmy do głównej bramy Starego Miasta - Pile Gate. Zauważyłem, że parking przy bramie kosztuje 30kun za godzinę. Więc widać, że różnica w cenie (10 kun/h za podziemny i na ulicach) jest zauważalna Po wejściu na stare miasto (nasza ekipa - przypomnę - liczy 6 osób), żeby nie zgubić się w tłumie, podzieliliśmy się na dwie grupy, ustaliliśmy godz. zbiórki na 17 przy kasie i przeciskając się przez "płynący czynnik ludzki" rozpoczęliśmy zwiedzanie od...
...spaceru przez Stradun...
...niemal dotykając rękoma wypolerowanych nogami mieszkańców i turystów kamieni...
...następnie zanurzyliśmy się w boczne uliczki...
...podziwiając zabytki i wyszukując perełki...
...by w końcu przycupnąć przy wielkiej fontannie Onufrego zbierając siły przed górskim etapem
W międzyczasie córka zgłodniała, a co dzieciom najbardziej smakuje? szczególnie jak się przechodzi, przejeżdża obok...
...oczywiście wszelkie Mcdoland-opodobne "potrawy". My trafiliśmy na tutti-frutti molto-bene, czyli fastfood "Tuttobene". Zestaw nuggetsy+frytki kupiony, dziecko odzyskało ochotę na dalszy spacerek, więc teraz coś dla nas, czyli lody. I ponownie zaskoczenie - pomijając cenę 10 kun za gałkę - znowu jakieś takie bezsmakowe (lodziarnia z dużym lodem na stojaku, naprzeciw fontanny Onofrio). Zmęczyliśmy lody, zakupiliśmy bilety i rozpoczęliśmy zdobywanie dubrownickich murów. Kilka minut po godz.17 słoneczko już tak nie atakowało, więc można było oglądać, podziwiać, fotografować i filmować.
Spacer trwał ok 2 godzin, było sporo ludzi, ale dało się spokojnie zatrzymywać i rozglądać. Jak zawsze część ludzi ze zrozumieniem zatrzymywała się i czekała na zrobienie zdjęcia, inni zaś z uwielbieniem przechodzili przed obiektywem (to ci co mają tzw. parcie na szkło)
Z ciekawostek:
- piwo lane w knajpach 0,3/28 kun; 0,5l/38 kun - sprzedawcy nie chcą się targować w sklepach (przynajmniej w tym jednym)
Z tym targowaniem to było tak. Nasz starszy syn jest kibicem piłki nożnej, zbiera szaliki i zażyczył sobie z Cro. Nigdzie nie mogliśmy takowego znaleźć, czyli jakiego?...
...oczywiście Hajduk Split.
W końcu w jednym sklepiku trafiliśmy jeden wiszący wysoko na ścianie, na pytanie o cenę pani z uśmiechem mówi:
- 60 - ja, kupię za 50 - ona, że nie i coś tam dalej w "języku południowosłowiańskim"
...widocznie wolą żeby wisiał dalej na ścianie, a ładny był skubany.... typowo kibicowski - Torcida i takie tam. i od razu dodam, nie jestem sknerą ale potargować się zawsze można i to nie tylko na targu.
Zmęczoną ekipą udaliśmy się w końcu na przystanek, a pan kierowca w swojej biało-pomarańczowej maszynie dowiózł nas za 90 kun/6 osób prawie pod domek. Akurat tu jest przystanek, zarówno w jedną jak i w drugą stronę, jakby kto pytał.
Wieczorem rozpoczęliśmy kolejną rundę igrzysk, czyli nasz sport narodowy - grill, browar i oczywiście jak zawsze zdobyliśmy złoty medal.
Jak ktoś ma ochotę pospacerować z nami to zapraszam do kliknięcia poniższego linka
a poza tym, mimo że nie mamy kotka, pieska, ani nie wklejamy zdjęć ukazujących czynności fizjologiczne człowieka zbieżność całkowicie przypadkowa
Plażingu dzień kolejny, więc nuda . A miała być kolejna wycieczka do Dubrownika, niestety przegrałem. Większość zdecydowała, mniejszość musiała się podporządkować. Przy okazji Sara spróbowała lody w innej knajpce. Tym razem Srebreno 23, straciatella trochę lepsza w smaku, 7kun za gałkę. Ale to ciągle nie to co na Hvarze w Jelsie.
Po południu wybraliśmy się na spacer do Kupari zobaczyć z bliska zniszczone hotele. Widok robi wrażenie. Piękne miejsce, kilka hoteli i wszystko zdewastowane - niesamowite. Ostała się jedynie plaża, jak widać bardzo popularna.
rezydencja J.B.Tito
rezydencja J.B.Tito
rezydencja J.B.Tito
film z Kupari:
Dzień 12
Od kilku dni chodziła za nami (a może z nami) myśl o fish picnicku. Wybraliśmy się z firmą Vivado na tzw. Elaphite Islands, czyli "zwiedziliśmy" Kolocep, Sipan i Lopud. Start o godz. 10.00 z portu w Mlini, byliśmy trochę wcześniej żeby kupić bilety (można się trochę potargować). Dochodząc do portu, z lekkim przerażeniem ujrzeliśmy nadciągającą z przeciwka kilkudziesięcioosobową grupę "emerytów".
- może nie idą na statek - o nie, idą
Na szczęście zapakowano (dosłownie, niektórzy musieli stać) ich na inną łódź i popłynęli do Dubrownika na zwiedzanie. Po chwili pojawił się nasz "okręt". Nie za duży, co ma swoje dobre strony: - nie ma hałasu (dyskotekowej muzy), dominowała muza chorwacka itp. - nie ma tłoku (mimo kompletu pasażerów) - nie ma kolejki do wc
Po zaokrętowaniu odbiliśmy od nabrzeża i skierowaliśmy się w stronę wysp. Na początek zza cypla wyłoniło się Kupari, czyli zatoka umarłych hoteli. Na zdjęciach nie przeraża tak bardzo jak na żywo. Tym bardziej, że w przypadku rezydencji J.B.Tito zwiedzaliśmy ją prawie od środka co widać na zdjęciach powyżej. Niemniej nie przeszkadza to w plażowaniu zarówno turystom jak i miejscowym. Po chwili Kupari zniknęło, a "na horyzoncie" zarysował się Dubrownik. Ale jakoś dziwnie płyniemy. Zamiast do niego dopływać i zobaczyć z bliska, kurs jest jakiś oddalający się. Po chwili już wiemy dlaczego. Kierujemy się na Lokrum, tam zostawiamy garstkę osób, które udają się na zwiedzanie rezerwatu przyrody i odpływamy kierując się wreszcie na Dubrownik. Wpływamy na chwilę do portu, żeby powymieniać pasażerów (niektórzy przypłynęli tylko do Dubrownika, część osób na wycieczkę wsiadła właśnie tutaj). Jak na taki mały porcik, ruch jak na Stradunie - wpływają, wypływają - aż dziw bierze, że się nie przytrą burtami. No ale podziwiamy dalej, w końcu to nie my sterujemy . Mijamy knajpki na murach, fort Lovrijenac. Stare miasto, a właściwie mury od strony morza faktycznie wyglądają majestatycznie, warto również z tej strony obejrzeć ten obiekt z listy UNESCO. Po opłynięciu Dubrownika mamy ładny widok na most Dubrovacki.
W tym czasie załoga, jak w powiedzeniu "czym chata bogata" wyciąga różne trunki alko- i nie -holowe. A więc: woda mineralna, soki, cola, wino białe i czerwone, a na dodatek już osobiście polewają pasażerom - jak odpowiadali na pytanie "co to jest?" - grappę. I tu moje zaskoczenie (w końcu jestem Polakiem, nie) duża grupa osób odmawia (widać, że nie Słowianie, na dodatek mówią po angielsku, co mnie jeszcze upewnia). No trudno, ich strata nasz zysk my nie odmawiamy i smakujemy
- uhmmm, pyszne - faktycznie, nawet nie trzeba przepijać - czujesz, zostaje taki lekko cytrynowy posmak - uhmmm, gul, gul, gul
A w buteleczce na dnie, leżą dwa kawałki limonki, no i oczywiście gałązka. Już wiemy skąd taki smak.
Następnym punktem programu jest wyspa Kolocep, dobijamy na ok.30-40 minut. Czasu na zwiedzanie mało, ale też i nie ma co zwiedzać. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Na pewno coś jest w głębi lądu, ale może innym razem. Czasu wystarcza jedynie na lody (niestety tylko z lodówki i na patyku) i kawę i już odpływamy.
Jest południe, płyniemy, podziwiamy widoki. Załoga rozdaje sztućce i po chwili pojawia się danie dnia (dla mnie trochę za wcześnie) rybka lub pierś z kurczaka. Całkiem smaczne jak to z grilla, z blachy czy na czym to robią. Do tego plasterki papryki i bakłażana, pieczywo. Proste, a ile zadowolenia. Na taką rybkę czekaliśmy od dawna (dokładnie Pag 2009). Oczywiście w tym czasie były inne grillowane rybki, ale co na morzu to na morzu. Sara oczywiście pierś, jak to dziecko namówić na rybę - nie wiem . Apetyt dopisywał, więc dostałem dokładkę i dokładkę dokładki. Trzeba było w międzyczasie nawilżyć przełyk, więc - gul gul gul - i zjadłem jeszcze warzywka od moich dziewczyn. Powiedzenie "wilczy apetyt" to chyba od wilków ale morskich
Po posiłku dopływamy do kolejnej wyspy, tym razem czas na Sipan. Jest to najdalszy punkt naszego programu, najdłużej do niego płyniemy, co też wyjaśnia dlaczego w tym czasie jedliśmy posiłek. Okrzyk kapitana - 1 godz. postoju - zbieramy sprzęt i nie idziemy zwiedzać, tylko na plażę, już wiemy że na więcej czasu nie wystarczy. Plaża nie za duża, dla nas w sam raz, kamienista - jak ktoś delikatny to polecam buty. Pływamy, nurkujemy, jestem trochę zaskoczony bo pod wodą trochę śmieci. Okolica portu ładna, spokojna. Stare zabudowania, chyba dwie knajpki, jakieś souveniry i to wszystko - cisza i spokój.
Zostawiamy za sobą ładne widoczki
i dobijamy do Lopud. Tu jest główny - a właściwie najdłuższy czasowo - punkt naszej wycieczki. Już widok z morza może się podobać, a na lądzie jest jeszcze ładniej. Tu już więcej cywilizacji, sklepików, restauracji, nawet kiosk z prasą itd. Jest też większa plaża, dużo większa niż na Sipan i dla odmiany piaszczysta. Rozkładamy się na murku pod restauracją i wskakujemy się ochłodzić. Woda przyjemna, piasek to dla dzieci raj, można w nim pokopać. Choć tu muszę przyznać, że piasek bałtycki jest nie do pobicia. Po wodnych zabawach idziemy pozwiedzać okolicę. A tu park, tu ładny domek, tu mniej ładny domek, tu zniszczony domek, tu jakaś budowa przed hotelem - czynnym, tu lody (całkiem, całkiem). Czyli jak w Chorwacji, wszystkiego po trochu.
W międzyczasie słońce zjechało trochę w dół i do prawa, więc wracamy na statek i do domu. Podróż trochę się dłuży, więc popijamy jeszcze winko. Dopływając do murów Dubrownika mijamy skałki na których jakiś chippendales podryguje pokazując swoje wdzięki Kobiałki zachwycone , faceci mniej - o tym nikt z Vivado nam nie mówił zachwalając wycieczkę, dobrze że to było w cenie . Zresztą napiwku i tak nie byłoby gdzie wsadzić, no chyba że .... no dobra wystarczy.
Jeszcze szybciutko wymiana współpasażerów w Dubrowniku
i dobijamy do naszego portu docelowego. Dziękujemy i żegnamy się z sympatyczną dwuosobowa załogą. Jest ok.19.00. Zmęczeni, ale zadowoleni wracamy do nasze kwatery na wieczorne biesiadowanie przy grillu i grasevinie.
Fish Picnic okiem kamery
Podsumowanie będzie krótkie - WARTO SKORZYSTAĆ a nawet KONIECZNIE TRZEBA SKORZYSTAĆ
Luska77 napisał(a):Świetna fotorelacja Czytam z wielkim zainteresowaniem.Hvar piękny, w tym roku go odwiedzamy. No i nasz ukochany, magiczny Dubrownik Pozdrawiam !
Witaj Dziękuję za zainteresowanie, zwiedzajcie jak najwięcej, szukajcie zatoczek, korzystajcie z uroków wyspy tak jak my. Faktycznie jakaś magia w Dubrowniku jest, myślę że nasze nogi jeszcze po nim pochodzą, ale chyba nie w sezonie letnim.
Hej! Nadrobiłam zaległości... Bardzo tu u Was ciekawie
Hvar to Hvar , ale okolice Dubrovnika też mają sporo do zaoferowania Przede wszystkim sam Dubrovnik
W 2008 roku też byliśmy na "Three island cruise", z tym, że płynęliśmy z miejscowości Orašac (camping "Pod maslinom"). Tak z ciekawości, pamiętacie, ile kosztował ten fish picnic My 6 lat temu płaciliśmy 220 kun od osoby.
Zmasakrowałeś zdjęciami i filmami. Na filmy musiałeś na prawdę sporo czasu przeznaczać bo przebitki pokazują na prawdę bardzo wiele.
Ten fish picnic ile kosztuje ? Na którym przystanku wysiadać aby nie przejechać przystanku docelowego w Dubrovniku ? 38kn piwo w Dubrovniku ? - wszędzie tak czy po prostu jakiś Cheraton ?
maslinka napisał(a):Hej! Nadrobiłam zaległości... Bardzo tu u Was ciekawie
Hvar to Hvar , ale okolice Dubrovnika też mają sporo do zaoferowania Przede wszystkim sam Dubrovnik
W 2008 roku też byliśmy na "Three island cruise", z tym, że płynęliśmy z miejscowości Orašac (camping "Pod maslinom"). Tak z ciekawości, pamiętacie, ile kosztował ten fish picnic My 6 lat temu płaciliśmy 220 kun od osoby.
Pozdrawiam
Witaj Maslinko
Dokładnie nie pamiętam, ale na pewno mniej niż na ich stronie. Wydaje mi się że ok.200 lub mniej, można się potargować.
kaeres napisał(a):Zmasakrowałeś zdjęciami i filmami. Na filmy musiałeś na prawdę sporo czasu przeznaczać bo przebitki pokazują na prawdę bardzo wiele.
Witaj Można by rzec: to takie moje "skrzywienie zawodowe". Filmowanie to jeszcze mały (pan) pikuś, ale weź to człowieku potem przejrzyj, wybierz, zmontuj, dobierz muzę. Pełny film z zeszłych wakacji jeszcze nie ukończony, małżonka tylko pyta - kiedy to obejrzę?. Ale dzięki relacji duuuuuuużo podgoniłem. Mam nadzieję, że przed tegorocznym wyjazdem skończę, bo za karę mnie chyba nie zabierze ze sobą.
kaeres napisał(a):Ten fish picnic ile kosztuje ?
Odpowiedź i link post wyżej. Jeszcze sobie przypomniałem. Dla małych dzieci jest za free, a dla trochę większych taniej niż dla dorosłych. Wiek jest chyba ruchomy, ale 18-letnie byki to niech na zniżkę dla dziecka nie liczą
kaeres napisał(a):Na którym przystanku wysiadać aby nie przejechać przystanku docelowego w Dubrovniku ? 38kn piwo w Dubrovniku ? - wszędzie tak czy po prostu jakiś Cheraton ?
Jadąc od Mlini jak tylko zobaczysz mury to trzeba wysiadać, naprzeciwko przystanku są schodki w dół do starego miasta. No i tam wysiada najwięcej ludzi Mam nadzieję, że nie przegapisz tak jak my
Co do piwa, taka cena jest nawet przed bramą Pile, tam jest kilka restauracji i w każdej podobnie. Za murami również ceny podobne, różnią się może o kilka kun ale chyba w górę Sprawdzałem w kilku różnych knajpkach, pizzeriach i były podobne.