Czas bardzo szybo mija. Niestety nadchodzi środa 28 czerwca dzień wyjazdu do Polski. Nie ma co odwlekać, przecież w piątek muszę być w pracy. Ustaliliśmy wcześniej z Januszem, że wracamy przez BiH, Węgry i Słowację. Wybieramy drogę przez Brelę, tam opuszczamy jadrańską magistralę. Łza kręci się w oku. Do widzenia. Do zobaczenia. Może za rok. Zatrzymujemy się na Jadrance, Janusz robi zdjęcie, i zadaje pytanie (teraz) dla Sławka 66 co to za miejscowość?
Jeszcze krótkie polowanie na dżem figowy. Jest w Podgorze w Studenacu. Kupujemy mały zapasik , jakieś dwa....... sztuk i w drogę.
Piękna trasa widokowa, ,mam lekkie zawroty głowy, ale to Janusz prowadzi, ja jestem tylko pilotem.
Przejście graniczne z BiH Arzano to mała budka ze szlabanem. Krótkie spojrzenie na paszporty i jesteśmy na terenie Bośni. W tym roku wybraliśmy drogę prze Banja Lukę, wzdłuż rzeki Vrbas. Polecamy. Tuż za granicą przejeżdżamy obok jeziora Buśko.
Droga bardzo dobra, miejscami kręta, mało samochodów, policja stała tylko w dwóch miejscach, tankujemy benzynę, Pb 95 poniżej 1 euro
3a14910ef893]
[/URL]
Mijamy również ...
( to tereny zamieszkiwane głównie przez Chorwatów ) i niestety takie widoki, cóż pozostałości po współczesnych czasach.
Przypomniała mi się jeszcze taka historia. Jesteśmy na targu w Petrovaczu ( CG ), kupujemy owoce na drogę powrotną i drobne pamiątki. Na jednym ze straganów mały chłopak ok 12 lat sprzedaje kubeczki z różnymi nadrukami. Wpada nam w oko taki malutki z widoczkiem Petrovacza. Pytam chłopca czy nie ma dużego, a on mi na to kup TITĘ ( na dużych kubkach była podobizna Tito ). Trochę się skrzywiłam ( ale nie politycznie ), to wystarczyło. Chłopak prawie krzykiem do mnie. Nie chcesz Tity? Ty nie lubisz Tity? Nie podoba ci się Tito? Poczułam się nieswojo i nie wiedziałam co mówić. Jak mu wytłumaczyć, że chcę pamiątkę z miejsca, w którym byłam a nie z polityką? Szybo kupiliśmy kubeczek i odeszliśmy. Nie wiem do dziś czy żartował, czy rzeczywiście jest takim zwolennikiem Tity. Dwunastoletni chłopak!
Ale wróćmy do podróży. Przejeżdżamy przez miejscowość Jaice, odwracam się i widzę piękny widok. Jakieś mury obronne, zamek. Niestety nie mamy gdzie zawrócić ( dość duży ruch samochodów, jakieś prace drogowe, ) poza tym spieszymy się żeby znaleźć nocleg na Węgrzech więc jedziemy dalej. Jak ktoś będzie w Jajce chyba warto się zatrzymać.
Woda rzeki Vrbas jest nieprawdopodobnie zielona, co widać na zdjęciach. Myślę, że ta trasa podobna jest do tej nad rzeką Neretwa.
Dojeżdżamy do Banja Luki, jest godzina 15-ta , zatrzymujemy się na stacji benzynowej żeby zatankować i jedziemy dalej do Chorwacji.
Na terenie Chorwacji mijamy miejscowości bardzo zniszczone przez wojnę. Wzdłuż drogi prawie identyczne nowe, nieotynkowane domy, za nimi stare z widocznymi sladami kul, bomb, spalenia.
Częstym, niestety jest taki widok,
szczególnie na terenach zalesionych.
Żegnamy Chorwacje i ok. 18 wjeżdżamy na Węgry. Na granicy wyuczone juna podkiwanok ( pisownia fonetyczna dzień dobry ) powoduje uśmiech u p. celniczki i jesteśmy braci Madziarów.
Jedziemy na Budapeszt, mamy zamiar nocować w miejscowości Paks, w hotelu jak to my mówimy średni Gierek ( chodzi o wyposażenie i wygląd zewnętrzny), ale ogólnie czysty. Tak było w ubiegłym roku.
Przejeżdżamy przez mniejsze i większe miejscowości, gdzieniegdzie pytamy o nocleg, ale ceny np.. 80 euro za pokój/noc trochę nas odstraszają.
Dojeżdżamy do Paks, bez problemu trafiamy do hotelu, pokój ze śniadaniem kosztuje 9000 forintów. Bierzemy. Jesteśmy już trochę zmęczeni, a do Budapesztu jeszcze ok. 100 km.
Pani w hotelu w zasadzie nie zna innego języka poza węgierskim, jakoś się dogadujemy.
Po odświeżeniu wychodzimy, żeby cos zjeść. I tu zaczynają się przysłowiowe schody. Po pierwsze po wyjściu na ulicę obsiadają nas chyba wszystkie komary węgierskie. Mamy czarne nogi i ręce. Po prostu Paks leży na Dunajem, teren bagnisty.
Po drugie kilkanaście osób ( młodych i starych ) nie umie wskazać nam restauracji gdzie coś można zjeść. Trafiamy wreszcie do restauracji, kelner nas nie obsłuży jest 21.40 restauracja jest czynna do 22.00. Może nam sprzedać coś do picia.
Wreszcie trafiamy do gyros baru, też czynnego do 22.00, ale młode dziewczyny na migi zgadzają się nam zrobić pizzę. Przy rozmowie korzystamy z rozmówek węgierskich wydanych w 1977 roku. Jest tłumaczenie stwierdzenia "jestem członkiem partii", ale nie ma, że chcemy pizzę na wynos.Dziewczyny zrozumiały słowa : salami i pizza. Udaje się. Dostajemy pizzę. Trudno nazwać to coś pizzą ,my to przerabialiśmy jakiś czas temu. Ciasto na trzy palce, farsz też jakiś inny. Ale było zjadliwe.
Najedzeni, pokąszeni, zmęczeni kładziemy się spać. W pokoju temperatura dochodzi chyba do 40 st.C. Rano okazuje się, że podgrzewała nas lodówka, była ciepła jak kaloryfer w sezonie grzewczym.
Tak więc super "wyspani" idziemy na śniadanie, I tu miła niespodzianka. Szwedzki stół, chrupiące bułeczki , oryginalne węgierskie salami pycha.
Najedzeni, niewyspani jedziemy dalej. Cały czas mam w pamięci, jutro idę do pracy, jutro idę do pracy -
C.D.N. Ania